Bobry mają się w Polsce coraz lepiej! I świetnie, bo to nasi sprzymierzeńcy w walce z suszą.
Takiego podekscytowanego gdakania, jakie wydawał z siebie Jorge, nie słyszałem nigdy. Jorge był bobrem kanadyjskim, a spotkaliśmy się w domu w Puerto Williams, gdzie od gospodarzy dowiedziałem się, że bardzo lubi ciasteczka. Siedział na podłodze, oparty o mnie bokiem, wcinał herbatniki i dawał się głaskać, a głośną kombinacją radosnych bulgotów i chrząknięć rodem z kreskówki potwierdzał, że nie kłamią. Puerto Williams jest najdalej na południe położonym miasteczkiem świata i leży na chilijskiej wyspie Navarino, łatwo więc zgadnąć, że bóbr kanadyjski nie był tam za bardzo u siebie. Ale do introdukcji bobrów w Patagonii wrócę za chwilę.
Płochliwe i skryte
Bobry wzbudzają moją fascynację, podziw i sympatię od zawsze. W dzieciństwie znalazłem w lesie czaszkę tego zwierzęcia i mam ją do dziś wśród szpargałów. Jako student usłyszałem zaś historię z Puszczy Białowieskiej o tym, jak w trakcie jakiejś naukowej konferencji ponad 20-osobowa grupa uczestników i uczestniczek podczas spaceru spotkała bobra na środku drogi i kompletnie bezmyślnie (to byli botanicy, mogli nie wiedzieć, ale jednak) otoczyła go pstrykającym foty kręgiem. Bóbr, całkiem słusznie, poczuł się osaczony i postanowił wygryźć