Ołów w kawałkach umieść w pojemnikach wypełnionych octem i zakop w świeżym oborniku, a po kilku tygodniach pojawią się na nim płatki najczystszej bieli. Ten przepis na idealną białą farbę obowiązywał – w różnych wariantach – przez 6 tys. lat. Okazał się zabójczy, ale z jednym znaczącym wyjątkiem.
Ten występujący powszechnie w przyrodzie metal ciężki znano już w starożytnym Egipcie 4 tys. lat p.n.e., ale na dużą skalę zaczęto go wydobywać i używać w starożytnej Grecji. Miało to zapewne związek z odkryciem złóż srebra w Laurionie nieopodal Aten. Kopalnie stały się źródłem bogactwa tego miasta, a skutkiem ubocznym oczyszczania srebra były tony ołowiu, jako że oba metale często występują w rudach razem.
Grecy i Rzymianie potrafili zrobić z niego użytek, bo jest plastyczny, kowalny i ma niską temperaturę topnienia (327°C). Stosowali go w budownictwie i przy produkcji statków, robili z niego rury, sarkofagi, figurki i przybory do pisania. Ze względu na właściwości konserwujące i słodzące ołów stosowano też powszechnie w kuchni, wyrabiano z niego naczynia i pojemniki, leki oraz kosmetyki do rozjaśniania twarzy.
Cnota w kolorze alabastru
Zarówno w Europie, jak i na Dalekim Wschodzie kanon urody obejmował przez tysiąclecia bardzo jasną cerę. Wierzono, że oznacza ona nie tylko dobre urodzenie, lecz także doskonałe zdrowie, a w przypadku kobiet jest również gwarancją młodości, płodności i cnoty.
Że w jakimś stopniu miało to racjonalne podstawy, potwierdza antropolog prof. Bogusław Pawłowski z Uniwersytetu Wrocławskiego, autor Biologii atrakcyjności człowieka. Według jego wiedzy w większości badanych populacji świata kobiety rzeczywiście mają jaśniejszą skórę, a im jest ona bielsza, tym z reguły są postrzegane jako bardziej atrakcyjne. Ich skóra dodatkowo jaśnieje podczas owulacji. Jedna z hipotez mówi, że na takiej cerze lepiej widać ewentualne choroby i oznaki pobudzenia seksualnego. „Uważa się też – dodaje profesor – że jasna skóra u kobiet to adaptacja do większego zapotrzebowania na wapń, a zatem na witaminę D, która jest produkowana w skórze intensywniej przy mniejszym poziomie pigmentacji”. A jak wiadomo, więcej wapnia potrzeba kobietom w ciąży i podczas laktacji.
O tym wszystkim nie wiedziano jednak w starożytności. Mimo to nikt nie miał wątpliwości, że praca na dworze skutkuje opalenizną. Cera wcześnie więc stała się wyznacznikiem statusu społecznego. Przedstawiciele wyższych klas mogli sobie pozwolić na unikanie słońca i mieli jaśniejszą karnację od rolników czy rzemieślników. Bogaczki stać było też na kosmetyki, które rozjaśniały skórę, a nawet ją wybielały. Przez kilka tysięcy lat blada twarz informowała o pozycji społecznej. Wystarczył rzut oka i było wiadomo, z kim się ma do czynienia.
Z kosmetyków rozjaśniających cerę największą popularnością w starożytności cieszyły się węglan ołowiu, zwany bielą ołowianą lub z niemiecka: blejwasem, a także tlenek ołowiu (glejta) i siarczek ołowiu (galena).
Pierwsze do celów kosmetycznych wykorzystywały związki ołowiu kobiety greckie. Ich uczony rodak Teofrast z Eresos w traktacie O kamieniach zamieścił przepis na biel ołowianą. „Do glinianych naczyń zawierających ocet wkłada się kawałki ołowiu wielkości cegłówki. Kiedy ołów napęcznieje, a pęcznieje zwykle w ciągu dziesięciu dni, wtedy otwiera się naczynia, przy czym zeskrobuje się z ołowiu jakby jakąś pleśń i czynność tę powtarza się, aż ołów się zużyje. To zaś, co zostało zeskrobane, tłucze się w moździerzu i za każdym razem przecedza, a to, co osadza się na końcu, to jest biel ołowiana”.
