Czas przeszły doskonały Czas przeszły doskonały
i
Kot polujący na myszy, drzeworyt japoński, 1930 r., Ohara Koson
Wiedza i niewiedza

Czas przeszły doskonały

Aleksandra Reszelska
Czyta się 12 minut

Dlaczego chleb z popękaną skórką budzi większy apetyt niż gładziutki bochenek? – zastanawiał się prawie 2 tys. lat temu Marek Aureliusz. Odpowiedź znaleźli Japończycy.

1

Zwiędły kwiat
Żółty jak promień światła księżyca
Wyjątkowo dziś smukły

Kiwnąłem głową. Obrazek, który autor opisał w wierszu, wydał mi się ulotny, a jednak stały. Dokładnie tak samo doświadczałem czasu jako dziecko. Poczułem się jednocześnie smutny i zadowolony.

»Hiroto, wszystko przemija – powiedział Ojciec. – To, co teraz czujesz, to mono no aware. Świadomość przemijalności wszystkich rzeczy w życiu. Słońce, żółty mlecz, świerszcz czy każdy z nas. Wszyscy podlegamy elektrodynamicznym równaniom Maxwella. Jesteśmy efemerycznymi wzorami, z których każdy w końcu wyblaknie i zniknie, czasem po sekundzie, a czasem z upływem wieczności«”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

[Ken Liu, opowiadanie Mono no aware, 2013 – tłumaczenie autorki]

2

Rozmyślaniach cesarz rzymski Marek Aureliusz zastanawiał się, dlaczego chleb z pękniętą od pieczenia skórką budzi w nim większy apetyt niż bochen o idealnym kształcie: „Ten styl, którego piekarz nie planował, jest piękny… I nęci zmysły w sposób zastanawiający”.

Gdyby Marek Aureliusz żył dzisiaj, z pewnością byłby buddystą. Tylko oni potrafią tak pięknie zachwycać się codziennością. Codziennością, której esencją jest przecież niedoskonałość, kruchość i upływ czasu. Budda powtarzał swoim uczniom: „Pamiętajcie, rozkład jest składnikiem wszystkich rzeczy”.

Kiedy słyszymy takie zdanie po raz pierwszy, mamy odruch mentalnej ucieczki. Pojawiają się pytania: jak to, rozkład, rozpad, koniec? Czy będąc jeszcze żywymi, mamy się przygotowywać do śmierci? Odpowiedzi warto poszukać w Japonii ­– w japońskich książkach, haiku czy sztuce ceramicznej.

Wyobraź sobie, że twój ulubiony kubek do kawy spada na podłogę i rozbija się na kilka kawałków. Co zrobisz? Prawdopodobnie wyrzucisz go do śmieci, mając w sercu poczucie straty i żalu za tym, z czym ci się kojarzył. Być może od razu pobiegniesz do sklepu, żeby kupić sobie coś podobnego. Współczesny świat materialny nie znosi przecież pustki.

W Japonii zaś praktykuje się inne podejście. Zniszczone przedmioty, np. ceramikę, zanosi się do mistrza sztuki kintsugi (dosłowne tłumaczenie: złote łączenie), czyli klejenia potłuczonej ceramiki za pomocą laki mieszanej ze złotem. Powstałe ślady, żyłki złotych połączeń, uważa się za cenne przypomnienie przeszłych zdarzeń. Wartość artystyczna i duchowa przedmiotu, który został ponownie przywrócony do życia, wzrasta. Można go nadal używać albo postawić na półce jako dzieło sztuki. Kintsugi to filozofia życia, która mówi: upływ czasu i fizyczne skazy mogą być powodem do dumy, a my nie musimy się ich wstydzić. Jak pisze amerykańska artystka Barbara Bloom: „Japończycy znaleźli cudowny sposób, żeby zobaczyć piękno w tym, co doznało zniszczenia i ma w sobie historię”.

Kintsugi to sztuka, która jest częścią japońskiej filozofii życia zwanej wabi-sabi. Jeśli chcielibyśmy te dwa słowa przetłumaczyć, cząstka wabi oznacza prostotę, sabi – naturalny upływ czasu. Badacze kultury japońskiej długo biedzili się nad znalezieniem odpowiedniej definicji dla tego terminu. Jedną z bardziej precyzyjnych znajdziemy w książce Wabi-sabi for Artists, Designers, Poets & Philosophers (1994 r.), której autorem jest amerykański pisarz i filozof Leonard Koren. Według niego wabi-sabi to „piękno rzeczy niedoskonałych, nietrwałych i nieskończonych”. Innymi słowy – wszystkiego, co swoimi śladami znaczy upływający czas.

