Księżycowa układanka
i
Tak Heweliusz widział Księżyc z dachu gdańskiej kamienicy w połowie XVII w. / ryciny: portret Jana Heweliusza oraz Jan Heweliusz, Mapa Księżyca z dzieła „Selenographia"; ze zbiorów Bibliotek Gdańskiej PAN
Kosmos

Księżycowa układanka

Jarosław Włodarczyk
Czyta się 9 minut

Obserwujemy go gołym okiem i przez teleskop. Od zawsze zapładnia naszą wyobraźnię jak żadne inne ciało niebieskie. I choć jest na wyciągnięcie ręki, wciąż nam umyka.

Jego ogon na końcu nie jest spiczasty

Uważniejszy rzut oka na tarczę Księżyca pozwala dostrzec na niej miejsca ciemniejsze – plamy na jaśniejszym owalu. Są widoczne w różny sposób w zależności od fazy Księżyca, ale stale obecne. Wyobraźnia obserwatora – zależnie od epoki czy kręgu kulturowego, by wymienić dwa z wielu możliwych uwarunkowań – podsuwała rozmai­te skojarzenia. Zazwyczaj pojawiały się wśród nich ludzka postać, zwierzę i drzewo lub krzew. Gdybyśmy jednak chcieli usystematyzować źródła tych skojarzeń i zrozumieć, czy to folklor inspirował literaturę i naukę, czy może uczeni mężowie wyjaśniali zwykłemu człowiekowi, jak patrzeć w oblicze Luny, uwikłamy się w dyskusję, co było pierwsze – jajko czy kura. Sięgnijmy zatem po prostu po garść przykładów.

Ludzką postać lub twarz człowieka widywano na Księżycu na przestrzeni tysiącleci i w wielu kontekstach. W chińskim folklorze mówiono o chłopcu, który za chciwość został skazany na wieczne rąbanie na Księżycu drzewa nieśmiertelności. Obecne w różnych rejonach Europy wyobrażenie chłopa dźwigającego na plecach chrust może mieć swoje korzenie w biblijnej Księdze Liczb i historii, która zaczyna się tak: „Gdy Izraelici przebywali na pustyni, spotkali człowieka zbierającego drwa w dzień szabatu…”. Chłop z chrustem, roztrząsający gnój lub idący za wołami czy po prostu pracujący w święto i za karę przeniesiony na Księżyc był obecny w kulturze ludowej na ziemiach polskich, podobnie jak bohaterowie innej biblijnej historii – Abel i Kain. To ostatnie skojarzenie odnajdujemy też w Piekle Dantego, który włożył je w usta Wer­giliusza: „Lecz chodźmy; już się chyli za granicę/Dwu półsfer Kain, co pęk cierni niesie…” (tłum. E. Porębowicz).

U Dantego, w niebie czwartym, spotkamy Alberta Wielkiego, dominikanina, pierwszego wielkiego arystotelika XIII stulecia i nauczyciela Tomasza z Akwinu. I choć zapewne nie to było bezpośrednią przyczyną tak wysokiej lokaty świętego Alberta w kosmicznej hierarchii, zauważmy, że w swoim komentarzu do traktatu Arystotelesa De caelo et mundo (O niebie i świecie) przedstawił on zaskakująco szczegółowe studium znamion na obliczu Luny; powstałe, jak sam wyznał, na podstawie regularnych obserwacji:

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„[…] na ile mogliśmy ocenić naocznie, uważnie i często spoglądając, wydaje się, że cień ten leży po stronie wschodniej, biegnąc ku dolnemu brzegowi Księżyca, i ma kształt smoka, który zwraca łeb ku zachodowi, ogonem zaś sięga na wschód ku brzegowi dolnemu. Jego ogon na końcu nie jest spiczasty, lecz szeroki jak liść złożony z trzech kolistych części przylegających do siebie. Nad grzbietem smoka wznosi się kształt drzewa, którego gałęzie kierują się w bok od środka pnia ku niższej, wschodniej części Księżyca. Ponad zakrzywionym fragmentem pnia znajdują się łokcie i głowa człowieka, którego nogi rozciągają się od górnej części Księżyca ku zachodowi […]”.

