Czy można sobie wyobrazić radośniejszy widok niż pszczoły krążące wokół pomalowanych w różne kolory i desenie uli? Podobno rozmaite barwy pszczelich domków mają ułatwić owadom odnalezienie swojej rodziny, kiedy wracają z wyprawy po nektar. Nie ma jednak żadnego dowodu na to, że kolory pomagają pszczołom w orientacji. One są dla nas, ludzi. „Patrzcie, jak tu wesoło! – mówią barwy. – Jak radośnie wre praca!”. Ale to tylko złudzenie.
„Ule to tak naprawdę dla pszczół coś w rodzaju obozu pracy – wyjaśnia ekolog dr Przemysław Nawrocki z WWF. – Przede wszystkim nie lubią mieszkać tak nisko, kiedy dać im wybór, zawsze osiedlają się wysoko. Tak im każe instynkt, bo wysokość chroni je przed drapieżnikami i wilgocią. Poza tym przemysłowi hodowcy pszczół wybierają z ula miód i dają pszczołom w zamian syrop cukrowy. Cały owoc pracy owadów zostaje im odebrany. Reguluje się też ich rozród poprzez odpowiedni dobór wielkości komórek w sztucznych plastrach, czyli węzach. Dzięki temu rodzi się mniej trutni. Wreszcie pszczoły hodowane na terenach rolniczych, gdzie trzyma się je najczęściej, masowo giną w wyniku działania pestycydów”.
Razem z dr. Nawrockim jedziemy nad Pilicę, niedaleko Spały, by na własne oczy przekonać się, że pszczoły można hodować zupełnie inaczej. Na takiej wysokości, jaką najbardziej lubią, bez regulacji rozrodu, bez ryzyka zatrucia pestycydami. Bez odbierania im całego miodu. Jedziemy na spotkanie z mistrzami i adeptami odradzającego się w Polsce bartnictwa.
Piłą i piesznią
Wieś Glina w pobliżu Spały. Ze stodoły dochodzi niemoże