Żyjemy w kulturze niesprzyjającej temu, by zadbać o dzieci, ale także o dobrowolność w relacjach z ludźmi w ogóle. Jestem w innej sytuacji niż większość osób, które w ostatnim czasie obejrzały film braci Sekielskich o pedofilii w Kościele czy o Michaelu Jacksonie i jego ofiarach. Z takimi historiami stykam się od dawna – od lat pracuję z dziećmi i rodzicami, byłam psychologiem w domu dziecka i ośrodku dla ofiar przemocy w rodzinie. Mam wrażenie, że nagle odkrywamy (dodałabym do ostatnich filmów akcję #MeToo), iż drugi człowiek ma takie samo prawo jak my do dobrowolności podejmowania działań. Takie samo jak my prawo do swojego zdania i do dbania o własne granice. Dzieci też.
Podmiotowe traktowanie innych w naszej kulturze jest trudne, bo jest ona zbudowana na hierarchiach: ten wyżej w hierarchii ma rację, cieszy się różnymi prawami i może więcej. Teoretycznie powtarzamy, że wszyscy ludzie są równi, ale w praktyce jest bardzo różnie. Dzieci są zwykle w tej hierarchii nisko.
Dziecko jest własnością dorosłych – to podstawowe