Siedzeniem bez ruchu można wywrócić świat. Zrobił to raz chudy staruszek otulony bawełną. I oby zrobiły nam to znów subtelne nastolatki.
Jeszcze jeden suchy, upalny dzień. Budzę się zmęczona, nieodświeżona nocnym chłodem. Żadnego chłodu przecież nie było. Wychodzę wcześnie z psem, który – zamiast iść przez zroszone trawy i zbierać na mordzie chłodne krople – przedziera się przez pożółkłe, sztywne badyle, kicha podrażniony pyłem i szuka ulgi w miejskiej fontannie. Dyszy, stojąc w pozieleniałej wodzie, tuż obok wyblakłego napisu „Zakaz wchodzenia do basenu”.
W tym sezonie zakaz nie obowiązuje, do basenu wchodzą wszyscy. Oprócz psów, także dzieci, a dorośli moczą nogi. Dwaj stróżujący tu ogrodnicy, zwykle surowi, teraz machają na nas ręką i kursują z konewką, próbując podtrzymać przy życiu kwiaty, które posadzili wiosną. Na trawniku, wysuszonym i wyłysiałym, walają się opakowania po lodach na patyku i plastikowe butelki po napojach chłodzących. Nikt nie sprząta, nikomu nie chce się w tym gorącu zrobić trzech kroków do śmietnika.
„Czy tak wygląda koniec świata?” – myślę, rozglądając się po własnym podwórku, które z zadbanego miejskiego ogrodu zmienia się w mały pejzaż pełzającej klimatycznej dystopii. Greta Thunberg poprawiłaby mnie – nie pełzającej, lecz galopującej. Ten katastroficzny film, w którym ja, mój pies i 7 mld ludzi gramy rolę szóstoplanową, toczy się nielinearnie. Akcja nie będzie się rozwijać stopniowo – wszystkie wskaźniki skaczą poza istniejące skale. Nikt nie wie, co będzie w następnej scenie. Że katastrofa – to pewne, ale jej skala, gwałtowność i ostrość są nie do wyobrażenia. Nic takiego się nam wcześniej nie zdarzyło.
Wiemy to, a żyjemy z grubsza jak dawniej. Jak to w kinie bywa, jakiś osamotniony superbohater na pierwszym planie próbuje powstrzymać zagładę. W tym czasie masy statystów, zobojętniałe i nieświadome, robią swoje. Karawana idzie dalej, ku przepaści, kupując trochę więcej wody w plastikowych baniakach i wielkie plastikowe wory lodu, instalując w domach klimatyzatory i chłodząc się w autach ze szczelnie zasuniętymi szybami. Wszystko to na swą, jeszcze szybszą, zgubę.
Jednego tylko Hollywood, Bollywood ani nigeryjskie Nollywood razem wzięte nie przewidziały. Że superbohaterami nie będą wysportowani mężczyźni w typie Toma Cruise’a, tylko wrażliwe nastoletnie dziewczyny ze starannie plecionymi warkoczami.
Superbohaterki – takie jak słynna już Szwedka Greta i jej polska naśladowczyni, 13-letnia Inga, która w piątek 13 czerwca usiadła pod naszym sejmem, by rozpocząć wakacyjny strajk klimatyczny – nie mają nadprzyrodzonych mocy. Żadnej broni wyciągniętej z arsenału Jamesa Bonda ani zaplecza łebskich informatyków działających na zlecenie agencji bezpieczeństwa. Mają tylko świadomość i wiedzę zaczerpniętą z raportów naukowych. Nie używają broni, stosują argumenty. Nie korzystają z dynamiki i siły, protestują w bezruchu i pokojowo. Ich dojrzałość i determinacja nie wywołują eksplozji. W kolejnych scenach tej opowieści nie będzie pojedynków, spektakularnych wybuchów, nie spodziewajmy się też happy endu. Realność nie jest rezerwuarem efektów specjalnych, to żmudny proces bez łatwych nagród. I domagające się prawa do życia oraz posiadania przyszłości dzieci dobrze o tym wiedzą.
To bardzo poruszająca i pełna symboliki scena – samotna nastolatka siedząca na chodniku. Pojedynczy młody człowiek trwający w obronie pochłoniętej autodestrukcją ludzkości. To także akt personalnej odwagi, opartej nie na złości, ale na nadziei i wierze. Że jeszcze zdążymy zaciągnąć hamulec.
Podziwiam Gretę i Ingę, choć żałuję, że musiały podjąć taką decyzję. W ich postawie nie ma niczego oczywistego ani łatwego, ale nie dostrzegam w niej rozpaczy bądź, jak dotąd, nadmiarowych gestów i słów. Lamenty, histerie, wzniosłe hasła – to domena niekompetentnych dorosłych, którzy zdezerterowali z pozycji odpowiedzialności i dalekowzroczności. Dzieci nie chodzą na barykady, gdy czują się bezpieczne i objęte opieką. Wtedy się bawią, uczą i marzą. Protest tych dziewczyn, a także liczone już w milionach międzynarodowe zgromadzenia ich rówieśników zatroskanych o skradzione im szanse życia w środowisku naturalnym, to miara porażki dorosłych. Czarne świadectwo dla kilku pokoleń znających doniesienia naukowe. Nikt nie może powiedzieć, że nie wiedział o tej wspólnie tworzonej katastrofie – wiemy od ponad pół wieku.
