Heros w labiryncie Heros w labiryncie
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Heros w labiryncie

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 16 minut

Czym zajmuje się mitoznawca? Ten najsłynniejszy w XX stuleciu – Joseph Campbell – surfował, grał na saksofonie, ale przede wszystkim czytał. Mity z całego świata postrzegał jako język duszy, w którym toczy się wielka ludzka opowieść.

W starożytnych opowieściach i tych zbieranych przez etnografów, w porozrzucanych po różnych zakątkach globu baśniach, w ludowych bajkach i legendach, w Starym Testamencie, w mitach azteckich, egipskich oraz indyjskich, w antologii braci Grimm, a także Księdze tysiąca i jednej nocy Camp­bell poszukiwał ukrytych prawidłowości, ponadczasowych i ponadprzestrzennych form ludzkiej wyobraźni. Odkrywając uniwersalne motywy i tematy, takie jak narodziny z dziewicy, podróż do zaświatów, ofiara z króla czy zmartwychwstanie bóstwa, sformułował ideę duchowej jedności człowieka. Jak trafnie zauważył James Hillman, Campbell należał do pokolenia intelektualistów urodzonych przed pierwszą wojną światową, których dzieła wciąż cechowały XIX-wieczne wzorce uczoności: nieprawdopodobna erudycja i pracowitość Amerykanina wiązały się z ambicją stworzenia całkowitej syntezy duchowego życia człowieka.

Jego fascynacja mitologiami rdzennych Amerykanów rozpoczęła się w dzieciństwie; odnajdował je w książkach, które kupowali mu rodzice. Do późnej starości był przede wszystkim czytelnikiem. Kiedyś zapytany przez Alana Wattsa o rodzaj praktykowanej przez siebie jogi, Campbell miał odpowiedzieć, że to joga „podkreślania zdań”. Jean Erdman, awangardowa reżyserka i tancerka (małżonka Campbella przez prawie 50 lat, zmarła w 2020 r. w wieku 104 lat), wspominała, że podczas jednego z ich pierwszych wspólnych spacerów na Manhattanie Campbell pożyczył jej Zmierzch Zachodu Oswalda Spenglera. Nagle rozpętała się ulewa. Kiedy młody mężczyzna gwałtownie ściągnął z siebie płaszcz, kobieta uznała, że chce ją romantycznie ratować przed zmoknięciem. Szybko jednak się okazało, że chodziło o książkę.

Kult książek i niezwykłe oczytanie nie kłóciły się jednak z innymi aktywnościami. Campbell porzucił karierę akademicką, uznając za naiwny przejaw oszukiwania siebie i studentów przekonanie, że poszukiwaną prawdę o życiu można odnaleźć w książkach. Surfingu uczył go sam Duke Kahanamoku. Grał w zespole jazzowym na saksofonie. Był atletą i sportowcem – niewiele brakowało, aby reprezentował Stany Zjednoczone w bieganiu na olimpiadzie (ponoć przez całe życie zarzucał sobie, że nie udało mu się do niej zakwalifikować). Nieustannie podróżował między Ameryką a Europą, co owocowało szczególnymi spotkaniami. W 1924 r. na parowcu poznał Jiddu Krishnamurtiego – otrzymał wtedy od sekretarki słynnego nauczyciela swoją pierwszą książkę o życiu Buddy: Światło Azji Edwina Arnolda. Ta znajomość – kontynuowana później w holenderskim zamku Eerde, siedzibie organizacji Krishnamurtiego – miała wprowadzić Campbella w „cudowny świat duchowej kultury Indii”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pod koniec lat 30. studiował na Sorbonie literaturę średniowieczną (a zwłaszcza opowieści o Świętym Graalu), upajając się atmosferą paryskiej bohemy. Niedługo później udał się do Niemiec, by studiować sanskryt. Swoją pierwszą książkę poświęcił analizie enigmatycznego dzieła Jamesa Joyce’a Finneganów tren. Jego drugą wielką fascynacją literacką był Tomasz Mann, którego poznał i z którym korespondował.

