Buntownik na rowerze Buntownik na rowerze
i
R.N. Biswas, „Round the World Without Money”, zdjęcie: D.N. Prasad, 1936 r.
Ziemia

Buntownik na rowerze

Weronika Rokicka
Czyta się 15 minut

Świat się zmieniał, rodziły się nowe idee, a Ramnath Biswas, nieznany nikomu indyjski marzyciel, oliwił łańcuch i dokręcał śrubki. Jego rowerowa podróż przez kraje i kontynenty stała się częścią walki o prawa człowieka.

W lipcu 1931 r. Ramnath Biswas, wówczas 37-letni, rozdał wszystko, co posiadał – oprócz roweru. Wyruszał bowiem z rodzinnych Indii na samotną wyprawę dookoła świata. Bez pieniędzy, bez czyjejkolwiek pomocy, za to z głębokim przekonaniem, że podróżowanie powinno być dla wszystkich, a grubość portfela i granice państwowe nie mają tu nic do rzeczy. Chociaż nie był pierwszym globtroterem rowerzystą, jego ekspedycja znacząco różniła się od innych. Biswas – urodzony w kraju, który pozostawał wtedy pod panowaniem imperium brytyjskiego – chciał pokazać światu, że Indusi też są podróżnikami, mimo że Europejczycy próbowali zawłaszczyć role odkrywców, zdobywców, krajoznawców i reportażystów. Zdaniem Zachodu to kolonizowane terytoria miały być odkrywane i opisywane, nie brano pod uwagę, że sami mieszkańcy podbitych krajów też mogą wyprawiać się w dalekie strony i opisywać to, co zobaczą. Biswas wybrał ekstremalną formę podróżowania, by udowodnić, że inna opowieść o świecie jest możliwa.

Najpierw podążył w kierunku wschodnim przez Chiny do Korei i Japonii. Stamtąd zamierzał popłynąć statkiem do Kanady, ale zatrzymały go służby imigracyjne. Popedałował więc z powrotem do Indii i w 1934 r. wyruszył w stronę Europy. Drogą wiodącą przez Azję Zachodnią dotarł na Bałkany i do Europy Środkowej. Przejechał m.in. tereny dzisiejszych Węgier, Austrii, Czech, Niemiec i Królestwo Niderlandów, by przeprawić się promem do Anglii. Po przejechaniu Szkocji zakończył swój europejski tour w Londynie w 1936 r.

Wrócił statkiem do ojczyzny, ale w 1938 r. podjął kolejną podróż. Tym razem popłynął na wschodnie wybrzeże Afryki, do Mombasy, tam wskoczył na siodełko i ruszył do Kapsztadu, gdzie ponownie wszedł na statek, który zabrał go do Nowego Jorku. Przejechał całe Stany Zjednoczone – od wybrzeża do wybrzeża, aż do San Francisco – po czym drogą morską wrócił do Indii. Swoją wielką, kilkuczęściową wyprawę zakończył po dziewięciu latach, na początku 1940 r. Mroczne czasy drugiej wojny światowej Biswas spędził w Kalkucie, opisując swoje przygody – łącznie wydał aż 18 książek podróżniczych.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W pałacach i przytułkach

O dalekich podróżach Ramnath marzył już od dzieciństwa, nic jednak nie wróżyło, aby miało się to marzenie spełnić. Dorastał w prowincjalnym miasteczku we wschodniej części kraju, ponadto w wieku kilkunastu lat stracił ojca, zatem musiał przerwać naukę i poszukać źródeł utrzymania. W końcu zaciągnął się do wojska (w epoce kolonializmu były to indyjskie oddziały armii brytyjskiej). W czasie pierwszej wojny światowej został wysłany na front bliskowschodni. Gdy wrócił do ojczyzny, w Indiach nasilały się już nastroje antykolonialne. Indyjski ruch niepodległościowy stawał się znaczącą siłą polityczną. Biswas przez krótki czas współpracował z różnymi grupami narodowowyzwoleńczymi, ale ostatecznie wybrał własną drogę. Kiedy wyruszał w podróż, jego rówieśnicy mieli już rodziny, dzieci, on jednak postanowił zostać obywatelem świata, wędrowcem bez stałego miejsca.

Tekst pochodzi z rocznika „Przekroju” do kupienia tutaj.

