Trener ze stadionu Babel
i
zdjęcie: Jean Catuffe/Getty Images
Wiedza i niewiedza

Trener ze stadionu Babel

Michał Okoński
Czyta się 13 minut

Próbuje wymyślić piłkę na nowo. Nie wziął tylko pod uwagę, że mają w nią grać ludzie, nie roboty.

Wszechświat (który inni nazywają Biblioteką) składa się z nieokreś­lonej, i być może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii” – brzmi początek Biblioteki Babel. U Borgesa każdej ze ścian każdego sześcioboku odpowiada pięć szaf (ostatni bok przylega do sieni), w każdej szafie mieszczą się 32 książki znormalizowanego formatu, każda książka liczy 410 stron, każda strona 40 wierszy itd. Gdybyśmy próbowali wyobrazić sobie funkcjonowanie mózgu Marcela Bielsy, mogłoby to być boisko podzielone na trójkąty, których wierzchołki są wyznaczane przez nieustająco zmieniających pozycję zawodników. Jego trenerski projekt jest bowiem równie niemożliwy do zrealizowania jak wizja autora Fikcji.

Rozmowa przy stekach

Strach pisać o Bielsie, tym największym rewolucjoniście i największym utopiście zarazem (czy te dwie rzeczy się aby nie łączą?) w dziejach piłki nożnej. Człowiek nie skończy akapitu, a jego bohater pokłóci się z pracodawcą i odejdzie. W drużynie, którą obecnie prowadzi, angielskim Leeds, nie byłoby to zresztą nic szczególnego, choć wypada dodać, że rekord, jeśli idzie o intensywność relacji ze zwierzchnikami, Argentyńczyk pobił już we włoskim Lazio, gdzie trzasnął drzwiami po dwóch zaledwie dniach. W Lille, gdzie pracował przed przyjazdem do Anglii, wytrzymał kilka miesięcy – tam jednak to pracodawcy mieli go dość.

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Kiedy piłka była kobietą
i
Kapitanki drużyny francuskiej i angielskiej, Carmen Pomies (po lewej) i Florrie Redford, przed meczem na londyńskim Herne Hill, 12 maja 1925 r.; zdjęcie w domenie publicznej
Marzenia o lepszym świecie

Kiedy piłka była kobietą

Piotr Żelazny

Dziewczyny tak dobrze haratały kiedyś w gałę, a publiczność tak je pokochała, że mężczyźni się przestraszyli. I zniszczyli kobiecy futbol.

Przyszłe pokolenia nazwały tę tragedię pierwszą wojną światową, ale wtedy była po prostu wojną. Straszną i wyniszczającą, która spowodowała, ­że mężczyźni musieli założyć mundury, wzuć ciężkie buciory, na ramię zarzucić karabiny i ruszyć marszem przed siebie. Na „wojnę, która miała skończyć wszystkie wojny” powołano pod broń 70 mln osób, w Wielkiej Brytanii – prawie 5 mln, w zdecydowanej większości mężczyzn. Spośród nich ­700 tys.­ już nigdy nie zobaczyło York­s­hire, Kentu, Oksfordu, Manchesteru, Londynu oraz innych miast, miasteczek i wsi. Ponad 1,5 mln powróciło z ranami. Pozostali z traumą.

Czytaj dalej