Przyjmuje się, że Campbell należał do „jungowskiej szkoły interpretacji mitu”. Inaczej niż w przypadku teoretyków redukujących znaczenie świętych opowieści do – powiedzmy – życia społeczeństwa czy polityki, tutaj polem jego rozumienia są wyobraźnia i oddziaływanie mitycznych fantazji na duszę. To istotnie łączy Campbella z Jungiem (Amerykanin był uczestnikiem słynnych spotkań koła Eranos, podczas których najwybitniejsi religioznawcy XX w. debatowali z innymi naukowcami sympatyzującymi z psychologią głębi). Niemniej istnieją inne źródła inspiracji myśli Campbella, ale o nich się zapomina. Nieświadomość, o której pisał, nie jest psychologiczna, lecz metafizyczna. Ważniejsze od psychologii jungowskiej były dla niego upaniszady i filozofia indyjska. W Indiach już w IX w. p.n.e. sformułowano centralną ideę podjętą przez Campbella, według której bogowie występujący w kulcie i mitologiach to nie istoty żyjące na zewnątrz nas, ale wewnętrzne siły psychiczne rzutowane na otoczenie. Jak zaraz zobaczymy, Campbell sięgał również do dorobku antropologii kulturowej.

Stał się badaczem kultowym; jego teorie korespondowały z przemianami kulturowymi w Stanach Zjednoczonych, a talent gawędziarski i obecność w mediach przysporzyły mu dużej popularności. Był ogromnie cenionym przewodnikiem dla młodszego pokolenia naukowców związanych z Instytutem Esalen, intelektualistów zainteresowanych szeroko pojętą duchowością, jak wspomniany Alan Watts, Stanislav Grof, Joan Halifax (Campbell zorganizował nawet ślub Grofa z Halifax), Robert Bly, James Hillman czy Richard Tarnas – by wymienić tylko nazwiska dobrze znane w Polsce.

Metafizyczny głos

Podstawowym założeniem dzieła Camp­bella jest twierdzenie, że kluczem do zrozumienia duchowych możliwości człowieka jest mit. Starożytne opowieści, podobnie jak te zapisane przez etnografów, wykazują wiele podobieństw ze snami. Wydarzeniami, o których opowiadają, rządzi podobna logika. Mityczne oraz senne wizje wyrażają najgłębsze prag­nienia i lęki, nadzieje i konflikty. O ile jednak sen wyraża treści indywidualnej psychiki, o tyle mit jest głosem całego społeczeństwa, wyrazem trosk uniwersalnych. Według zgrabnej formuły Camp­bella sen jest indywidualnym mitem, mit natomiast – zbiorowym snem. Zawierając treści archetypowe, opowiada o niezmiennych elementach ludzkiego doświadczenia: o narodzinach, dojrzewaniu, miłości, chorobie czy śmierci. Mit przenika historię całych społeczeństw, jego oczywistymi widzialnymi wyrazami są rytuał czy świątynia, ale z mitów utkane są również przekonania filozoficzne, światopoglądowe czy polityczne. W tym sensie mit, choć utworzony z tej samej materii co sen, jest od niego bardziej realny i namacalny.

Mity mogą przybierać rozmaite formy zależnie od lokalnych uwarunkowań historycznych czy środowiskowych. Niemniej – zdaniem Campbella – porównywanie ze sobą mitów z całego świata dowodzi istnienia jednej „wielkiej opowieści ludzkości”, składającej się z tych samych odwiecznych tematów i elementów zmieniających się jak w kalejdoskopie: poszczególne epoki i kultury stanowią jedynie odmienne kombinacje tej skończonej liczby elementów. Takie uniwersalistyczne podejście zbliża Campbella do „filozofii wieczystej” Aldousa Huxleya czy „morfologii świętości” Mircei Eliadego, ale najprawdopodobniej – w przypadku Campbella – wywodzi się ono z Indii. W jednym ze swoich dzieł Campbell cytuje Ramakrishnę, który pisał, że „Bóg stworzył różne religie, aby dostosować je do potrzeb i gustów różnych ludzi, czasów i krajów. Wszystkie te doktryny są tylko wieloma ścieżkami, a ścieżka żadną miarą nie jest samym Bogiem. Dotrzeć do Boga można, podążając którąkolwiek z tych ścieżek i oddając się mu całym sercem […]. Ciastko z lukrem można zjeść, gryząc je z dowolnej strony. Zawsze będzie miało słodki smak”.