Indusi mają długą historię podróżowania, w dodatku rozumianego szerzej niż współcześnie. W starożytności misjonarze buddyjscy nieśli nauczanie swojego mistrza Siddharthy Gautamy [Buddy – przyp. red.] do odległych krain, hinduscy asceci wiedli wędrowne życie, przemieszczając się po całym subkontynencie, a kupcy pokonywali dziesiątki lub nawet setki kilometrów, wioząc przyprawy, kamienie szlachetne i tkaniny.

Choć Ramnath Biswas ruszał w świat w zupełnie innych realiach, indyjski kontekst kulturowy i historyczny jest niezbędny do zrozumienia jego przedsięwzięcia. W książkach wielokrotnie pisał o swojej filozofii podróżowania – była znacznie ważniejsza niż to, czy naprawdę uda mu się objechać glob dookoła. Forma przemierzania obcych terytoriów w oczywisty sposób nawiązywała do stylu życia hinduskich ascetów: Ramnath nie miał pieniędzy, polegał na dobroci napotkanych ludzi. Czasem nieznajomi gościli go w swoich domach albo załatwiali mu pokój i posiłek w hotelu, niekiedy jednak spędzał noc w przytułku dla bezdomnych albo na ulicy. Nadrzędnym celem jego wypraw było zdobycie wyższej świadomości oraz budowanie solidarności międzyludzkiej ponad granicami kulturowymi i narodowymi. Jako zdeklarowany ateista zapewniał: „Nie jestem wędrownym ascetą, jestem jedynie wędrowcem”. Ale potem dodawał z religijną żarliwością: „Moim zadaniem jest przemierzanie świata. Czczę boga drogi i nie wyobrażam sobie, że mógłbym porzucić moje obowiązki”.

Najważniejszą zasadą podróżowania było dla Biswasa mukto dryszti, czyli „widzenie wolne”. Wolne od oczekiwań, uprzedzeń, szkodliwych przekonań – wywodzących się z określonej kultury czy sytuacji politycznej – o innych krajach i społeczeństwach. Zależało mu przede wszystkim na spotkaniach z ludźmi. W trakcie liczącej 2000 km rowerowej eskapady przez Bałkany i Europę Środkową nocował zazwyczaj w tanich zajazdach na wsi i w małych miastach, ale zdarzyło mu się – ku własnemu zaskoczeniu – spędzić noc w pałacu arystokraty na Węgrzech oraz w bursie Hitlerjugend w Dreźnie. W pełni rozumiał kontekst tej sytuacji: był socjalistą i uważnie śledził wydarzenia w Niemczech po dojściu Hitlera do władzy. Pomysł, że on – ubogi przybysz z Indii – miałby zostać ugoszczony przez nazistów, wydał mu się tak zaskakujący, tak sprzeczny z logiką, że najzwyczajniej nie umiał się oprzeć propozycji. Skądinąd czasem wykorzystywał to, że większość ludzi w naszej części świata uważała go za egzotyczną atrakcję.

Nieodłącznym elementem widzenia wolnego od uprzedzeń, które praktykował, była próba oderwania się od tego kolonialnego, europejskiego. Może się wydawać niedorzecznością, że Indus miałby przyjąć perspektywę europocentryczną, ale na tym właśnie polegała siła kolonializmu. Brytyjczycy wpajali skolonizowanym ludom myślenie w czarno-białych kategoriach, zgodnie z którym Indusów, Arabów, Afrykanów uznawano za zacofanych mieszkańców peryferii, a narody Europy Zachodniej traktowano jak ich „cywilizowane” przeciwieństwo. Mieszkańcy podbitych terytoriów musieli też być wdzięczni, że „wspaniałomyślny” Zachód szerzy swoją kulturę na całej Ziemi. Wyrwanie się z tego schematu myślenia wymagało wysiłku i odwagi. Biswasowi udało się to kilka dekad przed upadkiem systemu kolonialnego. W książce poświęconej wyprawie przez Irak oraz Iran pytał retorycznie: „Jakiż sens ma podróżowanie po świecie, jeśli nie nauczymy się doceniać wartości wyznawanych przez różne społeczności?”. W relacji z Afryki zaś tłumaczył swoim czytelnikom i czytelniczkom: „Dla tutejszych mieszkańców, podobnie jak dla nas, piękno wiąże się z radością. Ale postrzeganie piękna bywa różne. Oni na przykład usuwają sobie jeden ząb pośrodku dolnej szczęki, bo uważają to za piękne. Nam wydaje się to dziwne, ale im nie”.