To zwiędły, żółty liść, który przywiało do naszego ogródka pod koniec lata jako zapowiedź jesieni. Albo wytarta i skrzypiąca podłoga, która każdym jękiem przypomina, ile osób po niej chodziło. Wabi-sabi to stara sukienka ślubna, którą trzymamy w szafie na wspomnienie tego specjalnego dnia, albo książka o pożółkłych i wytłuszczonych kartkach pamiętających czasy naszych dziadów. To także siwe włosy i siatka zmarszczek na twarzy.

3

Mało kto tak trafnie śpiewał o starciu człowieka z upływem czasu, jak Leo­nard Cohen. „Zapomnij o swoim perfekcyjnym poświęceniu. We wszystkim można znaleźć szczelinę. To przez nią dostaje się światło” – śpiewał w Anthem. Był to komentarz do wydarzeń, które zdefiniowały XX wiek – drugiej wojny światowej, ataku na Hiroszimę, upadku muru berlińskiego. Utwór mówił o tym, że czas leczy rany i nie ma idealnych rozwiązań. Cohen pisał go, bagatela, całe 10 lat! Kilka lat po wydaniu albumu The Future, na którym ta piosenka się znalazła, muzyk obwieścił światu, że porzuca materialistyczne życie gwiazdy i udaje się do klasztoru Mt. Baldy Zen Center położonego w górach niedaleko Los Angeles. Tam spędził następne pięć lat jako asystent nauczyciela zen, 80-letniego Kyozana Joshu Sasaki (Japończyk zmarł w 2014 r. w wieku 107 lat). Cohen żył tam pod mnisim pseudonimem Jikan. Po japońsku słowo to oznacza czas, ale w filozofii buddystów określa się tak również ciszę, która powstaje między dwiema myślami.

Alan Watts, brytyjski filozof i nauczyciel zen, w traktacie Mądrość niepewności (The Wisdom of Insecurity, 1968 r.) pisał, że jednym z powodów nieszczęścia człowieka jest jego niewłaściwe podejście do upływającego czasu. Chodzi o to, że swoją ciąg­łą krzątaniną próbujemy pospieszyć czas, twierdząc, że boimy się jego marnotrawienia. Z drugiej jednak strony próbujemy ten sam czas oszukać, marząc o tym, żeby przyjemne chwile czy młodość trwały wiecznie. W ten sposób trwamy rozpięci między dwoma nierealnymi oczekiwaniami.

„Dlaczego życie zdaje nam się tak frustrujące? Wcale nie z powodu bliskości śmierci, bólu, lęku czy głodu, ale przez ciągłe kręcenie się, szum i szalone próby oderwania się od doświadczania »ja«, od bycia obecnym w czasie teraźniejszym. Żeby zrozumieć muzykę, musisz jej słuchać. Ale tak długo, jak myślisz: »Teraz słucham muzyki«, tak naprawdę wcale jej nie słuchasz. W sensie materialnym nie ma, nigdy nie było i nie będzie niczego innego niż teraźniejszość” – tłumaczy Watts.

Buddyści powiedzą więc tak samo: w zachwycie nad upływającym czasem nie chodzi o kultywowanie powierzchownego zachwytu, ale o zrozumienie istoty upływającego czasu. Nie o pustą jego akceptację, ale bycie w nim i pełne doświadczenie jego efektów.

4

Japończycy wierzą, że kontakt z rzeczami, które są stare i fizycznie niedoskonałe, daje nam możliwość przeżywania zdrowej dla ducha melancholii. W eseju Pochwała cienia (In’ei Raisan, 1933 r.) pisarz Jun’ichirō Tanizaki tak tłumaczy miłość Japończyków do wyszczerbionych misek i rdzawych tkanin: „Kochamy, kiedy świat jest nieco przybrudzony, wytarty, pokryty sadzą. Kolory też wolimy patynowe, żeby przypominały przeszłość, która je stworzyła”.

