Dzieci kwiaty
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1279/1969 r.
Wiedza i niewiedza

Dzieci kwiaty

List z Ameryki
Bronisław Kostanecki
Czyta się 9 minut

Straszne, straszne rzeczy zaczęły dziać się w Stanach Zjednoczonych z nadejściem Ery Wodnika – o czym skwapliwie doniósł w 1967 r. korespondent „Przekroju”.

Do pracy umysłowej chodzi się w szarym flanelowym ubraniu i białej koszuli. W biurach, bankach, urzędach, na poczcie czy w domu towarowym, pan, który świadczy usługi, będzie miał na sobie na pewno czystą, białą koszulę. Pracownicy umysłowi nazywają się tu nawet „robotnikami w białych kołnierzykach”. Panie sprawujące te lub podobne funkcje ubierają się zazwyczaj w spódnice i bluzki, w kostiumiki czy skromne, proste sukienki.

Ubiór w Ameryce ma znaczenie kolosalne i symboliczne. Pracownicy fizyczni nakładają na siebie kombinezony najróżniejszych kolorów i krojów, zależnie od funkcji, jakie sprawują. Inny jest kombinezon malarza pokojowego, inny faceta, który nalewa benzynę do samochodu, inny stolarza, inny ślusarza, inny elektryka. Ubiór powinien wskazywać od razu na to, co kto robi, kim jest, ma identyfikować człowieka.

Identyfikacja jest dla Amerykanina rzeczą konieczną, wynikającą z jakichś głęboko zakorzenionych potrzeb socjologicznych. To oni przecież wymyślili plakietkę na agrafce, opatrzoną nazwiskiem i imieniem właściciela, przypiętą do klapy marynarki. Plakietkę tę nakłada się na wszystkie większe zebrania czy zjazdy. Niektórzy dodają jeszcze różne dowcipne uwagi, jak „Nazywam się Jan Kowalski, a ty?” lub „Nazywam się Jan Kowalski, jak się

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Gdy dorośli bawią się w dzieci
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Gdy dorośli bawią się w dzieci

Paulina Wilk

Pora zdjąć kostium z Myszki Miki. Bajkowa fantazja Walta Disneya skrywa prawdę o kluczowej transakcji naszych czasów. Idealne dzieciństwo to fikcja zasilana technologią.

„Tato, dlaczego nie powiedziałeś mi, że to ty jesteś tym Waltem Disneyem?” – zapytała z wyrzutem sześcioletnia Diane. Dowiedziała się od koleżanki w szkole, że to właśnie jej tata jest twórcą Myszki Miki, Kaczora Donalda i Goofy’ego, którego kochały dzieciaki w całym kraju. Diane i jej młodsza siostra Sharon, córki Walta, żyły w świecie chronionym i prywatnym. Choć popołudniami bawiły się w wielkich halach studiów filmowych, traktowały je jak zwykłe podwórko. Nie miały nianiek, nie chodziły do szkół z internatem, nie zostały – jak wiele hollywoodzkich dzieci – oddane na wychowanie. Tata sam odwoził je do szkoły. Był opiekuńczy i zabawowy, czasem wybuchowy, dawał klapsy. Chronił je przed publiczną ciekawością: nie jeździły na premiery filmów, otwarcia parków ani żadne celebracje kolejnych odsłon jego bajkowego imperium. To paradoks, że mężczyzna, który zaraził świat dziecięcością i pomógł wywrócić do góry nogami relacje między małymi a dużymi ludźmi, we własnym życiu zachował niewzruszoną hierarchię.

Czytaj dalej