Osobista krucjata

Rowerowe podróże były dla Biswasa okazją do poznawania nie tylko rozmaitych kultur, lecz także ludzi z różnych klas społecznych. Chociaż nieraz stołował się w drogich restauracjach i klubach oficerskich (na koszt zapraszającego), dużo częściej spędzał czas z ubogimi, wykluczonymi i dyskryminowanymi – to ich uznawał za ludzi szlachetnych, którzy każdego dnia pokonują przeszkody, by godnie żyć. Pisał: „Mam świadomość własnej wartości i nie czuję, żeby uwłaczało mi zadawanie się z biedakami. Bogatych, owszem, uważam za szkodliwych, ale się ich nie boję. Staram się po prostu dowiadywać, co myślą jedni i drudzy”. W Chinach pod swój dach przyjęli go członkowie podziemnej grupy komunistycznej. W hitlerowskich Niemczech wielokrotnie rozmawiał z Żydami, wypytywał o ich aktualne położenie. W Nowym Jorku spotykał indyjskich robotników, migrantów o nieuregulowanym statusie, którzy opowiadali mu swoje historie. W Czechosłowacji mieszkańcy jednej z miejscowości poinformowali go, że w okolicy żyją ludzie podobni do niego – czyli Romowie – ale powinien się trzymać od nich z daleka. Biswas, nie zrażając się mrocznymi historiami o Cyganach (jak ich nazywa), postanowił wybrać się do romskiego osiedla za miastem. Tak opisał tę wizytę:

Uznałem, że spotkanie się z tutejszymi Cyganami to mój obowiązek. Słyszałem o tym, kim są, więc po zjedzeniu czegoś w restauracji i popołudniowym odpoczynku przemyślałem sprawę. Umyłem ręce i twarz i wyruszyłem do cygańskiej dzielnicy […]. W domach ujrzałem klepiska, tak jak w naszym kraju. Ściany pokryte były gliną, a dachy słomą. Odniosłem wrażenie, że znajduję się na wsi w Indiach. Ale kiedy ludzie przyszli i zobaczyli mnie, zaczęli się śmiać – nie wyglądałem im na Cygana. Nie wiem, co sobie pomyśleli. Tutejsi Cyganie mają bowiem bardzo jasną cerę, nordyckie nosy i ubierają się jak Europejczycy. Ci Cyganie, którzy mieszkają w murowanych domach, są trochę jak Europejczycy, a trochę jak my.

Biswas znakomicie czuł się na Bałkanach i w Europie Środkowej, jak również w Chinach oraz Afganistanie – a więc w regionach odległych od swojego świata podzielonego według kryteriów rasowych i kolonialnych. Miał oczywiście świadomość, że podróżuje przez kraje, w których nie brakuje problemów, choćby takich jak nierówności ekonomiczne i dyskryminacja mniejszości, lecz on sam – Indus o dość ciemnej skórze – był raczej poza tymi podziałami.

Inaczej sprawa wyglądała w Afryce i Stanach Zjednoczonych, gdzie regularnie doświadczał dyskryminacji. Trzeba przyznać, że sam często prowokował nieprzyjemne sytuacje, żeby ujawnić hipokryzję osób, które w kolonialnym języku określały siebie jako „cywilizowane”. Celowo wchodził do restauracji i dworcowych poczekalni, na których widniał napis „tylko dla białych”, co nieuchronnie kończyło się tym, że go wyrzucano. W swoich książkach nie przedstawia jednak siebie jako ofiary – podkreśla, że prawdziwymi ofiarami są ci, którzy muszą znosić niesprawiedliwość na co dzień. Zresztą nawet ich Biswas nie chce postrzegać wyłącznie przez pryzmat tego doświadczenia. Dużo silniej wybrzmiewa w jego relacjach podziw dla ich niezłomności – zarówno dla tych, którzy z powodu prześladowań decydują się na protest, podejmując działalność społeczną lub polityczną, jak i dla bezimiennych bohaterów codzienności.