Współczesny świat Zachodu stawia jednak na celebrację doskonałości. Wolimy kupić nową rzecz, zamiast naprawić starą. Tak samo myślimy o relacjach. Wielu z nas uważa, że szczęśliwe życie to takie, w którym nie odczuwa się bólu. Pragniemy, żeby było gładko, lśniąco i pod linijkę. Mamy mieć idealną pracę i rozsądne dzieci, mądrych partnerów, od których oczekujemy, żeby jednocześnie byli źródłem oparcia i stabilizacji, ale też fascynacji i ekstazy. Pracujemy nad sobą, bo chcemy być idealni w środku i na zewnątrz. Nikt nie potrzebuje już nawet grafika komputerowego, żeby wyglądać jak z okładki magazynu modowego. Aparaty w naszych telefonach same nakładają filtry upiększające, dzięki którym wydajemy się młodsi, zdrowsi, piękniejsi. Nie cenimy cierpienia. Chowamy je do segregatora z etykietą: prywatne.

Alan Watts zauważa, że w pragnieniu bycia doskonałymi uruchamiamy prawo wsteczności. Bo jeśli ktoś bardzo chce być piękny, koncentruje się na tym, czego do pełnej urody mu brakuje. Kiedy walczy z naturą i nie chce się starzeć, rządzi nim lęk przed upływem czasu. Człowiek, który desperacko pragnie być kochany, myśli tylko o tym, dlaczego wciąż jest samotny.

5

„Piękno to bolesna rana” – przekornie napisał Eka Kurniawan w bestsellerowej powieści o tym samym tytule, w której rozprawia się z pełną tragizmu historią Indonezji. Podczas spotkania z nim kilka lat temu spytałam, dlaczego tak uważa. Odpowiedział krótko: „Bo nie znam żadnej pięknej osoby, która miałaby piękne życie”.

Kurniawan ma o tyle rację, że doskonałość fizyczna to dziś nawet nie tyle wartość kulturowa, ile gorący towar, który próbuje nam się brutalnie sprzedać. Reklamy kremów przeciw zmarszczkom kieruje się już do dwudziestokilkulatek. Środki na odchudzanie, niektóre potencjalnie niebezpieczne, kupić można bez recepty w każdej aptece. Coraz więcej nastolatków do listy wymarzonych prezentów na osiemnastkę wpisuje operacje plastyczne.

Ciekawe, że w Japonii młodość, świeżość (a także bladość!) uznawane są za nieodłączne atrybuty piękna, a w branży kosmetycznej pracuje więcej osób niż łącznie w sektorach ślubnym, pogrzebowym, IT i samochodowym. Ten zdumiewający i skomplikowany świat zabiegów urodowych w książce Beauty Up: Exploring Contemporary Japanese Body Aesthetics dokładnie opisuje antropolożka Laura Miller. To rzeczywistość wybielania narządów intymnych, żeby kobieta czuła się młodziej i bardziej niewinnie, a także niebezpiecznych operacji plastycznych oczu, które mają na celu upodobnić Japonki do Europejek czy Amerykanek.

Z drugiej strony, dzięki melancholijno-filozoficznej postawie wobec świata Japończycy mają zdrowsze podejście do starzenia się niż inne nacje. W Japonii każdy etap życia ma swoje zwyczaje. Mężczyźni najczęściej do późnego wieku pracują, spędzając w firmie sporą część życia, a w wolnym czasie grają w golfa z innymi mężczyznami z branży. Kobiety do pewnego wieku poświęcają się rodzinie, a kiedy odchowają dzieci, prowadzą bogate życie towarzyskie. Typowe dla Japonii są kąpiele społeczne, które odbywają się w publicznych łaźniach z naturalnymi (onsen) albo sztucznymi gorącymi źródłami (sento). Tradycyjnie są to łaźnie, w których kobiety i mężczyźni kąpią się oddzielnie, co wzmacnia płciowe poczucie wspólnotowości.

Pamiętam swoją pierwszą wizytę w tokijskim onsen – początkowe poczucie zawstydzenia związane z rozebraniem się na oczach kilkudziesięciu Japonek w różnym wieku, a później całkowitą wolność bycia nago. Kobiety w publicznych łaźniach spotykają się kilka razy w tygodniu, żeby porozmawiać albo posiedzieć razem w ciszy, szorują sobie nawzajem plecy chropowatymi ręcznikami albo czeszą włosy. To jedno z piękniejszych doświadczeń międzypokoleniowego bycia tu i teraz.