Dziś chemik wyjaśniłby, że na powierzchni metalu wytrącił się węglan ołowiu. Grecy nazywali go psimuthion, stosowali jako puder i przetrzymywali w… ołowianych szkatułkach. Wiele takich naczyń ze śladowymi ilościami bielidła znaleziono w grobach greckich arystokratek. Od nich zwyczaj bielenia twarzy przejęły Rzymianki. W utworze O kosmetyce twarzy kobiecej Owidiusz zalecał, by do zwyczajowej papki z łubinu, bobu i korzenia irysa panie dodawały bieli ołowianej właśnie. Z kolei Dioskurydes pisał, że glejta leczy choroby oczu, może być też używana przeciwko zmarszczkom, bliznom i plamom na twarzy. Pliniusz Starszy w Historii naturalnej podawał, że glejta wymiennie z blejwasem i po zmieszaniu z tłuszczem świńskim przywraca bliznom kolor, pomaga też goić się ranom. „Siłę ma taką samą jak ołów, prócz tego służy kobietom do piększydeł”.
W rozjaśnianiu skóry należało jednak zachować umiar, by nie podpaść satyrykom, często kpiącym z zagipsowanych kobiet. Umiaru takiego nie znały jednak gejsze. Do Japonii zwyczaj bielenia twarzy przybył w VI w. z Korei i Chin, gdzie biel ołowianą uzyskiwano podobnie jak w Grecji i Rzymie, macerując ołów w mocnym occie. Japończycy początkowo używali odchodów słowiczych, aż w 692 r. pewien mnich buddyjski stworzył wybielacz na bazie ołowiu i podarował cesarzowej Jitō. Do XVI w. twarze, szyje i dekolty bielą ołowianą pokrywały wyłącznie kobiety na japońskim dworze, potem stała się ogólnie dostępna.
Gdy w Europie nastało chrześcijaństwo, malowanie skóry uznano za grzeszne i gorszące. „Panowało bowiem przekonanie, że stosując makijaż, uznaje się dzieło boże za niewystarczająco dobre w swej pierwotnej postaci i kobieca próżność chce je poprawić – pisze Lisa Eldridge w Face Paint. – Teologiczne obiekcje co do kosmetyków stały się normą na długi czas. Męska paranoja i obawa przed kosmetykami zostały przyswojone przez naukę Kościoła. Wzorem kobiecości stała się Dziewica Maryja”.
Jedyna taka farba
W czasach surowych moralistów śnieżnobiała cera nadal pozostawała symbolem piękna, jednak biel ołowiana trafiła na kosmetyczny indeks. Rozgościła się za to na obrazach, którymi przystrajano kościoły i pałace. Farby kredowe nadawały się co najwyżej na podmalówki, natomiast w laserunku bezkonkurencyjne były ołowiane. Dawały najładniejszą biel, która dobrze współgrała z różnymi pigmentami, szybko schła, dobrze kryła i nie pękała.
I choć w XIX w. stworzono biel na bazie cynku (kruszy się), a później tytanu (słabo schnie), wielu malarzy pozostało wiernych bieli ołowianej. „Inne tak się nie zachowują, spłaszczają, schładzają albo są po prostu – jak cynkowa – zbyt transparentne” – mówi Michał Janicki, absolwent grafiki na ASP. On też maluje bielą ołowianą, choć jest droga i trudno ją kupić, bo obrót wieloma produktami ołowianymi jest u nas zakazany.
