Kultura, w której żyjemy, prawie całkowicie odrzuciła jeden z podstawowych rytuałów ludzkości: przejście z dzieciństwa w dojrzałość. Czy to dobrze, że zostajemy zawieszeni między dzieckiem a dorosłym?
Zakładam, że żadna z czytelniczek i żaden z czytelników nie musieli jako dziecko spędzać kilku lat samotnie w puszczy czy w górach, trzęsąc się z zimna, głodu i strachu przed dzikimi zwierzętami lub demonami. Obyło się też bez okaleczeń. W naszym świecie „wejście w dorosłość” przebiega łagodnie, a właściwie niezauważalnie.
Bez inicjacji
Badacze kultury często stwierdzali, że jedną z różnic między współczesną kulturą zachodnią a innymi kulturami jest brak dojrzałościowych rytuałów inicjacyjnych. A jeśli nawet coś z nich zostało, to tylko szczątkowo i nie odgrywa na ogół żadnej znaczącej roli. Jest to rzeczywiście uderzające, bo etnografowie rejestrowali takie ceremonie właściwie wszędzie, gdzie dotarli; ponadto historycy dostarczają również bogatego materiału na ten temat. Sprawa wydaje się warta uwagi, bo pociąga za sobą – jak utrzymują niektórzy – ważne konsekwencje psychologiczne.
Inicjacja to jeden z obrzędów przejścia, czyli – zgodnie z rozumieniem antropologicznym – akt towarzyszący przejściu z jednego stanu społecznego lub kosmicznego w drugi. Według rumuńskiego badacza Mircei Eliadego rytuał inicjacyjny na poziomie świata archaicznego to przede wszystkim wprowadzenie nowicjusza bądź nowicjuszki w świat kultury i mitologii plemienia; z jednej strony symboliczny kres dzieciństwa i nieodpowiedzialności, z drugiej – dostęp do świętej wiedzy, pełnej egzystencji.
Niektórzy historycy wyjątkowość naszej sytuacji wyjaśniają szczególną tradycją religijną. Pomijając zagadnienie