Wyjątkowe podejście Japończyków do upływającego czasu widać też w słowniku. W latach 80. ubieg­łego wieku amerykańska antropolożka Margaret Lock przeprowadziła ogromne badanie porównawcze kobiet z Japonii, Stanów Zjednoczonych i Kanady. Odkryła wówczas, że Japonki w przeciwieństwie do Amerykanek i Kanadyjek dużo łagodniej przechodzą okres menopauzy – nie mają uderzeń gorąca ani innych symptomów przekwitania. Jednym z powodów mogła być zdrowsza, bogata we flawonoidy dieta. Ale nie tylko. Badaczka zauważyła, że w Japonii nie ma słowa „menopauza” albo „uderzenia gorąca”. Cały ten okres w życiu kobiety nazywa się „przejściem” z jednego etapu do drugiego. Sprawia to, że w Japonii nie medykalizuje się menopauzy i nie uznaje starości za stan niepożądany. Japońskie podejście – szacunek do upływającego czasu – jest więc zarówno mądre, jak i opłacalne. W starzejącym się społeczeństwie (co czwarty Japończyk ma co najmniej 65 lat) pozwala unikać depresji i traktuje wiek nie jako obciążenie, ale kolejny, ciekawy i pełen nowych kolorów etap na drodze życia.

6

Gdyby więc przyłożyć japońską filozofię wabi-sabi nie tylko do świata ceramiki czy wystroju wnętrz, lecz także do myślenia o naszym ciele, zrozumielibyśmy, że każda zmiana i każde wydarzenie mają sens i są nieuniknione.

Francuska artystka Hélène Guggenheim od lat próbuje walczyć ze stereotypowym podejściem do standardów piękna. W projekcie Moje blizny, z nich jestem utkany pokazuje, że ciało jest jak lustro, w którym widać wszystko, co się nam przydarzyło. Tak jak japoński mistrz kintsugi łączy szlachetnym metalem rozbite kawałki naczyń, tak fotografka zamalowała na złoto blizny bohaterów swojej wystawy. Powstały portrety ludzi doświadczonych przez los – kobiet po mastektomii czy pacjentów z chorobami wrodzonymi, którzy z dumą pokazują, przez co przeszło ich ciało. „Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ciało kobiety po usunięciu piersi, pomyślałam: to przykład siły i kruchości, piękna i tragedii. Każdy w swoim życiu ma takie chwile, kiedy doznaje jakiegoś uszczerbku – na skórze, w sercu czy na duchu. Blizny to dowód na to, że wszystko się goi” – tłumaczy Guggenheim.

Szkoła myślenia wabi-sabi daje ogromny dystans do doczesności i związanych z nią stresów. Pozwala cieszyć się z niedoskonałości, z tego, że nic nie trwa wiecznie i nic nie jest nigdy skończone. Nieważny jest początek ani koniec, liczy się to, co pośrodku. Niestety, współcześnie modne stały się proste matryce do urządzania życia. Na przykład ciepłe wełniane skarpetki i specjalny kubek do gorącej czekolady mają przybliżyć nas do duńskiego życia w stylu hygge.

wabi-sabi powinno być inaczej. To filozofia, która jest czymś więcej niż rustykalnym dywanem czy obitym kubeczkiem do herbaty. Wabi-sabi to herbata wypita z babcią i dziadkiem zamiast kolejnej latte na mieście. To kupowanie rzeczy z drugiego obiegu, bo nowe wcale nie musi być lepsze, jeśli w starym jest jeszcze sporo życia. To spojrzenie na zmarszczki jak na przyjaciół z dawnych lat, a na starość – jak na najlepszy czas na praktykowanie „nicniemuszenia”. To wreszcie miłość, dzięki której akceptuje się swoje wady i ułomności.

Piękną metaforą pochwały niedoskonałości może być historia pewnej książeczki dla dzieci. To opowiadanie o kocie Wabi Sabi, który gubi się w Kioto, poszukując sensu życia. Rysownik Ed Young opowiedział, że kiedy poznał historyjkę, od razu narysował do niej ilustracje, z których był dumny. Już miał biec z nimi do wydawnictwa, kiedy coś przywołało go z powrotem do domu. Zostawił rysunki na chwilę na ganku i kiedy wrócił – kartki zniknęły! Zamiast pogrążyć się w rozpaczy, Young postanowił przetestować lekcję wabi-sabi. „Znalazłem siłę w przeciwności losu i narysowałem rysunki jeszcze raz. Były o niebo lepsze” – wspomina.

Bo czasem żeby coś znaleźć, trzeba najpierw coś zgubić.

Czytaj również:

O zegarkach O zegarkach
i
Zegar, Benjamin Bagnall, 1725–1740 r. / The Metropolitan Museum of Art
Rozmaitości

O zegarkach

TIK. Kto wynalazł zegarek? Legenda mówi, że ślusarz.

TAK. Norymberski rzemieślnik Peter Henlein, około 1500 r.

Czytaj dalej