 

Książka Josepha Campbella „Bohater o tysiącu twarzy” stała się biblią pisarzy i scenarzystów. Autor przekonuje, że większość mitów na świecie to w gruncie rzeczy ta sama historia; zdjęcie: dzięki uprzejmości Joseph Campbell Foundation (jcf.org)
Książka Josepha Campbella „Bohater o tysiącu twarzy” stała się biblią pisarzy i scenarzystów. Autor przekonuje, że większość mitów na świecie to w gruncie rzeczy ta sama historia; zdjęcie: dzięki uprzejmości Joseph Campbell Foundation (jcf.org)

Według Campbella mitologie regulują życie społeczeństw, lecz podstawowy ich sens jest zarazem psychologiczny i metafizyczny. W swojej istocie są obrazowym, metaforycznym wyrazem energii psychofizycznych żyjących w naszym ciele. Biologiczna niezmienność naszych ciał warunkuje niezmienność mitologii. Nie jest to ujęcie „materialistyczne”, redukujące ducha do fizjologii: te energie żyjące w ludzkim ciele są bowiem siłami mistycznymi (z tego powodu niektórzy komentatorzy określali koncepcję Campbella mianem „tantrycznej”).

Mit to w pewnym sensie język samej duszy. Dlatego obcowanie ze świętymi opowieściami jest tak stymulujące, dlatego te opowieści zachwycają, pobudzają moralnie, choć potrafią również opętać i zniewolić. Jako punkty odniesienia w myśleniu czy inspiracje to realne siły kształtujące życie społeczeństw oraz jednostek. Mity są wszechobecne. Tworzą miasta i cywilizacje. Są śnione. Ale przede wszystkim stanowią drogowskazy dla ludzi w labiryncie codziennego życia (o życiu najczęściej mówimy, posługując się obrazami mitycznymi; przykładowo już czymś takim jest labirynt). Jeśli ktoś – jak ja – trzyma na półce figurkę Batmana, także uczestniczy w micie, w tym przypadku w heroicznym micie człowieka nietoperza.

Ktoś mógłby poddać krytyce propozycję Campbella z perspektywy oświeceniowej, twierdząc, że jest to zachęta do powrotu do archaicznych form myślenia. Świat mitologii to przecież świat uprzedzeń, stereotypów i przemocy, do którego nie chcemy wracać. Wszelkie problemy z mitologią biorą się – zdaniem Campbella – z dosłownych interpretacji, z popełnienia błędu „literalizmu”. Tak naprawdę mit nigdy nie ma znaczenia dosłownego, jest raczej do kontemplacji niż do działania, ma stymulować przemianę wewnętrzną, a nie zewnętrzną krucjatę. Potwór, z którym trzeba się zmierzyć i którego należy zabić, nie jest istotą zewnętrzną (naprawdę żyjącym w górach smokiem czy diabłem na pustyni albo innowiercą z Bliskiego Wschodu), lecz obrazem, bytem psychicznym. Podobnie przedstawia się sprawa z innymi znanymi wierzeniami. Ziemia Święta nie jest określonym miejscem na mapie, ale stanem ducha. Narodziny z dziewicy to nie biologiczna anomalia, tylko ekspresja duchowej czystości. „Ojcze nasz, któryś jest w niebie” nie mówi o mężczyźnie żyjącym w chmurach, niemniej sposób, w jaki sformułowano tę modlitwę, nie jest przypadkowy: wyraża określony stosunek pokrewieństwa, niebo zaś – nieuchwytną transcendencję. Wszystko to może niektórym wydawać się banalne, ale jak przypomina Campbell, dosłowna interpretacja mitu jest przyczyną wielu dawnych i współczesnych konfliktów. Wszelkie formy fanatyzmu mają w nim swoje oczywiste źródło.

Krótko mówiąc, treści religii to metafory. Jednak żeby to lepiej zrozumieć, należy czytać mity obcych kultur, bo dopiero te wyzwalają z dogmatyzmu, uwalniają wyobraźnię i serce. Obcowanie z własnymi mitami jest trudniejsze, bo mamy naturalną skłonność do traktowania opisywanych przez nie wydarzeń i treści jako dosłownych faktów. Sądzimy, że – przykładowo – Maryja naprawdę niepokalanie poczęła, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał, że piekło jest pod ziemią albo że diabeł może wejść w czyjeś ciało czy że Popiela faktycznie zjadły myszy.

