Farsa z moralnymi dylematami w tle
Wiedza i niewiedza

Farsa z moralnymi dylematami w tle

Dariusz Kuźma
Czyta się 5 minut

Jednym z największych dobrodziejstw boomu na jakościowe seriale jest zachodząca w jego ramach migracja błyskotliwych umysłów ograniczanych przez nasilający się rozdźwięk między wysokobudżetowymi spektaklami a relegowaną na obszar kina niezależnego inteligentną rozrywką. Zasłużony brytyjski reżyser Stephen Frears miał już wprawdzie wielokrotnie do czynienia z telewizją, ale w tym nowym, wspaniałym świecie seriali premium swych sił spróbował dopiero dzięki Skandalowi w angielskim stylu. Mariaż myślącego kategoriami filmowymi i wizualnymi twórcy z medium, którego dynamiczny rozwój jest wciąż hamowany przez nadprodukcję pustawych odcinków mających za zadanie rozciąganie tradycyjnych ramówek, dał piorunujący efekt. Składający się z trzech zaledwie części miniserial Frearsa zawiera więcej treści, stylu i materiału do refleksji niż kilka dłuższych i bardziej okrzyczanych produkcji razem wziętych. Powstał swoisty wykład mistrzowski o tym, jak w pełni wykorzystać formułę serialową do tworzenia zajmujących i ważnych historii.

Skandal w angielskim stylu opowiada prawdziwą historię wieloletniej scysji renomowanego polityka Jeremy’ego Thorpe’a z jego młodym, naiwnym, nieokrzesanym kochankiem Normanem Josiffe’em. Spór doprowadził Thorpe’a nawet do próby zamordowania mężczyzny, którego kiedyś pokochał. Nie w imię zemsty czy emocjonalnej urazy, lecz ze strachu przed czarnymi chmurami, które odtrącony Norman mógł ściągnąć nad karierę błyskotliwego polityka. Akcja rozpoczyna się bowiem w latach 60. XX w., w kraju, gdzie homoseksualizm był wciąż karany więzieniem. Z jednej więc strony Frears opowiada w pełnej stylistycznych wolt i gatunkowych igraszek formie o rozgrywającej się na różnych frontach wojnie okopowej dwóch nieprzeciętnie inteligentnych mężczyzn. Z drugiej przygląda się społeczeństwu, które doprowadziło wielu ludzi do wypracowywania podwójnych tożsamości i zakładania skazanych na emocjonalne implozje rodzin, żeby tylko ktoś nie wytknął ich palcem lub nie pozbawił iluzorycznej wolności wyboru.

Równolegle do ukazywania rosnącej antypatii między mężczyznami, a także rozwoju kariery Thorpe’a, który w pewnym momencie został mianowany przywódcą Partii Liberalnej, Frears snuje przejmującą i gorzką opowieść o niewidocznych ofiarach tych tożsamościowych wojen z brytyjskim systemem. Jedna z postaci drugiego planu, polityk dążący do zalegalizowania homoseksualizmu, w pewnym momencie wyjaśnia wręcz, że uważa wszelkie podyktowane wstydem i społecznym ostracyzmem samobójstwa za morderstwa, z których należy kraj rozliczyć. Frears nie popada jednak ani na chwilę w egzaltowany bądź demaskatorski ton. Serial w niektórych fragmentach zakrawa wręcz na farsę, gdy na przykład znajdujący się u władzy eleganccy politycy wymieniają się dwuznacznymi uwagami na temat postulowanych zmian, szczycąc się jednocześnie podbojami seksualnymi. Przoduje w tym Thorpe, który w Izbie Gmin rycersko walczy o odetkanie wentyla imigracji, zaprzestanie wtrącania się w sprawy Afryki oraz związanie się węzłem małżeńskim z Europą, by kilka cięć montażowych później pysznić się swoim monstrualnym „apetytem” erotycznym.