Opis jest na tyle staranny, że bez większego trudu możemy zrekonstruować wizję Alberta, biorąc do ręki mapę Księżyca. Ba, fragment ten jest w istocie utkaną ze słów mapą powstałą w czasach, kiedy selenografia, czyli sztuka kartograficznego odwzorowywania tarczy Srebrnego Globu, jeszcze nie istniała.

Przedstawione przykłady oczywiście nie wyczerpują listy kształtów dostrzeganych na tarczy Księżyca w różnych epokach i kulturach. Jak już wspomniałem, często trudno ustalić proweniencję tych wyobrażeń. Zwraca przy tym uwagę „zwyczajność” widzianych kształtów – w tym wypadku nawet smok Alberta Wielkiego wydaje się swojski. Być może w miarę dobrze zdefiniowane plamy nie wymagały od obserwatora wzniesienia się na zbyt wysoki poziom abstrakcji. U Leonarda da Vinci, w jego Traktacie o malarstwie, znajdziemy dość oczywiste usprawiedliwienie takiej skojarzeniowej prozaiczności:

„Mawiał nasz Botticelli, że […] wystarcza rzucić o mur gąbkę pełną różnych farb, a zostawi ona na murze plamę, w której zobaczyć można piękny krajobraz. Prawdą jest, że w takiej plamie dopatrzyć się można rozmaitych rzeczy, zależnie od tego, czego się w niej chce szukać: głowy ludzkie, rozmaite zwierzęta, bitwy, skały, morza, chmury, lasy i inne podobne rzeczy” (tłum. M. Rzepińska).

Pod tym względem najwyraźniej większe wyzwanie stanowiły w naszej kulturze gwiazdozbiory – niezwiązane ze sobą, przypadkowo rozmieszczone na sferze niebieskiej świetliste punkty zostały zebrane w konstelacjach bez uciekania się do dosłowności, przez skojarzenia niestroniące od symboli i metafor.

Niebiańska Ameryka

Wystarczyło jednak uzbroić­­ludzkie oko w teleskop, by dosta­rczyć wyobraźni niemal niewyczerpanych pokładów inspiracji nowego rodzaju. Drzwi te otworzył Galileusz, publikując wiosną 1610 r. rozprawę Sidereus nuncius (Gwiezdne posłanie). Pionier astronomii teleskopowej dowodził, że powierzchnia Księżyca „jest nierówna, chropowata, pełna rozpadlin oraz wzniesień i przez to nie bardzo się różni od powierzchni samej Ziemi z grzbietami gór i głębiami dolin”. Wzmiankom tym towarzyszyły w książce cztery miedzioryty zapowiadające narodziny nowej dziedziny nauki – selenografii. Stanęła ona wobec problemu zrozumienia, czym są rejestrowane twory, które na dodatek za sprawą teleskopu przestały być płaskie – zyskały trzeci wymiar.

Powierzchnia naszej planety podsuwała najprostsze skojarzenia i 22 lata po wydaniu Sidereus nuncius Galileusz tak rozbudował swój księżycowy wywód w Dialogu o dwu najważniejszych układach świata:

„Spośród tych wzniesień wiele jest zupełnie podobnych do naszych najbardziej surowych i urwistych gór, a można zauważyć, że niektóre z nich tworzą długie, na setki mil rozciągnięte pasma. Inne tworzą grupy bardziej zwarte – a jest tam również sporo skał oderwanych od reszty, samotnych, ogromnie stromych i spadzistych; najczęś­ciej zaś widzi się tam jakieś dosyć wysokie groble […] – zamykają one i okrążają doliny różnych wielkości i tworzą różne figury, przeważnie okrągłe, a wiele z nich ma pośrodku bardzo wyniosłą górę. Nieliczne z nich wypełnia jakaś dość ciemna materia, podobna do tej, którą widzi się w wielkich plamach, obserwowanych gołym okiem – stanowią one największe przestrzenie. Liczba mniejszych i jeszcze mniejszych jest ogromna, a niemal wszystkie są okrągłe” (tłum. E. Ligocki).