Od początku traktował swoją wyprawę jako rodzaj prowokacji, mały akt buntu przeciw szeroko rozumianemu systemowi. Była to osobista krucjata o wielu wymiarach i znaczeniach. Na pierwszym planie zawsze pozostawała postać podróżnika kosmopolity. W Europie lat 20. XX w. na popularności zyskiwały idee, które kwestionowały podziały narodowe i postulowały solidarność ponad granicami państwowymi – jedno i drugie jawiło się bowiem jako przepis na lepszą przyszłość po koszmarze pierwszej wojny światowej. Tymczasem dla osób pochodzących ze społeczeństw skolonizowanych postulaty takie miały pewien dodatkowy wymiar. O ile dla wielu europejskich podróżników postawa kosmopolityczna stanowiła wyraz indywidualizmu, rodzaj stylu życia, o tyle dla Indusa takiego jak Biswas przyjęcie jej było aktem jednoznacznie politycznym. Europejczycy, podróżując, mogli się czuć swobodnie – uważali, że mają prawo poruszać się po całym świecie, czasem wręcz traktowali te czy inne kraje jak swoją własność, podczas gdy osoby z kolonii musiały się mierzyć z przeszkodami w przemieszczaniu się. Już sam pomysł, że Indus lub mieszkaniec innego kraju, podległego jednemu z zachodnich imperiów, mógłby zostać globtroterem, wydawał się wtedy rewolucyjny.

Do postawy Biswasa sceptycznie podchodzili też jego rodacy: wszak były to czasy walki o niepodległość, kiedy wymagano, by patriotyzm indyjski manifestował się w ściśle określony sposób, mocno zakorzeniony w tożsamości narodowej. Biswas jednak nie zamierzał się temu myśleniu podporządkowywać – nie dlatego, że los ojczyzny był mu obojętny, ale ponieważ marzył już o świecie po kolonializmie, w którym wszyscy będą wolni i równi. I nawet jeśli dziś uważamy to za naiwność, trzeba pamiętać, że system kolonialny co do zasady chciał pozbawiać podbite społeczeństwa wolności myślenia, więc już samo snucie takich marzeń można traktować jako akt oporu.

Peryferie zamiast centrum

Kolejny buntowniczy wymiar wyprawy Ramnatha Biswasa to wybór jej kierunku. Prawie wszyscy jego rodacy, których ówcześnie było stać na podróżowanie, wyruszali do Europy Zachodniej, czyli mekki nowoczesności, pragnęli bowiem poznać cywilizację europejską w jej najświetniejszej formie. On zaś kontestował kolonialny podział świata na centrum i peryferie, Europę traktował zatem jak każdy inny kontynent, a nawet podchodził do niej z pewną nieufnością i większym dystansem niż do innych rejonów globu. Poznawał ją od zupełnie innej strony niż indyjscy podróżnicy tamtej epoki: zamiast jak najszybciej dotrzeć do Paryża i Londynu, najpierw przemierzał pagórki Bułgarii, oglądał meczety i kościoły prawosławne w Serbii, pił piwo w prowincjonalnych karczmach Czechosłowacji i Niemiec. Czytelników swoich książek informował, że podział Europy na wschodnią i zachodnią to kolejny kolonialny wymysł, bo istnieje również Europa Środkowa.

Spisanie wspomnień z wojaży stanowiło niezwykle ważny, finalny element misji globtrotera. Biswas mógł wreszcie przedstawić rodakom świat z zupełnie innej perspektywy i zachęcić ich, aby też zmienili sposób myślenia. Pisał po bengalsku – w języku, który miał najdłuższą tradycję pisarstwa podróżniczego w Indiach, jego książki stanowiły więc część dużego segmentu rynku wydawniczego. Nie okazały się jednak bestsellerami. Dlaczego? Najpewniej właśnie z powodu nietypowego podejścia wybranego przez autora. Badacze zajmujący się literaturą podróżniczą dawno już opisali to zjawisko: czytelnicy lubią zaskakujące, wciągające opowieści o dalekich lądach, byle nie odbiegały one zanadto od przyjętego stereotypu na temat opisywanych krajów. Wydają się bowiem wtedy niewiarygodne, nawet jeśli przedstawiają prawdę. Może indyjscy czytelnicy woleli kolejne książki o pięknie ogrodów Paryża i okazałości londyńskich budowli niż opisy afgańskiego krajobrazu i zachwyty nad gościnnością wiejskiej ludności Kenii?

