Biliard dżuli w herbatniku Biliard dżuli w herbatniku
i
Marian Eile – rysunek z archiwum, nr 232/1949 r.
Wiedza i niewiedza

Biliard dżuli w herbatniku

Łukasz Lamża
Czyta się 11 minut

Po wstawieniu danych do wzoru Einsteina okazuje się, że jednym ciastkiem z czekoladą można by zaspokoić dzienne zapotrzebowanie energetyczne 200 mln ludzi. W czym więc problem?

Fizycy potrafią świetnie żonglować energią: dodawać ją i odejmować, mnożyć i dzielić; przeliczać z jednej postaci w drugą. Gdy jednak zadać proste pytanie – np. ile tak naprawdę energii znajduje się w jednym ciastku – zaczynają się schody.

Kosmiczna sztafeta

Opakowanie informuje, że jedno ciasteczko z paczki waży 13,5 g i zawiera 67 kcal, czyli 280 kJ (dżule i kalorie to po prostu dwie różne jednostki służące do mierzenia energii, tak jak kilometr i mila to dwie różne jednostki odległości). Po zjedzeniu ciastka do „puli energetycznej” mojego organizmu trafi więc taka właśnie ilość energii pozwalająca, przykładowo, na pół godziny klikania w klawiaturę w pozycji siedzącej albo 5 minut bardzo szybkiego biegu. Oto więc podręcznikowy przykład przemiany energii: z chemicznej – zaklętej w cząsteczkach cukrów i tłuszczów – w kinetyczną, czyli ruch. Gdybyśmy przyjrzeli się pod mikroskopem komórce mojego mięśnia, gdy trafi do niego sygnał „skurcz się!”, zauważylibyśmy, że przylegające do siebie cząsteczki aktyny i miozyny w reakcji na ten sygnał przesuwają się względem siebie. Zmiana kształtu tych cząsteczek to właś­nie ów zasadniczy moment, gdy energia chemiczna przemienia się

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Mnisi na mrozie Mnisi na mrozie
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Promienne zdrowie

Mnisi na mrozie

Tomasz Wiśniewski

Jedni traktują ekstremalne zimno jako okazję do sprawdzenia swoich sił psychicznych, a drudzy czerpią swoją siłę psychiczną z kontaktu z ekstremalnym zimnem.

Trudno stwierdzić, czy Alexandra David-Néel była naprawdę pierwszą kobietą z Europy, która dotarła do Tybetu. Niemniej na pewno była pierwszą ważną popularyzatorką tybetańskiej duchowości i tajemniczej kultury dachu świata. Wystarczająco sprytna (przypomnijmy, dostała się do Lhasy w przebraniu żebrzącego mężczyzny) i szczerze zafascynowana buddyzmem, ponad 100 lat temu odwiedziła miasta i klasztory, w których spotkała co najmniej intrygujących lamów i joginów. Dzięki tej niesamowitej podróżniczce Zachód po raz pierwszy poznał osobliwości odgraniczonego górami kraju, a jedną z nich – o której czytelnicy mogli się dowiedzieć z wydanej w 1929 r. we Francji książki Mistycy i cudotwórcy Tybetu – jest tummo.

Czytaj dalej