Wielu z nas podejmuje starania, chce i potrafi się zmienić. Żyję wśród ludzi, którzy piorą w orzechach, nie jedzą mięsa, nie latają, piją kranówkę, noszą ubrania z naturalnych tkanin, segregują śmieci, zakręcają krany, gdy myją zęby, i gaszą światło, wychodząc z łazienki, nie kupują papierowych książek, nie drukują faktur, uprawiają ogródki, kompostują, gotują obiady z resztek, jeżdżą do pracy rowerem, przekonują do zmiany stylu życia całe swoje rodziny i przyjaciół – robią właściwie wszystko, co w ich mocy, aby naprawić, cośmy zniszczyli. A mimo to czują niemoc. I dysproporcję swych wysiłków wobec jednej decyzji, dajmy na to, amerykańskiego prezydenta lub polskiego premiera, która wpycha świat na wsteczne tory i posyła ku bezprecedensowej zagładzie.
W takich okolicznościach nadzieja jest najwyższym dobrem. Za demonstrowanie właśnie tej siły – wiary, że stać nas na więcej i powinniśmy oczekiwać od możnych i wpływowych, by równali do tak wysoko zawieszonej poprzeczki – podziwiam dziewczyny z warkoczami.
Jednym z największych powodów do optymizmu, jaki płynie z młodzieżowego strajku klimatycznego, jest przestawienie środka ciężkości. Pokolenia dorosłych ukształtowały się w przekonaniu o autorytecie władzy, także tej złej i rozczarowującej. Słuchamy okłamujących nas liderów, bankierów, niekompetentnych lekarzy i nieprzyjaznych urzędników, wielu aktorów niedysponujących żadnymi faktycznymi zasobami poza pozycją, jaką uzyskali w procesach pozbawionych przejrzystości i kontroli społecznej.
Bunt młodych nie polega na wystawianiu środkowego palca, odwracaniu się tyłem do oficjalnego biegu spraw ani uciekaniu w nisze i bańki. On polega na bezpośredniej konfrontacji na otwartym placu. Ludzie niezwykle młodzi wykazują, że potrafią używać Internetu do błyskawicznego pozyskiwania wiedzy, umiejętności i samoorganizacji. Korzystają z niego nie tylko, by uciekać do wirtualności, roztapiać się w miłości własnej w mediach społecznościowych i tkwić w uzależnieniu od lajków, uśmieszków i serduszek. Jakaś część młodej generacji na całym, usieciowionym globie dokonała istotnego przekroczenia. Pozyskała wiedzę i umiejętności dawniej wymagające dekad, doświadczenia, a więc zarezerwowane dla starszych. Świat stanął na głowie, owszem, bo ustawił młodych na pozycjach liderów szybkich zmian i intensywnej, nieustającej adaptacji. Na tym polega edukacja – na codziennym przyswajaniu nowych treści i ich stosowaniu w coraz to bardziej nowatorskich rozwiązaniach.
Faceci w garniturach tego nie przewidzieli. Takiego „uderzenia z boku”, w dodatku dokonanego przez dziewczyny. Owo zaskoczenie i deficyt mądrości widać wyraźnie w różnych reakcjach przywódców na rozsądek, argumenty i spokój prezentowany przez protestujące nastolatki. Różni ministrowie i premierzy na świecie zdążyli powiedzieć dużo niemądrych rzeczy, na przykład takich, że Greta i jej koledzy powinni siedzieć w szkole. „Po co?” – pyta w odpowiedzi Greta. Bo czego może się nauczyć na przyszłość, jeśli ta nie zdąży nadejść?
Także Inga w pierwszych dniach swojego protestu otrzymała liczne ciosy, co ciekawe niemal wyłącznie ze strony dorosłych mężczyzn. Można próbować dyskredytować jej strajk na wiele sposobów: przez ośmieszenie, sugerowanie, że jest w decyzjach niesamodzielna, że liczy na fejm… Wszystkie te argumenty brzmią żałośnie i rozpaczliwie. Inga jest indywidualnym symbolem olbrzymiej rekonstrukcji obejmującej całe pokolenia oraz grupy wpływów. Aby zrozumieć, czym w istocie jest jej protest, trzeba światowych horyzontów oraz umysłowej dalekosiężności. Kto ich nie ma, atakuje.
W powojennym kulcie młodości doszło do próby zawłaszczenia witalności przez tych, którzy nie chcą się starzeć. Zamiast osiągania wraz z upływem czasu dojrzałości całe generacje wybrały młodzieżowe ciuchy, zdrowy lifestyle, zabiegi plastyczne i inne ucieczkowe szalupy. Wygląda na to, że dzieci są dziś jedynymi dorosłymi w pokoju. Może więc zajmijmy sobie właściwe miejsca – ustąpmy im i posłuchajmy uważnie, bo wyświechtane zdanie o tym, że dzieci są naszą nadzieją, nigdy nie zawierało w sobie tyle prawdy.
Przeczytaj ten felieton po angielsku lub daj do przeczytania anglojęzycznym znajomym!