Jednakże nie wszyscy obserwatorzy Księżyca z pierwszej połowy XVII w. dysponowali równie elastyczną wyobraźnią. Francesco Fontana, neapolitański prawnik, zyskał sławę znakomitego konstruktora teleskopów. Jesienią i zimą 1645 r. poświęcił wiele nocy na sportretowanie Księżyca na 24 rycinach. Umieścił je w swojej książce Novae coelestium terrestriumque rerum observationes… (Nowe obserwacje ciał niebieskich i ziemskich…, 1646 r.), jednej z pierwszych nowożytnych coffee table books. Podzielił się przy tym z czytelnikami następującymi wątpliwościami:

„Podobnie podczas wszystkich tych obserwacji (z wyjątkiem pełni) widoczne są w czymś, co przypomina księżycowe doliny, jasne obszary, które wydają się lśniącymi górami. Używam sformułowań »coś, co przypomina doliny« oraz »wydają się górami«, ponieważ – chociaż na tarczy Księżyca można dostrzec sterczące obszary i tereny położone nisko, a nawet znaleźć tam zagłębienia, jamy, rozpadliny i małe pęknięcia – nie są to góry i doliny takie jak na Ziemi, wbrew temu, w co błędnie wierzy wiele osób”.

Cóż, ryciny Fontany są bardzo odległe od lunarnej rzeczywistości. Albo umysł powstrzymywał rękę, albo ręce nie starczało umiejętności. W przedmowie do czytelnika Włoch tłumaczył się w ten sposób:

„Nade wszystko pragnę zauważyć, że na ilustracjach kraterów księżycowych, które można obserwować przez instrument, nie została pokazana olbrzymia liczba szczegółów. Albowiem są one takiego rodzaju i tak wspaniałe, że potrzebowałbym Demostenesa, żeby je opisać, Apellesa, by je narysować, i wszystkich bohaterskich rytowników Flandrii, by je wymodelować. Tymczasem musiał to uczynić autor tego tomu, znacznie mniej utalentowany”.

Apellesem i rytownikiem o najwyższych kwalifikacjach, a być może i Demostenesem, był browarnik Jan Heweliusz. Sławę utalentowanego astronoma-artysty zyskał, wydając w 1647 r. bogato ilustrowaną księgę Selenographia sive Lunae descriptio (Selenografia, czyli opisanie Księżyca) – owoc uważnego wpatrywania się w tarczę Luny przez teleskop z dachu gdańskiej kamienicy. W dziele tym składnikiem równie ważnym jak tekst, jeśli nie ważniejszym, były ryciny prezentujące powierzchnię Księżyca. Kryły się za tym nie tylko długotrwałe obserwacje, lecz także poszukiwania właściwych graficznych środków wyrazu. O pierwszym z tych istotnych etapów astronom pisał tak:

„W tej właśnie chwili, gdy wykonujemy szkic i zaczynamy tworzyć rysunek, szybko się przekonujemy, że większość, jeśli nie wszystko, uleciała z naszej pamięci. Dlatego należy obserwować każdy mały punkt po dziesięć lub więcej razy, zanim właściwe miejsce jakiejś plamy, jej obraz i kształt naprawdę poprawnie i dokładnie zostanie odtworzony na papierze”.

