Imperium pokoju i łazienek
i
Ceramika z Mezopotamii, 604–562 p.n.e., Met Museum
Wiedza i niewiedza

Imperium pokoju i łazienek

Łukasz Kaniewski
Czyta się 11 minut

Kiedy wojowniczy władcy i srodzy kapłani rządzili Egiptem i Mezopotamią, w dolinie Indusu kwitło największe i najludniejsze wówczas państwo świata. Jego mieszkańcy nie znali wojen, głodu ani niewolnictwa. Nie budowali świątyń i pałaców. Kochali za to kąpiele oraz gry planszowe.

ilustracja: Bohdan Butenko

Człowiek na drzewie. Czasem siedzący na gałęzi, czasem jakby zawieszony między gałęziami. To jeden z najczęściej pojawiających się motywów rytych w glinianych tabliczkach, które pozostawiła po sobie cywilizacja doliny Indusu. Gdybyśmy zrozumieli, co oznacza ten symbol, zaginiona 4 tys. lat temu kultura przemówiłaby do nas. Niestety, kluczem do pełnego zrozumienia człowieka na drzewie jest rozszyfrowanie towarzyszących mu inskrypcji. A to może nie wydarzyć się nigdy.

Jednak nawet nie znając pisma mieszkańców doliny, możemy przyjrzeć się ich milczącemu dziedzictwu – przedmiotom, domom, miastom – i na tej podstawie opowiedzieć, kim byli i jak żyli. Wyłoni się z tego obraz społeczeństwa, które stanowiło w starożytności zupełny ewenement. Było krainą spokoju w ociekającym krwią świecie.

Niezwykłe państwo pojawiło się nagle, jako wynik wspólnego wysiłku mieszkańców dzisiejszego pogranicza Indii i Pakistanu. Zniknęło też nagle. I w przeciwieństwie do starożytnych społeczeństw Egipcjan, Sumerów, Żydów, Greków nie pozostawiło po sobie kulturowych spadkobierców. Może gdyby stało się inaczej, historia ludzkości potoczyłaby się nieco bardziej pokojowym torem?

Ponieważ nie rozumiemy pisma mieszkańców doliny Indusu (ani nie wiemy, jakim językiem się posługiwali), nie orientujemy się też, jak nazywali oni swój kraj. Sumeryjskie źródła pisane wspominają o kontaktach handlowych z państwem Meluhha – i przypuszczamy, że chodzi właśnie o krainę nad Indusem. Dla uproszczenia, na potrzeby tego tekstu tak właśnie będziemy nazywać zaginioną cywilizację.

Nad Mohendżo-Daro, największym miastem Meluhhy, górowała wzniesion

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Akupunktura miejska
Doznania

Akupunktura miejska

Zygmunt Borawski

Wyglądają niepozornie. Przynajmniej nie tak, jak wyobrażamy sobie pozujących na modeli współczesnych architektów. Pamiętam je dobrze ze studiów. W towarzystwie profesorów, w większości mężczyzn, wyróżniały się tym, że nie nosiły przez cały rok szalików, nie były w całości ubrane na czarno i nie jeździły białym ferrari. No i jako jedyne z ówczesnej kadry profesorskiej w Akademii Architektury w Mendrisio były finalistkami najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej. Zdobyły również Srebrnego Lwa na architektonicznym Biennale w Wenecji w 2012 r. I co rusz zwyciężają w kolejnych konkursach na budynki uniwersyteckie.

Shelley McNamara wygląda nieco jak katechetka. Plisowane, długie spódnice, szerokie swetry, krótko ścięte włosy i surowa twarz. Yvonne Farrell to jej przeciwieństwo. Przypomina piosenkarkę z lat 80. Często ma na sobie coś skórzanego. A to spódnicę, a to kurtkę. I te blond włosy, lekko bałaganiarsko ułożone. Jakby wiecznie była gotowa do wyjścia na scenę. Obie mają przyjemny tembr głosu. Spokojny i kojący. Do tego mówią z wyjątkowym irlandzkim akcentem. Na ich korektach siedzi się w ciszy i maksymalnym skupieniu. One nie prawią. Raczej wyrażają własne wątpliwości albo dyskretnie chwalą. Wszystko z gracją, ale i stanowczo. Z ich architekturą jest dokładnie tak samo.

Czytaj dalej