Takie ujęcie może wydać się rozczarowujące tym, którzy są przywiązani do swojej religii. Z drugiej strony teoria Campbella nobilituje wszelkie dzieła fantazji, pojmując je jako przejawy realnych wydarzeń, faktów „wewnętrznych”, kluczowych dla ludzkiego życia. Zdaje się, że Campbell nie wierzy w istnienie Boga, tak jak robi to człowiek religijny, ale jednocześnie nie twierdzi – jak ateista – że Bóg jest „urojeniem” (tutaj również rozchodziłyby się ścieżki Amerykanina z Jungiem, który tak ostrych rozwiązań nie proponował).

Są tacy, co zarzucają Campbellowi, że nie był badaczem akademickim, a wyrywanie różnych mitologii ze swoich kontekstów nie jest zabiegiem uzasadnionym naukowo. Campbell na podobną krytykę odpowiadał, że istotnie nie jest ekspertem w żadnej dziedzinie, nie jest indologiem, egiptologiem, sinologiem czy amerykanistą. Sądził jednak, że dopiero ryzykowna próba stworzenia syntezy wiedzy na podstawie szczegółowych ustaleń może dać nam pełny obraz. Niektórzy badacze są specjalistami, on uważał się za „generalistę” (podobnie jak Mircea Eliade uważał, że specjalizacja jest wielkim problemem współczesnej nauki o człowieku). Przypomnijmy zresztą, że Campbell świadomie zrezygnował z kariery akademickiej, bo ta nie pozwoliłaby mu na osiągnięcie swoich celów. A wykraczały one poza „standardy naukowe”. Zauważmy jednak, że prace Campbella są znakomicie udokumentowane, a sami akademicy chętnie z nich korzystają.

Mitoznawca o tysiącu twarzy

Czterotomowy cykl The Masks of God jest niezwykle ambitnym przedsięwzięciem usystematyzowania wszystkiego, czego do XX w. dowiedziano się o wierzeniach homo sapiens. Niestety Campbell nie zdążył dokończyć projektu The Historical Atlas of World Mythology – prace nad nim trwały dosłownie do dnia jego śmierci w 1986 r. W tych dziełach, podobnie jak biolodzy tworzyli „historie naturalne” roś­lin i zwierząt, ukazując ich ewolucje, tak Campbell starał się stworzyć historię naturalną bogów i bogiń. Żadna z tych książek do tej pory nie została przetłumaczona na język polski, tak jak niezliczone tomy jego dzieł zebranych, w których badacz ujawniał swój talent eseistyczny.

Najbardziej znanym i najważniejszym dziełem Campbella pozostaje wciąż Bohater o tysiącu twarzy – jest ono poświęcone opisowi niezmiennego wzoru podróży bohatera mitycznego. Zdaniem badacza każdy bohater występujący w mitach, legendach czy baśniach, a czasem również w literaturze współczesnej czy filmie przechodzi przez ciąg tych samych przemian. Niezależnie od tego, czy jest to Jezus, czy Budda, Frodo czy Harry Potter, jako czytelnicy bądź słuchacze jesteśmy świadkami (mniej lub bardziej świadomie) sekwencji tych samych wydarzeń.

Pierwsza charakterystyczna cecha bohatera to jego niezwykłe pochodzenie: jest dzieckiem boga, rodzi się z dziewicy lub ze snu albo jest sierotą (przypadek Jezusa zbyteczne tłumaczyć; matka Buddy była brzemienna po przebudzeniu się ze snu o białym kle słonia; Harry Potter, Batman czy Geralt z Rivii to sieroty, których rodzice byli wybitnymi jednostkami – przykłady tego rodzaju można mnożyć w nieskończoność).

Najważniejsza dla każdego bohatera jest „podróż”. W pewnym sensie to przełożenie na świat opowieści teorii obrzędów przejścia Arnolda van Gennepa (Campbell nie ukrywał tej inspiracji). Według niego życie jednostki jest sekwencją przejść z jednej kategorii społecznej do drugiej, czemu towarzyszą określone obrzędy. Oczywistymi przykładami są tutaj wszelkie rytuały inicjacyjne, wesela czy nawet pogrzeby. W ten sposób obchodzi się nie tylko ważne wydarzenia w życiu jednostki, lecz także wydarzenia kosmiczne istotne dla życia społeczeństwa, takie jak zmiana pory roku czy Nowy Rok. Obrzędy przejścia podlegają pewnemu wzorowi: 1) faza separacji; 2) faza marginalna; 3) faza włączenia. Można to prosto zilustrować rytuałami inicjacyjnymi mężczyzn w społeczeństwach „pierwotnych”: dziecko zostaje odłączone od społeczeństwa, odebrane matce (faza 1); przez określony czas nie jest uznawane za pełnoprawnego członka społeczeństwa, żyje samo poza wspólnotą, ewentualnie pod okiem opiekuna, niekiedy jest traktowane jak „zjawa” (faza 2); ostatecznie wraca do społeczeństwa, czemu towarzyszy określony ryt, ale już jako dorosły, jednostka posiadającą nową tożsamość, czasem z nowym imieniem (faza 3).

