I co, feministką też pewnie jesteś? – z ironicznym uśmiechem pyta mnie młody mężczyzna, który już od dłuższego czasu spogląda na mnie z wyraźnym pobłażaniem. A dokładniej od chwili, w której zaczęłam odpowiadać na jego pytanie o działania mojej fundacji.
Zaczynam więc wywód o tym, dlaczego nią jestem, że feminizm rozumiem jako elementarną równość pozycji i szans i że to słowo jest niesłusznie obdarzane samymi negatywnymi konotacjami. Nagle słyszę:
– Masz chłopaka?
Zamurowało mnie, przyznaję. Co też natychmiast wykorzystuje mój rozmówca:
– Wiesz, ja rozumiem, ale młoda jeszcze jesteś, niebrzydka, znajdziesz sobie kogoś. Nie musisz się od razu w takie rzeczy pakować, odpuść sobie, uśmiechnij się, korzystaj z festiwalu.
W tym momencie biorę głęboki oddech.
Po czym ja, 18-letnia wówczas dziewczyna, zaczynam spokojnie wyjaśniać, że moje (nie)posiadanie partnera nie ma najmniejszego związku z działaniami, które podejmuję. Opowiadam mu o tym, że MamyGłos zależy na tym, by każda dziewczyna czuła się bezpiecznie w domu, w szkole, na ulicy i we własnym ciele. I że dziś, niestety, wcale tak nie jest. Tłumaczę, że prowadzę warsztaty aktywizmu czy ciałopozytywności nie z powodu utajonej frustracji i niezaspokojenia seksualnego, lecz dlatego, że chciałabym widzieć wokół siebie dziewczyny, które są pewne siebie, wiedzą, że mogą wszystko, i wspierają siebie nawzajem.
Mężczyzna wysłuchuje tego wszystkiego, przestępując z nogi na nogę. Obrzuca zniesmaczonym spojrzeniem festiwalowe stoisko MamyGłos, udekorowane girlpowerowymi hasłami. Widzę narastającą w nim irytację. Rzuca coś pod nosem, ale potem unosi wzrok i dodaje, że dobrze, tak, tak, dziewczyny powinny się czuć bezpiecznie, dziękuję, do widzenia.
***
Z takimi (ale też znacznie gorszymi) sytuacjami zdążyłam się w moim 19-letnim życiu zetknąć niepokojąco wiele razy. Ale czy w sumie powinnam się temu dziwić? Wystarczy spojrzeć na nasz system edukacji, który w podstawie programowej niewidzialnym atramentem zanotował cel „utrwalanie stereotypów i lekceważenie herstorii”.
Przemoc wobec dziewczyn jest lekceważona na każdym kroku, większość nastolatek (i nastolatków) nie wie, że istnieją jakiekolwiek kobiety prezydentki, a z naukowczyń poznaje tylko Skłodowską-Curie. Kanon lektur zgrabnie wpaja młodemu pokoleniu wzór dzielnego, odważnego chłopca, który przeżywa masę przygód, i kochanej, troskliwej matki, która pakuje kanapki na drogę. O edukacji seksualnej nie warto nawet wspominać, bo jej po prostu nie ma. Jest straszenie chorobami, ciążą i niesławą oraz wychowywanie do życia w rodzinie (w roli znającej swoje miejsce żony i matki). Popkultura radośnie miesza w głowach i dopełnia dzieła, ukazując kobietę jako obiekt seksualny służący do spełniania pragnień (wszystkich poza jej własnymi).
Jedna z mamygłosek usłyszała kiedyś (w 2015 r. i w całkiem sporym polskim mieście), że zamiast męczyć się na fizyce, powinna ugotować chłopcom obiad. A było to już po tym, jak poddano ją testom psychologicznym i sprawdzeniu kompetencji, coby upewnić się, że jako dziewczyna „da sobie radę” z przenosinami do klasy politechnicznej. I po pytaniu, co zamierza po takiej szkole robić: kaski na budowie nosić?
I tym sposobem zebrała się grupa nastolatek, która stwierdziła, że coś tu nie gra i że one się na taki stan rzeczy nie godzą. Postanowiły zmienić świat. I udowodnić mu, że MająGłos.
Od trzech lat uparcie jeździmy po Polsce, głosząc karygodne przekonania – takie jak to, że dziewczyny niekoniecznie muszą najpierw zmienić swoje ciało, by mieć prawo je polubić, lub że mają w sobie dużo mocy i mogą nie wahać się jej użyć. Uparcie powtarzamy, w każdej miejscowości i zakamarku Internetu, że dziewczyny nie muszą wcale być takie, jak ich otoczenie by chciało, że dadzą radę i że w innych dziewczynach mogą mieć wsparcie, a nie konkurencję.
Czasami tylko milknę i oddaję się rozmyślaniom – kiedy to wszystko przestanie być tak strasznie rewolucyjne?