Jednym z największych dobrodziejstw boomu na jakościowe seriale jest zachodząca w jego ramach migracja błyskotliwych umysłów ograniczanych przez nasilający się rozdźwięk między wysokobudżetowymi spektaklami a relegowaną na obszar kina niezależnego inteligentną rozrywką. Zasłużony brytyjski reżyser Stephen Frears miał już wprawdzie wielokrotnie do czynienia z telewizją, ale w tym nowym, wspaniałym świecie seriali premium swych sił spróbował dopiero dzięki Skandalowi w angielskim stylu. Mariaż myślącego kategoriami filmowymi i wizualnymi twórcy z medium, którego dynamiczny rozwój jest wciąż hamowany przez nadprodukcję pustawych odcinków mających za zadanie rozciąganie tradycyjnych ramówek, dał piorunujący efekt. Składający się z trzech zaledwie części miniserial Frearsa zawiera więcej treści, stylu i materiału do refleksji niż kilka dłuższych i bardziej okrzyczanych produkcji razem wziętych. Powstał swoisty wykład mistrzowski o tym, jak w pełni wykorzystać formułę serialową do tworzenia zajmujących i ważnych historii.
Skandal w angielskim stylu opowiada prawdziwą historię wieloletniej scysji renomowanego polityka Jeremy’ego Thorpe’a z jego młodym, naiwnym, nieokrzesanym kochankiem Normanem Josiffe’em. Spór doprowadził Thorpe’a nawet do próby zamordowania mężczyzny, którego kiedyś pokochał. Nie w imię zemsty czy emocjonalnej urazy, lecz ze strachu przed czarnymi chmurami, które odtrącony Norman mógł ściągnąć nad karierę błyskotliwego polityka. Akcja rozpoczyna się bowiem w latach 60. XX w., w kraju, gdzie homoseksualizm był wciąż karany więzieniem. Z jednej więc strony Frears opowiada w pełnej stylistycznych wolt i gatunkowych igraszek formie o rozgrywającej się na różnych frontach wojnie okopowej dwóch nieprzeciętnie inteligentnych mężczyzn. Z drugiej przygląda się społeczeństwu, które doprowadziło wielu ludzi do wypracowywania podwójnych tożsamości i zakładania skazanych na emocjonalne implozje rodzin, żeby tylko ktoś nie wytknął ich palcem lub nie pozbawił iluzorycznej wolności wyboru.
Równolegle do ukazywania rosnącej antypatii między mężczyznami, a także rozwoju kariery Thorpe’a, który w pewnym momencie został mianowany przywódcą Partii Liberalnej, Frears snuje przejmującą i gorzką opowieść o niewidocznych ofiarach tych tożsamościowych wojen z brytyjskim systemem. Jedna z postaci drugiego planu, polityk dążący do zalegalizowania homoseksualizmu, w pewnym momencie wyjaśnia wręcz, że uważa wszelkie podyktowane wstydem i społecznym ostracyzmem samobójstwa za morderstwa, z których należy kraj rozliczyć. Frears nie popada jednak ani na chwilę w egzaltowany bądź demaskatorski ton. Serial w niektórych fragmentach zakrawa wręcz na farsę, gdy na przykład znajdujący się u władzy eleganccy politycy wymieniają się dwuznacznymi uwagami na temat postulowanych zmian, szczycąc się jednocześnie podbojami seksualnymi. Przoduje w tym Thorpe, który w Izbie Gmin rycersko walczy o odetkanie wentyla imigracji, zaprzestanie wtrącania się w sprawy Afryki oraz związanie się węzłem małżeńskim z Europą, by kilka cięć montażowych później pysznić się swoim monstrualnym „apetytem” erotycznym.
Frears odsłania zarazem prawdziwe oblicze swojego protagonisty, człowieka, który deklaruje, że zastrzeli się, jeśli prawda wyjdzie na jaw, i woli pozbawić kogoś życia, niż zniknąć w pogardzie opinii społecznej z życia publicznego. Skandal jest w wielu aspektach smoliście czarną komedią, choćby wówczas, gdy Thorpe zastanawia się, czy lepiej wrzucić ciało ekskochanka do rzeki, czy zabetonować pod autostradą, a graniczący z aktorską wybitnością Hugh Grant sprawia swym niesłabnącym urokiem, że widz jest gotów mu w tym pomóc. Jednak brytyjski polityk staje się z biegiem czasu postacią tragiczną, zamkniętym w swych pragnieniach nieszczęśliwym mężczyzną, który nauczył się tak dobrze zakładać maski, że przestał rozpoznawać się w lustrze. Na przemian mu współczujemy i nim gardzimy, a Frears podsyca wszelkie moralne dylematy. Uczłowiecza też w typowy dla siebie sposób drugi i trzeci plan – od półgłówka, który ma zabić Josiffe’a, po teścia Normana, który wyzywa zięcia od „pedryli”. W Skandalu nie ma pozytywnych i negatywnych postaci, są tylko ludzie, dobrzy, źli i brzydcy w swoich ludzkich słabościach i ułomnościach.
Tytułowym skandalem jest natomiast nie tyle szokujące nagłośnienie sprawy homoseksualizmu znanego brytyjskiego polityka, ile relacjonowany przez BBC proces, który stał się precedensem w obyczajowości karmiącego się wciąż iluzjami postkolonialnego brytyjskiego molocha. Frears opowiada o tym wszystkim na ogół nie z furią, do jakiej miałby jako reżyser pełne prawo, lecz z ciepłą ironią i szczerym zrozumieniem dla wszelkich ukazywanych absurdów i kuriozalnych z dzisiejszego punktu widzenia przejawów klasowości. Podkreśla także niezwykle umiejętnie – nawiązując w atmosferze serialu do brexitu – że polityka zawsze się składała i będzie składać z Jeremych Thorpe’ów, i jeśli przyjrzeć się bliżej, w ostatnich 50 latach niewiele się zmieniło. Do tego stopnia, że ostateczny wydźwięk słodko-gorzkiego, perfidnie rozrywkowego Skandalu w angielskim stylu można śmiało podsumować cytatem z pewnego żelaznego klasyka amerykańskiej literatury: „Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość”.