Wśród ludności Świętej Unii Bizantyjskiej krąży niebezpieczna książka zatytułowana Rok MMXVIII. Jej autorka opisuje dziwny świat, w którym Bizancjum upadło, a nauka stała się ważniejsza niż wiara.
Do wiadomości Bondosa – szlachetnego wielkiego eunucha ds. bezpieczeństwa narodowego. Tego, który sypia przy komnacie największego ze zwycięzców, samodzierżcy, imperatora i opiekuna Świętej Unii Bizantyjskiej, łaskawie nam panującego Leonidasa XXII.
Zgodnie z nałożonymi na mnie zaszczytnymi obowiązkami, ja, donosiciel pierwszej kategorii Adamos, najuprzejmiej informuję o chorobliwej modzie czytelniczej na książkę Rok MMXVIII rozpowszechnianą pokątnie siecią bursztynową. Jej autorka, kryjąca się pod krótkim pseudonimem „Konstantynopolitanka z Wysokiego Zamku”, opisuje w swej powieści świat, w którym rządy sprawują nie łaskawie nam panujący Leonidas XXII i nie Święta Unia Bizantyjska, lecz kraje znajdujące się dziś na obrzeżach cywilizacji: Scytia i Atlantia. Jakim cudem? Otóż wedle anonimowej autorki tego dziełka w 535 r. doszło do gigantycznego wybuchu wulkanu w Azji koło wyspy Jawa. Erupcja doprowadziła na całym świecie do suszy, głodu i epidemii. Zginęły dziesiątki milionów ludzi, w tym połowa ludności Europy. Podczas zbierającej tysiąckrotne żniwo zarazy omal nie sczezł nawet nasz świątobliwy cesarz Justynian. Od jego imienia epidemię tę nazwano zresztą dżumą Justyniana (cóż za bluźnierstwo autorki!). Wspomniana zaraza zahamować miała rozwój naszego arcychrześcijańskiego imperium. Co gorsza, tak osłabiła jedynie słuszną cywilizację w basenie Morza Śródziemnego, że kilkadziesiąt lat później triumfy zaczęła tam święcić nikomu nieznana religia pustynnych nomadów dowodzonych przez proroka imieniem Mahomet.
Niewiarygodne, ale wedle autorki państwo owych wojowników pustyni miałoby doprowadzić do upadku Bizancjum, a tradycje nasze kontynuowane byłyby jedynie w dalekiej, zimnej Scytii. Natomiast w zachodniej Europie i w Atlantii rozwijałoby się chrześcijaństwo nie prawowierne, konstantynopolitańskie, lecz… papieskie. To osobliwy pomysł autorki, by wyciągnąć zadawnione pretensje biskupa Rzymu do panowania nad całym wierzącym światem! W ogóle idea, że dobry Bóg mógłby dopuścić do zagłady Bizancjum i oddać arcychrześcijański Konstantynopol oraz święte Jeruzalem w ręce pogan, wydaje się szalona. Ba, na dodatek owi poganie to nawet nie Persowie, z którymi walczyliśmy tyle stuleci, ale jacyś nomadowie na wielbłądach!
Takich absurdów i iście diabelskiego, złośliwego przekręcania znanej nam bożej rzeczywistości jest w powieści Rok MMXVIII dużo więcej. Ludzie latają w niej na inne planety oraz zmieniają wygląd zwierząt i owoców, za to prawie nie znają greki i stosowanego przez nas sposobu zapisywania liczb. Sieć bursztynowa, służąca nam do szybkiego przesyłania poleceń, modlitw, pieśni i ksiąg, nazywana jest w tamtym świecie Internetem. Władze ograniczają liczbę urzędników i dyskryminują tych, którzy przyjmują podarki od wdzięcznych obywateli – minister Misiewicjos Dyzmos na pewno by się przy tym uśmiał. Nie jest natomiast zabawne, że kobiety chcą mieć w Roku MMXVIII tyle samo do powiedzenia co mężczyźni, a nauka znaczy więcej od wiary! Cóż za herezje! A mimo całej swej absurdalności ta godna ubolewania powieść „Konstantynopolitanki z Wysokiego Zamku” cieszy się wielką popularnością. I jakimś cudem przechodzi przez cenzorskie sita Ministerstwa Prawdy.
