Początek lutego to czas, w którym wielu z nas nerwowo sprawdza stan pokrywy śnieżnej w górach. Tymczasem bardziej niepokojące rzeczy dzieją się tam, gdzie wzrok nie sięga – na wszechobecnych w Polsce bagnach i mokradłach. Zima to, wbrew pozorom, dobry moment, by zwrócić na nie naszą uwagę. Nie przypadkiem właśnie na początku lutego obchodzony jest Światowy Dzień Mokradeł. Obszary te z roku na rok wysychają, a tegoroczna bezśnieżna zima to dla nich kolejny bardzo zły znak. Skoro więc śniegu brak, to może trzeba spróbować czegoś nowego i zostać „bagnołazem”?
Bagnołażenie może stanowić gratkę zwłaszcza dla tych, którzy czują w sobie nutkę odkrywcy i marzą o szukaniu białych plam na mapie, o dotarciu tam, gdzie „nie ma żywej duszy”. W dzisiejszym świecie coraz o to trudniej. Prawie nie ma już miejsc, znanych jeszcze pół wieku temu jako „niedostępne dla człowieka”, które nie zostałyby doszczętnie zwiedzone, obfotografowane i oznakowane w relacji na Instagramie. Na najwyższy szczyt świata – do niedawna dostępny jedynie śmiałkom Mount Everest – można już wejść tylko pod warunkiem, że schodząc, zabierze się ze sobą ciała zmarłych uczestników ekspedycji, bo tyle ich tam zalega.
W roli „białych plam na mapie” świetnie odnajdą się właśnie bagna i mokradła. Nieprzecięte drogami, nieuporządkowane, trudno dostępne, a jednocześnie bardzo cenne przyrodniczo. Przy odrobinie zacięcia i dobrym przygotowaniu bagno może stać się świetnym celem wyprawy na koniec świata, w ramach której nie opuścimy granic naszej gminy. Zamiast szczepień warto pamiętać o repelentach na insekty – choć zimą i on nie będzie potrzebny – i o dobrych butach.
W Polsce mamy szczęście: nie osuszyliśmy jeszcze wszystkich bagien i nie uregulowaliśmy wszystkich rzek, wokół których często rozciągają się mokradła i podmokłe łęgi. Jeszcze 100 lat temu wydawało się, że wiele terenów bagiennych po prostu zbyt trudno zagospodarować i tylko dlatego ocalały przed ludzką ingerencją. Wiek XX i początek obecnego okazały się jednak dla nich zabójcze: aż 85% torfowisk w Polsce zostało osuszonych lub zdegradowanych. Te, które ocalały, to dziś bezcenne rezerwuary wody i siedliska rzadkich gatunków roślin i ptaków, ale przede wszystkim żywe, naturalne i pracujące pełną parą fabryki. Bo takie torfowiska kumulują dwa razy więcej zabójczego dla klimatu dwutlenku węgla niż wszystkie lasy na Ziemi, choć zajmują około 10 razy mniej powierzchni! Niszczenie i osuszanie ich w czasach, w których za wszelką cenę powinniśmy obniżyć ilość CO2 emitowanego do atmosfery to trochę tak, jakbyśmy w przeddzień wojny postanowili podpalić własne magazyny z amunicją.
Pora zimowa i wczesna wiosna to idealny moment na to, by te fabryki zwiedzić: nie ma jeszcze komarów, które latem potrafią naprawdę skutecznie przypomnieć, czyj to teren. Zimą, jeśli mróz jest naprawdę siarczysty, można próbować przemierzyć mokradło lub rozlewisko rzeki w spektakularny sposób: na… łyżwach. Choć w tym roku z tej metody raczej nie skorzystamy… Zimy brak, co zresztą odbije się bardzo negatywnie na stanie wód na mokradłach na wiosnę.
Początkującym bagnołazom polecam wybrać się do któregoś z podmokłych parków narodowych Polski. Parki Narodowe Biebrzański, Narwiański lub Poleski, ujście Warty – każdy z nich jest świetnie przygotowany do zwiedzania na różne sposoby, od pieszych wycieczek po spływy tratwami. W Poleskim możemy przemierzać podmokłe tereny niekończącymi się drewnianymi kładkami. Stworzono tam też sieć samoobsługowych kempingów. Z kolei nad Narwią czeka nas przygoda w postaci ruchomych wodnych platform, na których musimy przeciągać się na drugi brzeg siłą własnych mięśni (a właściwie: musieliśmy, bo z powodu trwającej suszy wody jest tam zbyt mało i kładki utknęły na dnie). Ujście Warty i Biebrza to mekki ptasiarzy, a ten ostatni park, choć największy w Polsce, to prawdziwe odludzie – rocznie odwiedza go tylko 20 tys. turystów. Może więc „rzuć wszystko i jedź nad Biebrzę”?
Ale bagien i mokradeł możemy też poszukać… byle gdzie. Jest spora szansa, że trafią się w zasięgu jednodniowej wycieczki z naszego miejsca zamieszkania. Znajdziemy je, idąc palcem po mapie śladem najbliższej rzeki. Pomocna będzie też lista obszarów Natura 2000 – wiele z nich to właśnie tereny podmokłe. W niektórych miejscach natrafimy na wyznaczone szlaki, czasem nawet drewniane kładki i wieże widokowe, jak na moim ulubionym podwarszawskim bagnie Całowanie. Wreszcie są i takie, w których nie ma nawet jednej ścieżki ani szlaku. No, ale chcieliśmy przecież odkrywać nieznane, to teraz mamy. Niech was nie zrazi zbyt szybki powrót do domu. Ekspedycja sir Ernesta Shackletona na biegun południowy też była nieudana.
Mokradła to najlepszy możliwy oddech od miejskiego życia, betonu i zimowo-jesiennej szarugi. Przed oczami i pod stopami zobaczymy przyrodę w stanie czystym. Wszystko się jakoś dziwnie wije, krzywi, sterczy. Do tego dochodzą wrażenia dźwiękowe: skrzeki, buczenia, bulgotanie, chlupot. To sanatorium dla naszych oczu, uszu i płuc. Po powrocie z bagiennej wycieczki miejski park będzie się nam wydawał tak sterylny, jakby był tylko makietą terenu.
Uwaga: chodzenie po bagnach rzeczywiście wciąga. Nie zbaczajmy z bezpiecznych ścieżek. Jeśli chcemy to zrobić, poszukajmy przewodnika. Podobno są tacy, którzy poprowadzą nas bezpiecznie środkiem bagna, ale susi będziemy tylko od pasa w górę.
Autor jest członkiem Towarzystwa Krajoznawczego Krajobraz.