Ciemna strona bieli
Podejrzeń nabrali już lekarze w starożytności, ale ostrzeżeń nikt nie słuchał. Wielu historyków upatruje przyczyn upadku Cesarstwa Rzymskiego we wszechobecnym stosowaniu tego toksycznego, jak się okazało, metalu. I nie chodzi tylko o zbrodnicze szaleństwo Kaliguli czy Nerona, którego źródłem mogło być zatrucie ołowiem właśnie. „Ołowiane garnki i naczynia, octan ołowiu stosowany jako substancja słodząca, chętnie dodawany do wielu potraw, zawierający ogromną ilość ołowiu syrop z moszczu winnego – to tylko niektóre ze źródeł ołowiu kumulującego się w organizmach ludzi w czasach starożytnych” – pisze Ewa Garasińska-Pryciak z Niepublicznej Wyższej Szkoły Medycznej we Wrocławiu w artykule Związki ołowiu w antycznej kosmetyce.
Zdrowiu czyni wiele szkody, szczególnie niebezpieczny jest dla dzieci. Sole i tlenki ołowiu przenikają do krwiobiegu, wbudowują się w strukturę czerwonych krwinek, dostają się do tkanek miękkich i kości, w których się latami odkładają. „Długa ekspozycja na ołów może doprowadzić do neuropatii ołowiowej. Uszkodzone zostają wówczas nerwy obwodowe, co objawia się utratą czucia, a nawet paraliżem” – mówi dr Tomasz Stępień, neuropatolog z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Zatrucie ołowiem może też wywoływać ostre bóle brzucha (kolka ołowicza), uszkadzać drogi żółciowe, powodować senność, anemię, nadaktywność, zaburzenia układu moczowo-płciowego, a w ostrych przypadkach napady drgawek i śmierć.
Metal ten pustoszy ciało nie tylko wewnątrz. „Długotrwałe stosowanie cerusytu powodowało przebarwienia, cera stawała się szara, zmęczona, nabierała odcieni żółci, zieleni i fioletu, przez co twarz w końcu zaczynała wyglądać jak wysuszony stary owoc. Ciągłe używanie specyfiku było również przyczyną próchnicy zębów, nieświeżego oddechu i wypadania włosów, a nawet trwałego uszkodzenia płuc” – pisze Lisa Eldridge w Face Paint. Paradoks polegał na tym, że im więcej cerusytu się używało, tym więcej trzeba go było nakładać, aby ukryć fatalne skutki jego działania.
XVI-wieczny włoski malarz Giovanni Lomazzo ostrzegał, że kobiety stosujące cerusyt „szybko więdną i siwieją” oraz że „mikstura ta świetnie wysusza i jest stosowana przez chirurgów do osuszania ran”. „Moda na wysokie czoła w tym czasie mogła mieć swoje źródło w tym, że ołów powodował wypadanie włosów i łysienie plackowate. Być może kobiety musiały golić nieładnie wyglądające miejsca lub wyrywać z nich pasma, czego rezultatem była stopniowo cofająca się linia włosów” – spekuluje Eldridge i dodaje, że pomimo licznych wad cerusytu zarówno kobiety, jak i mężczyźni w arystokratycznej Europie bielili nim twarze do roku 1685. Po rewolucji francuskiej makijaż stał się bardziej stonowany, skórę rozjaśniano tlenkiem cynku, który był bardziej przezroczysty, więc wyglądał naturalniej.
Chcące dorównać arystokratkom biedniejsze kobiety same robiły bielidła albo kupowały je od obwoźnych sprzedawców. Specyfiki te składały się na ogół z tańszych, powszechnie dostępnych składników, takich jak mleko, jęczmień, migdały, chrzan, płatki owsiane. Były niegroźne i łagodne dla cery w przeciwieństwie do drogiej i toksycznej bieli ołowianej.
W efekcie zabójcza biel ołowiana okazała się zbawienna tylko w jednym przypadku. Otóż dzięki pracy konserwatorów sztuki wiemy, że jeden z komponentów tej bieli, wodzian ołowiu, rozpuszcza się w kwaśnym oleju i tworzy tzw. mydło ołowiowe – substancję elastyczną, która ochroniła malarskie dzieła dawnych mistrzów przed zgubnym wpływem czasu.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!