Bardzo dobrze, panie bobrze Bardzo dobrze, panie bobrze
i
ilustracja: Natka Bimer
Ziemia

Bardzo dobrze, panie bobrze

Mikołaj Golachowski
Czyta się 10 minut

Bobry mają się w Polsce coraz lepiej! I świetnie, bo to nasi sprzymierzeńcy w walce z suszą.

Takiego podekscytowanego gdakania, jakie wydawał z siebie Jorge, nie słyszałem nigdy. Jorge był bobrem kanadyjskim, a spotkaliśmy się w domu w Puerto Williams, gdzie od gospodarzy dowiedziałem się, że bardzo lubi ciasteczka. Siedział na podłodze, oparty o mnie bokiem, wcinał herbatniki i dawał się głaskać, a głośną kombinacją radosnych bulgotów i chrząknięć rodem z kreskówki potwierdzał, że nie kłamią. Puerto Williams jest najdalej na południe położonym miasteczkiem świata i leży na chilijskiej wyspie Navarino, łatwo więc zgadnąć, że bóbr kanadyjski nie był tam za bardzo u siebie. Ale do introdukcji bobrów w Patagonii wrócę za chwilę.

Płochliwe i skryte

Bobry wzbudzają moją fascynację, podziw i sympatię od zawsze. W dzieciństwie znalazłem w lesie czaszkę tego zwierzęcia i mam ją do dziś wśród szpargałów. Jako student usłyszałem zaś historię z Puszczy Białowieskiej o tym, jak w trakcie jakiejś naukowej konferencji ponad 20-osobowa grupa uczestników i uczestniczek podczas spaceru spotkała bobra na środku drogi i kompletnie bezmyślnie (to byli botanicy, mogli nie wiedzieć, ale jednak) otoczyła go pstrykającym foty kręgiem. Bóbr, całkiem słusznie, poczuł się osaczony i postanowił wygryźć

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

W dzikiej kochamy się Wiśle! W dzikiej kochamy się Wiśle!
i
zdjęcie: Sophie Thun
Przemyślenia

W dzikiej kochamy się Wiśle!

Karol Radziszewski

Czy martwa komórka i gotowanie pod gołym niebem może wiązać się z doświadczeniem mistycznym? O pływającym plenerze artystycznym opowiadają Karolowi Radziszewskiemu Ewa Ciepielewska i Agnieszka Brzeżańska.

Słowo „galar” brzmi jakoś magicznie, kojarzy mi się z wyimaginowanymi światami z powieści Tolkiena. Cóż to takiego? To statek, który od stuleci przewoził towary – zboże i inne płody rolne, sól, wapno, rzadziej drewno i węgiel – do Gdańska. Galary bez żadnego napędu szły z wodą, a do kierowania nimi wykorzystywano wielkie wiosła zwane drygawkami. Galar „Solny” zbudowano według tradycyjnych planów w 2013 r. w Wieluniu. Dwa lata później statek wspomagany silnikiem pokonał dystans 3000 km z Krakowa do Orleanu. Co roku od ­13 lat, w maju, płynie z Oświęcimia do Gdańska pod banderą Królewskiego Flisu na Wiśle, następnie zmienia kierunek i pod flagą Ziemi płynie pod prąd jako rezydencja artystyczna „FLOW/Przepływ”.

Czytaj dalej