Podobnie w światowych mitologiach Campbell dostrzegł ten sam wzór na poziomie opowieści o rozmaitych herosach. W terminologii Campbella poszczególne fazy van Gennepa zostały oddane jako: 1) Odejście; 2) Inicjacja; 3) Powrót.

Faza 1: Bohater zostaje wezwany do swojej podróży. Choćby w formie jakiegoś drobnego wydarzenia przeznaczenie upomina się o niego i zabiera ze świata, w którym żył, w nieznane. Opuszcza dom, zamek, królestwo; zostaje porwany albo odchodzi z własnej woli. Historia Buddy zaczyna się od ujrzenia żebraka, chorego, umierającego i ascety. Od tej chwili książę Siddhartha nie może już zostać w pałacu ojca, który chował go przed światem. Harry Potter żyjący w ciasnej komórce nagle dostaje list ze świata czarodziejów. To, co nieznane, jest przedstawiane na różne sposoby: jako odległe królestwo, tajemnicza wyspa, szczyt góry albo podziemie, świat podwodny lub nadziemny. W tej innej rzeczywistości żyją polimorficzne istoty. Niektórzy sprzeciwiają się wezwaniu do odejścia, ale ono ciągle powraca (istnieją opowieści o tragicznych skutkach odmowy – to, zdaniem Campbella, przypadek żony Lota, która nie posłuchała Jehowy; na planie psychologicznym to źródła wszelkich fiksacji). Na wczesnym etapie podróży bohatera pojawia się pomoc nadprzyrodzona: w chrześcijańskich legendach udzielana przez Najświętszą Pannę, w dziele Dantego – przez Beatrycze czy Wergiliusza, w Harrym Potterze – przez Hagrida, we Władcy Pierścieni Frodo jest wspierany przez Gandalfa. I tak dalej.

Faza 2: Próby inicjacyjne odbywają się w świecie niebezpiecznym, onirycznym. Bohater musi sprostać serii przerażających wyzwań i ciężkich prób. Musi rozwiązać zagadkę Sfinksa. Uciąć głowę Meduzie. Wykraść skarb. Odnaleźć Świętego Graala. Pokonać kuszące demony na pustyni albo – jak Budda – w trakcie medytacji pod drzewem figowym. Ukraść ogień. Zejść do Królestwa Zmarłych. Niekiedy sam musi umrzeć i zmartwychwstać. Zabijając smoka, wilkołaka, tyrana czy ojca, wyzwala energię, którą karmi się świat. Przejście próby zapewnia mu bogactwo, rękę księżniczki, zbawienie duszy, magiczny eliksir; może też uzyskać oświecenie albo po prostu pojednać się z ojcem. W interpretacji psychologicznej jest to zawsze poszerzenie świadomości, jakieś olśnienie i objawienie.

Faza 3: Bohater musi jednak jeszcze wrócić do swojego społeczeństwa, tak nakazuje ponadczasowy wzór. Jego zdobycz – Radosna Nowina, mądrość, złoto, głowa wroga – powinna zostać dostarczona do jego królestwa czy plemienia, które bohater ma wzmocnić i odnowić. Jego osiąg­nięcie musi stać się darem. Budda zastanawiał się, czy jego oświecenie zostanie zrozumiane i czy jest sens nauczać innych. Gdyby nie wrócił do nieoświeconych, nigdy nie zostałby bohaterem.