Drugi etap wymagał przetłumaczenia materiału z dziennika obserwacyjnego na język miedziorytów, a zatem zinterpretowania obrazów, jakie dawał teleskop, za pomocą układów rytowanych linii:

„W moim wykreślaniu owych 40 faz i twarzy Księżyca, jak również w rytowaniu ich zdecydowałem się na taki sposób szkicowania i cieniowania, by móc oddać wystarczająco dobrze te wszystkie jakże odmienne kolory, które można dostrzec na Księżycu i które czasami pochodzą od bagien i wód, czasami zaś od gór różnej wysokości, oraz by właściwie odtworzyć poszczególne części. Dlatego większe plamy, oznaczające wody, rytowałem za pomocą podwójnych ciemnych linii poziomych, góry i doliny otoczyłem liniami, a wierzchołki i szczyty górskie pokazałem poprzez koła, pragnąc oddać lepiej ich kształt i jasność”.

Czytelnicy „Selenografii” szybko docenili dzieło Heweliusza. Przez długi czas europejskie ośrodki naukowe rozbrzmiewały nie tylko kurtuazyjnymi, ale też fachowymi pochwałami. W połowie grudnia 1649 r. do Gdańska dotarł na przykład list z Cambridge z podziękowaniami łączącymi w sobie subtelną erudycję z prostą przenośnią: „Dałeś nam nowy świat, do którego starożytni mogli docierać tylko za sprawą magii. […] odkryłeś dla nas i opisałeś tę nową niebiańską Amerykę”.

O góry zaczepiłem pałasz

Galileusz otworzył drzwi, Heweliusz wyśrubował standardy selenografii. Odtąd coraz większe, efektowniejsze i bardziej szczegółowe mapy Księżyca stały się nie tylko przedmiotem badań astronomów, lecz także wehikułem mogącym przenosić Ziemian na inną planetę. Również poetów lub pisarzy.

Johann Hieronymus Schröter, prawnik z Lilienthal w pobliżu Bremy, porzucił dla Luny posadę sekretarza kancelarii króla Jerzego III w Hanowerze. Owocem tej fascynacji był wydany w 1791 r. opasły tom Selenotopographische Fragmente (Fragmenty selenotopograficzne). Tytuł dobrze oddawał ducha pracy Schrötera, który na 43 miedziorytach jak najdokładniej przedstawił mnóstwo szczegółów powierzchni Księżyca, nieopisanych przez wcześniejszych badaczy. W 1802 r. ukazał się tom drugi „Fragmentów”, z kolejnymi lunarnymi miedziorytami. Dzieło Schrötera, chociaż nie przyniosło obiecywanej dużej mapy Księżyca, wzbudziło zainteresowanie nie tylko astronomów. Zakupił je Johann Wolfgang Goethe, który później otrzymał jeszcze w podarunku od Schrötera niewielki teleskop.

Nie wiemy, jaki użytek z map Księżyca uczynił  Goethe, wiemy natomiast, że z osiągnięciami selenografii zaznajamiał się Juliusz Słowacki. W jego Raptularzu pozostały ślady po studiach nad powierzchnią innego świata: „P l a m y k s i ę ż y c o w e – Riccioli – Grimaldi, Kepler, Gassendi, Heraclides, Copernic, Platon, Menelaus, St. Denis, Plinius, Promotorium acutum, Mare Chrysium”.

To w istocie wyciąg z listy nazw towarzyszącej rycinie Księżyca, która na przełomie wieków XVIII i XIX pojawiała się w różnych popularnych encyklopediach i atlasach. Ilustracja ta była wzorowana na mapie Giovanniego Domenica Cassiniego (1625–1712), dyrektora Obserwatorium Paryskiego, opublikowanej w 1692 r. Po tak przeprowadzonych studiach mógł już Słowacki w sposób odpowiedzialny wysłać w podróż kosmiczną Piasta Dantyszka herbu Leliwa. Rubaszny szlachcic relacjonował kolejne etapy swojej wyprawy: „A księżyc blisko przybiega i staje,/I widzę srebrne rzeki, srebrne gaje,/Góry, o góry zaczepiłem pałasz…”.

