Kiedy wojowniczy władcy i srodzy kapłani rządzili Egiptem i Mezopotamią, w dolinie Indusu kwitło największe i najludniejsze wówczas państwo świata. Jego mieszkańcy nie znali wojen, głodu ani niewolnictwa. Nie budowali świątyń i pałaców. Kochali za to kąpiele oraz gry planszowe.
ilustracja: Bohdan Butenko
Człowiek na drzewie. Czasem siedzący na gałęzi, czasem jakby zawieszony między gałęziami. To jeden z najczęściej pojawiających się motywów rytych w glinianych tabliczkach, które pozostawiła po sobie cywilizacja doliny Indusu. Gdybyśmy zrozumieli, co oznacza ten symbol, zaginiona 4 tys. lat temu kultura przemówiłaby do nas. Niestety, kluczem do pełnego zrozumienia człowieka na drzewie jest rozszyfrowanie towarzyszących mu inskrypcji. A to może nie wydarzyć się nigdy.
Jednak nawet nie znając pisma mieszkańców doliny, możemy przyjrzeć się ich milczącemu dziedzictwu – przedmiotom, domom, miastom – i na tej podstawie opowiedzieć, kim byli i jak żyli. Wyłoni się z tego obraz społeczeństwa, które stanowiło w starożytności zupełny ewenement. Było krainą spokoju w ociekającym krwią świecie.
Niezwykłe państwo pojawiło się nagle, jako wynik wspólnego wysiłku mieszkańców dzisiejszego pogranicza Indii i Pakistanu. Zniknęło też nagle. I w przeciwieństwie do starożytnych społeczeństw Egipcjan, Sumerów, Żydów, Greków nie pozostawiło po sobie kulturowych spadkobierców. Może gdyby stało się inaczej, historia ludzkości potoczyłaby się nieco bardziej pokojowym torem?
Ponieważ nie rozumiemy pisma mieszkańców doliny Indusu (ani nie wiemy, jakim językiem się posługiwali), nie orientujemy się też, jak nazywali oni swój kraj. Sumeryjskie źródła pisane wspominają o kontaktach handlowych z państwem Meluhha – i przypuszczamy, że chodzi właśnie o krainę nad Indusem. Dla uproszczenia, na potrzeby tego tekstu tak właśnie będziemy nazywać zaginioną cywilizację.
Nad Mohendżo-Daro, największym miastem Meluhhy, górowała wzniesion