Bohater popkultury

Co niezwykle ciekawe, na podstawie teorii Campbella powstały kultowe dzieła popkulturowe. Najbardziej znany przypadek to Gwiezdne wojny, których twórcy otwarcie przyznawali się, że oparli scenariusz na koncepcji Campbella (mówi się zresztą, że Bohater o tysiącu twarzy to jedna z podstawowych lektur hollywoodzkich scenarzystów). Do długu wobec poglądów amerykańskiego mitografa przyznawał się również Dan Brown. Czy spektakularny komercyjny sukces Gwiezdnych wojen i powieści Dana Browna w jakiś sposób nie świadczy o trafności opisanego przez Campbella wzoru?

Celem pisarstwa amerykańskiego mitoznawcy nie było jednak stworzenie przepisu na sukces literacki czy filmowy – jego dzieło miało pomóc człowiekowi współczesnemu. Samo wpisywało się w schemat jego własnej teorii. Wiedzę, którą zdobył, chciał przekazać człowiekowi pozbawionemu tradycyjnych wzorców dostarczanych przez mityczne opowieści. Bohater o tysiącu twarzy został pomyślany jako psychologiczna i moralna inspiracja dla każdego, kto zmaga się ze swoimi demonami i koszmarami albo kto obawia się opuścić mury swojego bezpiecznego zamczyska.

Zgodnie z filozofią zbudowaną na powyższej koncepcji wszelki strach jest rozumiany jako „wezwanie do przygody” czy „wezwanie przeznaczenia”. Bohater musi zejść w ciemność, zostać pochłonięty przez wieloryba, badać nieświadomość. Według popularnej sentencji błędnie przypisywanej Campbellowi, ale mimo to zgodnej z jego poglądami: „Jaskinia, do której boisz się wejść, skrywa skarb, którego szukasz”. Bohater jest bohaterem właśnie dlatego, że przezwycięża lęk przed innymi, samotnością, bólem czy śmiercią. Camp­bell ilustrował to problemem stosunku do tej ostatniej: stwierdzał, że pokonanie strachu przed śmiercią jest niezbędnym warunkiem pełnej i radosnej egzystencji. Jego przezwyciężenie miałoby zaś polegać na zrozumieniu, że śmierć nie jest przeciwieństwem życia, lecz jego aspektem. Istnienie zawsze odbywa się na krawędzi śmierci, dlatego każde życie zawsze jest „ryzykowną przygodą heroiczną”.

W podobny sposób badacz szczególnie fascynująco interpretował podstawowe mitologiczne źródło strachu w kulturze Zachodu: postać diabła. Zdaniem Camp­bella w obrazie szatana odzwierciedla się cała stłumiona energia psychiczna, która nie uzyskała swojego odpowiedniego wyrazu. Zgodnie z jednym z podstawowych praw psychoanalizy to, co wyparte, powraca ze zdwojoną siłą: stąd bierze się groza i potęga diabła. Paradoksalnie diabeł to Bóg, który nie został rozpoznany.

Nierozpoznanie Boga w diable jest świadectwem braku duchowej gotowości. Campbell analogicznie rozumiał wszelkie mitologiczne personifikacje strachu, wszelkie monstra pełniące funkcję „strażników świątyni” czy „strażników progu”: chimery, olbrzymy, byki ze skrzydłami, lwy czy odrażające karły (do współczes­nych strażników Campbell – idąc tropem psychoanalitycznym – zaliczał też ojców i matki, którzy zamykają bojaźliwą duszę dziecka w infantylnym świecie). Te postaci, według amerykańskiego uczonego, to „jedynie” groźne przejawy bóstwa. Potwory oddzielają od siebie dwa światy: świecki i święty. Ktoś, kto nie porzucił swojego świeckiego charakteru, nie może bezpiecznie przejść do świątyni i zostać wtajemniczonym. Wieczna ucieczka przed koszmarem jest możliwa, ale nie przemienia. Potwór może zresztą zabić czy poćwiartować bohatera (jak w przypadku Isztar, Ozyrysa czy Jezusa). W żadnym razie nie przekreś­la to jednak sensu jego podróży. Z punktu widzenia Campbellowskiej psychologii jest to śmierć starej osobowości, być może dramatyczna i bolesna, lecz będąca warunkiem narodzin nowej, pełniejszej.

Innymi słowy, Campbell uważa, że człowiek jest w stanie rozpoznawać pozytywne aspekty wydarzeń, które wydają się negatywne. Wszystko sprowadza się do tego, czy potrafimy powiedzieć „tak” naszej indywidualnej ryzykownej przygodzie.