Warto zastanowić się, czy nie jest to akcja obcych państw wymierzona w największego ze zwycięzców, samodzierżcę, imperatora i opiekuna Świętej Unii Bizantyjskiej, łaskawie nam panującego Leonidasa XXII. Może to atak propagandowy Kitajczyków – za ograniczenia w eksporcie Gór Mięsa i Owoców (dodam tylko, że skrót GMO występuje także w Roku MMXVIII, ale ma zupełnie inne znaczenie)? Albo akcja sekt kobiecych z Brytanii żądających zniesienia nakazu noszenia chust oraz prawa do golenia bród synom? Lub inicjatywa lumpenrewolucjonistów z miast nordycko-słowiańskich, tych gnuśnych białatych z Kraju Nadwiślańskiego – nieskorych do pracy, żyjących ze sprzedaży kanapek z żubrzyną i dybiących na zdrowe, opalone kobiety znad Morza Śródziemnego? Nie można też wykluczyć intrygi Persów – za nasz ostatni tydzień modłów przeciw zaratusztriańskim elektrowniom atomowym. A nawet Indusów – za ograniczenia w sprowadzaniu tanich ikon wytwarzanych w warsztatach pod Himalajami.
Hipotez jest wiele, jednakże zwróciłbym szczególną uwagę na wyżej zasygnalizowany już wątek papieski. Może tę haniebną książkę napisano na zlecenie biskupa Rzymu i jego łacinników? Bo dlaczego tak podkreślono rolę tych zapomnianych odszczepieńców? Podobnie zastanawia zdanie: „Demokracja jest najgorszą formą rządu, ale nie wymyślono nic lepszego”. Czy to nie jest sformułowanie mogące nawoływać do buntu albo choćby do podważania panującego porządku rzeczy, w którym ku lepszej przyszłości wiedzie nas nie głos bezmyślnego tłumu, lecz największy ze zwycięzców, samodzierżca, imperator i opiekun Świętej Unii Bizantyjskiej?
Warto przypomnieć, że poprzednik łaskawie nam panującego Leonidasa XXII – świątobliwy cesarz Trumpos I – pisał w autobiografii Uczynić Bizancjum znów wielkim! Od bakałarza do cesarza, wspomnień ksiąg dwanaście, że „cały świat wwozi do naszego kraju swoje problemy, wysyłają tu kryminalistów i gwałcicieli”. Nie wierzę, by Rok MMXVIII wyszedł spod pióra obywatela Unii Bizantyjskiej. „Konstantynopolitanka z Wysokiego Zamku” nie tylko może nie być kobietą, ale nawet konstantynopolitanką. Kto wie, czy nie chodzi w ogóle o grupę kaprawych autorów działających na polecenie zaplutych obcych służb?
Ja, donosiciel pierwszej kategorii Adamos, jestem jednak tylko marnym prochem u stóp cesarskiego tronu. Mogę więc się mylić. Jeśli pseudonim „Konstantynopolitanka z Wysokiego Zamku” nie jest kompletnym zmyśleniem, należałoby jak najszybciej sprawdzić mieszkanki najwyższych budowli w stolicy. Wiem, ja niegodny, że chodzi o miliony osób. Jednak po wykluczeniu dzieci i nastolatek, zakonnic, popadii oraz gospodyń domowych i matek znających jedynie tabliczkę mnożenia liczba ta znacznie się skurczy. Może należałoby ograniczyć się tylko do grona absolwentek uniwersytetów niewieścich, zwłaszcza z katedr epistolografii? Tych kilka tysięcy białogłów można śmiało objąć dozorem oraz obstawić siatką honorowych donosicieli, których jedną z komórek sam dowodzę. Jeśli zaś jeszcze ograniczymy tę liczbę do uczestniczek niedawnego „czarnego protestu”, to poza aresztami i odwykami egzorcystycznymi znajduje się tylko kilkanaście takich kobiet. Rozesłano za nimi listy gończe. Niewykluczone, że jedna z tych uciekinierek to właśnie „Konstantynopolitanka z Wysokiego Zamku”.
Pozostaje pytanie, dlaczego poddani łaskawie nam panującego Leonidasa XXII w ogóle sięgają po Rok MMXVIII? Z tym pytaniem zwróciłem się do mnicha Putinosa, zastępcy zastępcy doradcy do spraw zasobów ludzkich metropolity Konstantynopola. „To wszystko wina nadmiaru czasu, zbytniego dobrobytu i poluzowania cenzury. Ludziom poprzewracało się w głowach od książek, maszyn i sieci bursztynowej – odparł. – A przecież wystarczy siedzieć cicho, modlić się i pracować, aby Unia Bizantyjska rosła w siłę, a ludziom żyło się bogobojniej”.
Na tym pozwolę sobie zakończyć ten krótki wstęp. Szczegóły przedstawiam w załączonym 716-stronicowym aneksie.
Adamos, donosiciel pierwszej kategorii, Archiwum Bosfor X