Maoryskie przebudzenie Maoryskie przebudzenie
i
„Maoryska w tradycyjnym stroju. Gottfried Lindauer", Pare Watene, 1878 r., Auckland Art Gallery Toi o Tāmaki (domena publiczna)
Marzenia o lepszym świecie

Maoryskie przebudzenie

Maciej Wesołowski
Czyta się 13 minut

Po latach tłumienia tożsamości kulturowej Maorysi zrzucają ostatnie z kolonialnych kajdan. Zmiana zaczęła się od symbolicznego gestu – rezygnacji z noszenia krawata w parlamencie. Ale rdzenni mieszkańcy Nowej Zelandii do ugrania mają dużo więcej niż sposób ubierania się czy prawo do noszenia rytualnego tatuażu. Dzięki sporej reprezentacji poselskiej wreszcie zyskali realny wpływ na życie swojej wspólnoty i kraju.

Precedens zrodził się dość nieoczekiwanie. Nowozelandzcy deputowani do Izby Reprezentantów już dawno temu uznali, że polityk w krawacie „jest mniej awanturujący się”, i uroczyście nakazali mężczyznom noszenie tej ozdoby podczas sesji plenarnych. Jak się okazało, mieli rację. Złamania zasad dopuścił się w lutym 2021 r. 40-letni poseł Rawiri Waititi, który wywołał burzę, choć – dodajmy od razu – w słusznej sprawie. Zamiast krawata założył bowiem na szyję tradycyjny zielony naszyjnik hei tiki, który nazwał „maoryskim ubiorem biznesowym”. Kiedy przewodniczący izby Trevor Mallard nakazał mu z tego powodu opuścić salę obrad, Waititi odparł krótko: „Tu nie chodzi o krawat, ale o tożsamość kulturową”, sam zaś element garderoby nazwał „kolonialną pętlą”. I wtedy się zaczęło. Jedni byli oburzeni, inni dostrzegli potrzebę reformy.

Już na następnym posiedzeniu zbuntowany poseł otrzymał symboliczne wsparcie od innych parlamentarzystów, którzy również dotarli do Izby Reprezentantów bez krawatów. Akcja okazała się łatwa do przeprowadzenia, ponieważ obecny nowozelandzki parlament jest uważany za najbardziej zróżnicowany w historii. Aż 21% stanowią przedstawiciele mniejszości maoryskiej, 11% – osoby LGBT+, a 8% – reprezentanci ruchów pacyfistycznych. Niemal połowa deputowanych (48,5%) to kobiety, co pod tym względem daje Nowej Zelandii piąte miejsce na świecie. Dla porównania w USA kobiet – deputowanych i senatorek – jest 27%.

Okazało się, że wbrew opinii przewodniczącego Mallarda nowozelandzki parlamentarzysta wcale nie potrzebuje krawata. Precedens przegłosowano dość szybko – posłowie, dla których ta ozdoba nie jest elementem tożsamości kulturowej, zostali zwolnieni z jej noszenia. Rawiri Wai­titi triumfalnie ogłosił, że to symboliczne zwycięstwo nie tylko Maorysów, lecz także wszystkich rdzennych społeczności świata. Przypomniał walkę swoich ziomków w obronie praw i tradycji, po czym stwierdził, że skończyły się czasy, kiedy byli na siłę zmuszani do asymilacji i „wyglądania jak reszta”. Na koniec dodał: „Nie jesteśmy jak inni. Jesteśmy wyjątkowi. Bycie Maorysem to jak posiadanie specjalnych mocy. Nie ma na świecie nikogo takiego jak my i dlatego musimy pozostać tym, kim jesteśmy”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Porozumienie z bogami

Ten akt parlamentarnego i obywatelskiego nieposłuszeństwa wpisuje się w coraz silniejszy w pierwszych dwóch dekadach XXI w. nurt odradzania się maoryskiej kultury, która od połowy XIX stulecia i przez większą część XX w. coraz bardziej schodziła na margines. Populacja rdzennych mieszkańców, którą w latach 60. ubiegłego wieku szacowano na około 7% populacji państwa, teraz stanowi 16,5% według danych ze spisu powszechnego przeprowadzonego w 2018 r. Są wśród nich wpływowi politycy, dziennikarze i animatorzy kultury. Maorysi, którzy podobnie jak Irlandczycy niemal zapomnieli swojej rdzennej mowy, teraz na nowo zaczęli się jej uczyć. Coraz częściej słychać także postulat wprowadzenia obowiązkowej nauki te reo Māori do szkół (w tej chwili, od 1987 r., jest on trzecim – obok angielskiego i migowego – oficjalnym językiem Nowej Zelandii, ale poznają go jedynie chętni). Dzieciom i dorosłym ponownie zaczęto też przybliżać tikangi, czyli maoryskie prawo zwyczajowe, czasem błędnie nazywane tutejszym savoir­-vivre’em. Na prestiżowym, największym w kraju Victoria University w stołecznym Wellingtonie zawisła nawet tablica z przykazaniami tikangi, tj. „robienia rzeczy we właściwy sposób”. Przy okazji warto doprecyzować, że odnoszą się one nie tylko do obyczajów czy etykiety, lecz także do kultury w ogóle, etyki, mody, stylu i stanowienia prawa.