Błędem jest myślenie o heroizmie w kategoriach wybitnych osiągnięć, zdobywania wielkiej potęgi, bogactwa czy dokonywania znaczących zmian, które sprowadzają się – zdaniem Amerykanina – do zwykłego „przestawiania rzeczy wokół siebie”. Zbawienie świata polega na tym, by stał się on żywy. Żywym może zaś stać się dopiero wtedy, gdy zostanie do niego wprowadzone życie, czego nie da się osiąg­nąć inaczej niż poprzez indywidualną przygodę zakończoną odkryciem źródła życia w samym sobie. A to jest w zasięgu możliwości każdego, kto istnieje.

Podróż po mrokach współczesności

Niektórzy krytykowali Campbella, dostrzegając w heroicznych podróżach ryzyko nadużyć, zachętę do potęgowania sił własnego ego mierzonych liczbą ukończonych wyzwań. To jednak krytyka bezprzedmiotowa. W filozoficznym komentarzu do swojej pracy Campbell jasno twierdził, że nie takie są cele współczesnego bohatera. Nie uważał też, że powrót do archaicznego świata mitu jest pożądany, a nawet możliwy.

Dzisiejszy bohater żyje w świecie pozbawionym bogów i starych podziałów; w globalnej rzeczywistości plemienne mitologie zachęcające do walki z Innym i wzbudzające strach przed nim w celu zachowania uświęconego tradycją porządku straciły swoje uzasadnienie. Współczesny heros nie walczy już w imieniu swojego społeczeństwa, tylko ze swoim społeczeństwem, które nie jest obecnie żadnym „narodem wybranym”, lecz jedynie „organizacją polityczno-gospodarczą”. Jego zadaniem nie jest przynoszenie chwały swojemu plemieniu, ale wyzwalanie się z prywatnych koszmarów, rozmaitych tymczasowych ról i tożsamości, zrywanie kolejnych, zawsze przestarzałych masek Boga (mitologiczne smoki jak traumy zawsze reprezentują władzę, potęgę i tyranię przeszłości). W państwie, którego obywatelami są mieszkańcy całej planety, propagowanie jednego z totemów i jednej z flag jest nie tylko szkodliwe, lecz także po prostu zbędne.

Świat poznawany przez teleskop i mikroskop nie zostawia już przestrzeni na zewnętrzne projekcje bogów – miejscem, w którym mogą oni żyć i odgrywać swoje dramaty, jest wyłącznie wnętrze samego człowieka. Współczesne życie religijne ograniczające się do okazjonalnego, niedzielnego świętoszkowania przy stosowaniu na co dzień etyki interesu jest małpowaniem świętości. Dzisiejsze społeczeństwo musi się zmienić, ale bohater nie powinien bezczynnie czekać na tę zmianę. Bo to dopiero on może je ożywić uniwersalnym obrazem żywego „boga-człowieka”, który będzie zdobyczą jego archetypowej podróży.

W świecie opuszczonym przez dawnych bogów służenie Ego nie jest jedyną możliwością. Herosi i heroiny naszych czasów nadal mogą walczyć, nie wyrządzając krzywdy ani innym, ani sobie. Choćby tak, jak robił to w swoich książkach Joseph Campbell, walcząc z potworem utowarowienia życia, mrokiem XX-wiecznego nihilizmu i smokiem sekularyzacji świata poprzez ukazywanie nieskończonego bogactwa oraz piękna ludzkiej wyobraźni.

Czytaj również:

(Ży)jemy (Ży)jemy
i
zdjęcie: Marissa Price/Unsplash
Dobra strawa

(Ży)jemy

Aleksandra Woźniak-Marchewka

W kooperatywach spożywczych nie pracuje się dla pieniędzy, ale dla poczucia sensu, bycia we wspólnocie – i dobrego jedzenia.

Dojrzewające na słońcu aromatyczne pomidory, świeżo zerwana pietruszka, marchewka jeszcze pachnąca ziemią. Te agroekologiczne warzywa (uprawiane z myślą o pożytku dla gleby i wszystkich istot), wyrosły na polu leżącym godzinę drogi od naszego domu. Nie spędziły tygodni w kontenerach podczas podróży przez ocean. Pochodzą stąd. Uprawiają je ludzie, których znamy i którym ufamy.

Czytaj dalej