Wiedza i niewiedza

Dziecko też człowiek. Teoretycznie

Agnieszka Stein
Czyta się 4 minuty

Żyjemy w kulturze niesprzyjającej temu, by zadbać o dzie­ci, ale także o dobrowolność w relacjach z ludźmi w ogóle. Jestem w innej sytuacji niż większość osób, które w ostatnim czasie obejrzały film braci Sekielskich o pedofilii w Kościele czy o Michaelu Jacksonie i jego ofiarach. Z takimi historiami stykam się od dawna – od lat pracuję z dziećmi i rodzicami, byłam psychologiem w domu dziecka i ośrodku dla ofiar przemocy w rodzinie. Mam wrażenie, że nagle odkrywamy (dodałabym do ostatnich filmów akcję #MeToo), iż drugi człowiek ma takie samo prawo jak my do dobrowolności podejmowania działań. Takie samo jak my prawo do swojego zdania i do dbania o własne granice. Dzieci też.

Podmiotowe traktowanie innych w naszej kulturze jest trudne, bo jest ona zbudowana na hierarchiach: ten wyżej w hierarchii ma rację, cieszy się różnymi prawami i może więcej. Teoretycznie powtarzamy, że wszyscy ludzie są równi, ale w praktyce jest bardzo różnie. Dzieci są zwykle w tej hierarchii nisko.

Dziecko jest własnością dorosłych – to podstawowe przekonanie, które nie sprzyja podmiotowemu traktowaniu dzieci. Mówimy: „Jak będziesz miał 18 lat, to będziesz mógł o sobie decydować, a teraz to ja o tobie decyduję”. Z tym się wiąże drugie przekonanie: że dorosły wie lepiej, co jest dla dziecka dobre. Nawet gdy chodzi o jego ciało.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Rozpowszechnione jest też przekonanie, że jeśli dziecko robi coś, co nam nie pasuje albo nam się nie podoba, to za pomocą stresu i przykrości jesteśmy je w stanie nauczyć, by zachowywało się lepiej, i mamy do tego prawo. Rodzice często mają też przekonanie, że dzieci muszą się nauczyć odróżniać dobro od zła, a paradoksalnie wynika z tego często, że sami robią dziecku to, o czym mu powiedzieli, że jest złe i że nie można tego robić. Krzyczą na dzieci, by nauczyć je, żeby nie krzyczały. Szarpią je, aby nauczyć, że mają nie bić nikogo. Stosują przemoc, żeby nauczyć, by nie stosowały przemocy. Tymczasem za pomocą agresji i przemocy nie da się nauczyć dziecka, żeby brało innych pod uwagę. Uczy się je w ten sposób tylko agresji i przemocy. Tego, że silniejszy wygrywa.

Kolejne przekonane głosi, że to dziecko jest odpowiedzialne za relację z dorosłym. Mówimy na przykład: „Zobacz, przez ciebie się zezłościłam”. W ten sposób oddajemy dziecku kontrolę nad naszymi emocjami. Dajemy też sygnał: jak mi jest trudno i ty masz trudno, to ty masz się mną zaopiekować. Bo moje trudno jest ważniejsze. To jest odwrócenie ról. Stawiamy dziecko w roli rodzica, który ma się opiekować dorosłym.

Wszystkie te przekonania są dla nas niemal niewidoczne. A najbardziej działają wtedy, kiedy ich nie widzimy. Co zrobić, żeby je zobaczyć? Mam poczucie, że zdarza się ostatnio coraz więcej sytuacji, które dają nam do tego okazję. Pojawiają się ludzie, którzy zaczynają głośno i otwarcie mówić, że coś im nie pasuje. Najpierw są uważani za burzycieli porządku społecznego, a potem powoli, powoli ich spostrzeżenia przekradają się do powszechnej świadomości. Mam wrażenie, że bardzo to widać w odniesieniu do sytuacji kobiet.

Za naszymi przekonaniami idą działania. Jeśli sądzimy, że natura ludzka jest uszkodzona, to ją naprawiamy. Jeśli zaś uważamy, że jest z nią wszystko w porządku, to się staramy jej nie popsuć. Wiedza naukowa daje nam teraz dość dużą jasność, że to drugie nastawienie – żeby nie psuć – przynosi lepsze efekty. Świetnie to widać na przykładzie motywacji. Jeśli zakładamy, że ktoś ma motywację wewnętrzną, to ją wspieramy i jest jej coraz więcej. A kiedy zakładamy, że ktoś jej nie ma, to zaczynamy zewnętrznie na niego działać i motywacji wewnętrznej jest rzeczywiście coraz mniej. System edukacji jest dziś oparty na założeniu, że dzieci nie chcą się uczyć. Że trzeba je do tego zmusić. A im bardziej się je do tego zmusza, tym bardziej one nie chcą.

Nasze przekonania nie powstają wyłącznie na podstawie aktualnych doświadczeń. Raczej już je mamy i staramy się wyszukiwać takie elementy rzeczywistości, które je potwierdzą. W psychologii opisano zjawisko nazywane efektem Pigmaliona. Jeśli nauczyciel dostaje klasę z informacją, że to wyjątkowo zdolne dzieci, a o drugiej klasie dowiaduje się, że to grupa z trudnościami, to po pewnym czasie, mimo że dzieci zostały do obu grup dobrane losowo, te z pierwszej mają coraz lepsze wyniki, a te z drugiej – coraz gorsze.

Historie nadużyć i przestępstw wo­bec dzieci przerażają nas i szokują, ale jednocześnie pomagają nam nie myśleć o tym, co sami robimy. Łatwiej jest myśleć o tym złym, który jest daleko i który robi różne straszne rzeczy. Skupianie się na figurze złego obcego daje dorosłym poczucie bezpieczeństwa. Trudniej jest myśleć o tym, że większość przypadków nadużyć zdarza się ze strony osób, które dziecko doskonale zna. Że większość dzieje się w rodzinie. Łatwiej jest myśleć o bardzo poważnych nadużyciach niż o codziennych sytuacjach naruszania granic, które powtarzają się dzień po dniu. Tymczasem te małe nadużycia i przekroczenia granic otwierają furtkę tym dużym. Na wiele sposobów.

Czytaj również:

Co może Greta? Co może Greta?
i
Greta Thunberg w Parlamencie Europejskim w marcu 2020 r.; zdjęcie: Parlament Europejski/flickr (CC BY 2.0)
Ziemia

Co może Greta?

Paulina Wilk

„Protestuję, bo to tak ważna kwestia, a nikt nic nie robi, nic się nie dzieje, więc ja muszę zrobić to, co mogę” – mówi młodziutka Szwedka, która odważyła się powiedzieć dorosłym, że fundują swoim dzieciom zagładę.

Jest nieduża jak na swój wiek. Kiedy spotyka się z dziennikarzami najważniejszych mediów, oni zawsze to odnotowują – zdziwienie, że ta drobna, nieskora do uśmiechu nastolatka wygłasza tak mocne, bezkompromisowe słowa. Wzywa władców świata na dywanik i daje im burę.

Czytaj dalej