Łagodzą napięcia, niezauważenie naprowadzają życie innych na odpowiednie tory. W prawie każdej rodzinie jest taki ktoś. Nie znajdziesz go jednak na rodzinnych fotografiach, bo albo chowa się za innymi, albo sam robi zdjęcie.
W liceum, kiedy mój wychowawca (słynny w szkole Jan, choć wszyscy mówili do niego bardziej miękko: Jasiu) miał już nas dość, bo dziennik aż spuchł od uwag, jedną z lekcji przeznaczał na tzw. rozmowę. Ale nie polegała ona na zwykłym ochrzanianiu młodych buntowników ani nudnych pogadankach z pokazywaniem plansz o zdrowym odżywianiu się i szkodliwości palenia. To były godziny z filozofii życia. Czas, kiedy mogliśmy słuchać i byliśmy wysłuchani. Nigdy nie mieliśmy też poczucia, że są to godziny puste, sprowadzone do odfajkowywania tematów wychowawczych z programu. Przeciwnie: te lekcje były pełne wiedzy, emocji czerpanych z doświadczeń profesora. Prawdziwe rozmowy – długie, trudne, lecz satysfakcjonujące. Niejednokrotnie czekaliśmy na nie, bo była w tych wychowawczych staraniach znakomita coachingowa robota, ale nawet tyrady – jeśli się zdarzały – skutecznie trafiały do naszych młodych, wiecznie zgnębionych serc i umysłów.
Tuż przed maturą profesor, który obserwował nasze wielkie zmagania z wyborem studiów i pierwszymi ważnymi