W podbiciu rynku wydawniczego nie pomagał na pewno zabieg stylistyczny zastosowany przez Biswasa, który oczywiście bezpośrednio wiązał się z wyznawaną przez niego filozofią życiową – ton jego książek jest ostentacyjnie nieheroi­czny. Nie są to opowieści o śmiałku, który samotnie przemierza świat na rowerze i zmaga się z przeciwnościami losu. Autor przedstawia się czytelnikom jako skromny wędrowiec, który wyznaczył sobie szczególną misję. Kontestuje tym samym sposób autoprezentacji powszechnie przyjęty przez autorów europejskich książek podróżniczych. Nie opisuje podbojów, nie zależy mu na biciu rekordów. Wędruje, bo chce po prostu poczuć się obywatelem świata, pragnie silniej zbratać się z ludzkością. Dużo pisze o osobach pomagających mu w drodze, o społeczeństwach, które obserwuje, poznawanych kulturach. Bohaterami i bohaterkami jego opowieści są inni ludzie, nie sam autor – bo przecież chodziło mu właśnie o to, by się z nimi spotkać.

Nie został więc natychmiast okrzyknięty najwspanialszym indyjskim podróżnikiem. W 1955 r. zmarł tak, jak żył – bez wielkiego rozgłosu. Rodacy odkryli go na nowo w latach 90. XX w. Od tamtego czasu jego książki są regularnie wznawiane, jedną z nich wydano w tłumaczeniu na angielski. Ponadto powstała biografia Biswasa, a nawet poświęcono mu rozprawę doktorską. Proces przywracania pamięci o nim i o tym, czego dokonał, to przedsięwzięcie o wyjątkowym znaczeniu. Choć nie był politykiem ani działaczem społecznym, jego wyprawa miała charakter antykolonialny i polityczny. W pierwszej połowie XX w. trudno było w pełni zrozumieć wagę takiej inicjatywy – zarówno Indusom, jak i Europejczykom. Dla pierwszych Biswas był szalonym rowerzystą snującym nierealistyczne marzenia o innym, lepszym świecie. Dla drugich samo określenie „indyjski globtroter” brzmiało jak aberracja. Dziś możemy powiedzieć z całkowitą pewnością, że Ramnath Biswas osiągnął swój cel: nie z tego powodu, że objechał prawie całą Ziemię dookoła, ale dlatego, że udowodnił kolonizatorom, iż nie mieli racji: wbrew temu, co twierdzili, odwaga, ciekawość świata i zdolność opisywania go w fascynujący sposób nie są przynależne wyłącznie Europejczykom, lecz całej ludzkości.


Cytaty (w tłumaczeniu autorki artykułu) pochodzą z książek Ramnatha Biswasa: Bidrohī Balkān, Jārmāṇī ebaṁ Madhya Iurop, Bedouiner Deśe, Africa in Pictures. Ponadto wykorzystano biografię Rāmnāther Pr̥thibī Shyamsundara Basu oraz artykuł A Journey to Justice: Transnational Civil Rights and Ramnath Biswas, an Indian Globetrotter from Bengal, 1938–40 Nupura Bandyopadhyaya, opublikowany w „South Asia: Journal of South Asian Studies”, 45(4).

Czytaj również:

Wspak Wspak
i
„Kobieta spacerująca po egzotycznym lesie”, Henri Rousseau, 1905 r./Rawpixel (domena publiczna)
Promienne zdrowie

Wspak

Sylwia Niemczyk

Chodzenie tyłem jest dla nas bardzo korzystne. Dziwne, że nie robimy tego cały czas!

Kiedy dziecko nauczy się już wkładać stópki do buzi, przekręcać z brzuszka na plecy, a potem turlać, to w końcu, mniej więcej w siódmym miesiącu życia, zacznie pełzać. Na początku – do tyłu. Dla niewyspanych od ponad pół roku rodziców ten widok może być, wstyd przyznać, źródłem pewnej (złośliwej) uciechy: im mocniej niemowlę próbuje zbliżyć się do piłeczki przed sobą, tym bardziej wbija się pod łóżko. Nieraz te pierwsze próby podboju przestrzeni kończą się płaczem i frustracją – zrozumiałą, ponieważ bobas nie ma zielonego pojęcia, że pełzanie do tyłu jest niezmiernie korzystne dla jego rozwoju umysłowego i fizycznego. Tak samo jak my, dorośli Europejczycy, nie zdajemy sobie sprawy, ile zalet dla naszego ciała i ducha ma chodzenie wstecz – choć na Dalekim Wschodzie to jedna z najpopularniejszych aktywności ruchowych, szczególnie wśród ludzi w drugiej połowie życia.

Czytaj dalej