Frears odsłania zarazem prawdziwe oblicze swojego protagonisty, człowieka, który deklaruje, że zastrzeli się, jeśli prawda wyjdzie na jaw, i woli pozbawić kogoś życia, niż zniknąć w pogardzie opinii społecznej z życia publicznego. Skandal jest w wielu aspektach smoliście czarną komedią, choćby wówczas, gdy Thorpe zastanawia się, czy lepiej wrzucić ciało ekskochanka do rzeki, czy zabetonować pod autostradą, a graniczący z aktorską wybitnością Hugh Grant sprawia swym niesłabnącym urokiem, że widz jest gotów mu w tym pomóc. Jednak brytyjski polityk staje się z biegiem czasu postacią tragiczną, zamkniętym w swych pragnieniach nieszczęśliwym mężczyzną, który nauczył się tak dobrze zakładać maski, że przestał rozpoznawać się w lustrze. Na przemian mu współczujemy i nim gardzimy, a Frears podsyca wszelkie moralne dylematy. Uczłowiecza też w typowy dla siebie sposób drugi i trzeci plan – od półgłówka, który ma zabić Josiffe’a, po teścia Normana, który wyzywa zięcia od „pedryli”. W Skandalu nie ma pozytywnych i negatywnych postaci, są tylko ludzie, dobrzy, źli i brzydcy w swoich ludzkich słabościach i ułomnościach.

Tytułowym skandalem jest natomiast nie tyle szokujące nagłośnienie sprawy homoseksualizmu znanego brytyjskiego polityka, ile relacjonowany przez BBC proces, który stał się precedensem w obyczajowości karmiącego się wciąż iluzjami postkolonialnego brytyjskiego molocha. Frears opowiada o tym wszystkim na ogół nie z furią, do jakiej miałby jako reżyser pełne prawo, lecz z ciepłą ironią i szczerym zrozumieniem dla wszelkich ukazywanych absurdów i kuriozalnych z dzisiejszego punktu widzenia przejawów klasowości. Podkreśla także niezwykle umiejętnie – nawiązując w atmosferze serialu do brexitu – że polityka zawsze się składała i będzie składać z Jeremych Thorpe’ów, i jeśli przyjrzeć się bliżej, w ostatnich 50 latach niewiele się zmieniło. Do tego stopnia, że ostateczny wydźwięk słodko-gorzkiego, perfidnie rozrywkowego Skandalu w angielskim stylu można śmiało podsumować cytatem z pewnego żelaznego klasyka amerykańskiej literatury: „Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość”.
 

Czytaj również:

Dzisiaj nie umiera nigdy
Przemyślenia

Dzisiaj nie umiera nigdy

Dariusz Kuźma

Mimo że twórcy seriali licytują się nieustannie na mniej lub bardziej abstrakcyjne i absurdalne pomysły, by przyciągać uwagę widza rozpuszczonego obfitością dostępnej na rynku jakości, istnieje niewiele projektów, w których główna bohaterka ginie w ciągu pierwszych 10 minut pierwszego odcinka. Nie wspominając już o takich, w których zmarła wraca do świata żywych nie jako poszukujący odkupienia duch, żądna krwi zjawa czy sarkastyczna pomagierka ponurego żniwiarza, lecz jako oddychająca i klnąca jak natchniony szewc kobieta z krwi i kości. Już więc na starcie stworzony dla Netflixa przez Natashę Lyonne, Leslye Headland i Amy Poehler serial Russian Doll punktuję za kreatywność i fabularną odwagę.

Tym bardziej, że rzeczona protagonistka Nadia (w tej roli Lyonne) jest do tego osobą nieuprzejmą, nieuważną i nierozgarniętą. To nielicząca się z nikim i niczym, irytująca nowojorska hipsterka, która uwielbieniem do używek i cynicznym podejściem do świata spycha demony dzieciństwa na rubieże świadomości. Jak nietrudno się więc domyślić, właśnie wokół wydobywania mentalnego brudu oscyluje scenariuszowy kręgosłup Russian Doll, którego tytuł nawiązuje do cylindrycznych matrioszek skrywających wiele pomniejszonych wersji samych siebie. No dobrze, ale co z tym nagłym zgonem? Otóż Nadia wychodzi z przypadkowo poznanym intelektualistą z własnej imprezy urodzinowej, na której wszyscy złośliwie przypominają jej, że ma już 36 lat, by jakiś czas później wpaść pod koła taksówki i… ocknąć się sekundę później na tej samej imprezie, na której wszyscy wciąż robią wszystko, by wkurzyć rozgoryczoną 36-latkę.

Czytaj dalej