Godnych naśladowców znalazł Słowacki w osobach Jerzego Żuławskiego i Stanisława Lema. Niestety, w przypadku Lema nie udało mi się ustalić, jakimi mapami – a w tym czasie było ich już wiele – posługiwał się, pisząc na przykład opowiadanie Odruch warunkowy. Żuławski rozwiązanie zagadki ułatwił niepomiernie, zamieszczając w pierwszym wydaniu Na srebrnym globie (1903 r.; wcześniejszą wersję powieści drukował w odcinkach krakowski „Głos Narodu” w 1901 r.) starannie opracowaną mapę fragmentu powierzchni Księżyca. Zaznaczył na niej trasę, po której jego podróżnicy zmierzali ku północnemu biegunowi Srebrnego Globu.

Wytyczona na mapie droga wciąż należy do najdokładniej opracowanych powieściowych tras wiodących przez powierzchnię Księżyca. Wiemy, że warstwę astronomiczną swojej historii Żuławski konsultował z Józefem Zajączkowskim, asystentem Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, któremu zadedykował pierwsze wydanie Na srebrnym globie. Należało zatem podejrzewać, że panowie posłużyli się którąś z profesjonalnych map Księżyca dostępnych w tamtym czasie. Ale którą? Na mapie Żuławskiego jeden z kraterów leżących blisko bieguna nosi już nazwę Mouchez, nadaną mu na cześć dyrektora Obserwatorium Paryskiego, Amédée Moucheza. Nazwa ta została oficjalnie zatwierdzona przez Międzynarodową Unię Astronomiczną dopiero w 1935 r., ale po raz pierwszy pojawiła się na karcie Księżyca sporządzonej przez francuskiego selenografa Casimira Marie Gaudiberta i opublikowanej w 1887 r. Porównanie mapy z książki Żuławskiego z odpowiednią częś­cią pracy Gaudiberta potwierdza, że ta pierwsza powstała na podstawie tej drugiej.

Co nie znaczy, że wyobraźnia pisarza całkowicie podporządkowała się selenografii. Na potrzeby powieści Żuławski stworzył wyimaginowaną topografię w bezpośredniej bliskości północnego bieguna Księżyca i wymyślił odwrotną, niewidoczną z Ziemi stronę Srebrnego Globu. Te fragmenty Luny udało nam się przenieść z krainy fantazji do atlasów Księżyca dopiero pół wieku później.

Dziś położenie Księżyca potrafimy określić z dokładnością do kilku centymetrów – mają w tym swój udział lusterka odbijające promienie ziemskich laserów umieszczone na Srebrnym Globie przez załogi statków Apollo. Ale ostatni z nich opuścił Księżyc 14 grudnia 1972 r. i odtąd człowiek nie zanurzył stopy w księżycowym pyle. I choć regularnie wysyłamy tam sondy automatyczne, które w coraz bardziej wyrafinowany sposób kartują powierzchnię Luny, jej topografia wciąż skrywa wiele tajemnic. Księżycowa układanka nie jest jeszcze kompletna.

Czytaj również:

Astroartysta
i
Saturn widziany z Rhei, Lucien Rudaux; zdjęcie: domena publiczna
Kosmos

Astroartysta

Lucien Rudaux

Lucien Rudaux należy do znanego od niepamiętnych czasów kręgu uwiedzionych przez nocne niebo. Do Francuskiego Towarzystwa Astronomicznego dołączył tuż po jego założeniu – sam miał wtedy 18 lat. Na normandzkiej plaży zbudował własne obserwatorium. Wkrótce zaczął malować: nie to, co widział przez swój teleskop – maleńkie i niewyraźne – ale to, co sobie wyobrażał.

Zdjęcia wykonywane wiele lat później przez kosmiczne sondy Luna, Apollo, Pioneer i Voyager potwierdziły, że wizje Luciena Rudaux – Ziemi z kosmosu, powierzchni Księżyca czy Saturna widzianego z perspektywy jego satelitów – były bardzo bliskie rzeczywistości. Kosmiczny świat astronoma artysty był jednak znacznie bogatszy, zaludniał on planety całymi cywilizacjami. Niemniej na potwierdzenie, czy również te jego pomysły okażą się prorocze, musimy jeszcze poczekać.

Czytaj dalej