Na nowo rozkwita ponadto toi whakairo, czyli tradycyjna sztuka rzeźby artystycznej. Dla Maorysów jest ona sposobem porozumiewania się z bogami. Wykonane z drewna, kamienia lub kości rzeźby, zwykle w kolorach czerwonym, białym i czarnym, przedstawiają postacie z maoryskiej mitologii.

Batalion Maoryski podczas bitwy o Grecję wykonuje hakę przed kr lem Grecji w Heluanie (Egipt), 25 czerwca 1941 r., Biblioteka Narodowa Nowej Zelandii; zdjęcie: domena publiczna
Batalion Maoryski podczas bitwy o Grecję wykonuje hakę przed kr lem Grecji w Heluanie (Egipt), 25 czerwca 1941 r., Biblioteka Narodowa Nowej Zelandii; zdjęcie: domena publiczna

Rysunek na brodzie

Symbolem nowych czasów stała się ostatnio Nanaia Mahuta, 50-letnia ministerka spraw zagranicznych (a przy okazji wiceministerka do spraw rozwoju Mao­rysów), która swój urząd objęła w 2020 r. Mahuta to krewna zmarłej królowej Mao­rysów, Te Atairangikaahu, i obecnego monarchy, Tūheitii Pakiego, a przy tym doświadczona polityczka – od 1996 r. zasiada w parlamencie i od tamtej pory pełniła wiele różnych funkcji na szczeblu rządowym i samorządowym, m.in. ministerki do spraw samorządu terytorialnego, ministerki do spraw rozwoju młodzieży oraz ministerki kultury. Podobnie jak deputowany Waititi nosi ona na twarzy moko, a więc rysunek, który w uproszczeniu nazwiemy tatuażem, choć zdaniem rdzennych mieszkańców wcale nim nie jest.

Nanaia jest nie tylko pierwszą osobą z moko kauae (czyli moko kobiecym) na tym stanowisku, lecz także pierwszą kobietą zajmującą się w Nowej Zelandii sprawami zagranicznymi. Żeby dostąpić zaszczytu rytualnego tatuażu, w 2016 r. wzięła udział w specjalnej ceremonii. Rysunek na brodzie, a u mężczyzn na całej czaszce to dla społeczności Māori element tożsamości narodowej. Każdy z symboli potwierdza społeczny i majątkowy status tatuowanej osoby, jej życiowe osiągnięcia, pochodzenie i historię rodu. Połączenie znaków – linii, zygzaków i spiralek – tworzy opowieść o konkretnym człowieku.

Maoryski taniec wojenny, Frank Prout Mahony, ok. 1886 r./zdjęcie: domena publiczna
Maoryski taniec wojenny, Frank Prout Mahony, ok. 1886 r./zdjęcie: domena publiczna

Zaraz po objęciu stanowiska Mahuta musiała się zmierzyć z rasistowskimi atakami. Oburzenia nie kryła m.in. autorka popularnych książek dla dzieci Olivia Pierson, która określiła wybór Maoryski jako „nieodpowiedzialny”, a jej twarz jako „odpychającą”. „Naprawdę? To jest twarz nowego ministra spraw zagranicznych Nowej Zelandii? Tatuaże na twarzy nie są zbyt wyrafinowanym i cywilizowanym elementem wyglądu dyplomaty w XXI w.” – napisała na Twitterze. A potem dodała: „Tatuaże na twarzy, zwłaszcza u dyplomatki, to szczyt brzydkiego i niecywilizowanego przebudzenia tożsamości”.

Jednak zdecydowana większość Nowozelandczyków przyjęła tę desygnację pozytywnie. Podobnie odniosła się do nominacji dla całego gabinetu wywodzącej się z Partii Pracy premierki Jacindy Ardern, w którym zasiadają jeszcze czterej inni maoryscy politycy, a wicepremierem jest zdeklarowany gej.

Społeczeństwo, które jeszcze u schyłku XX w. było uważane za raczej konserwatywne, teraz przechodzi głęboką przemianę i dostrzega potrzebę reform. Nowozelandzki komisarz do spraw stosunków rasowych Meng Foon stwierdził niedawno, że obyczaj moko jest dla Maorysów czymś ważnym i wyjątkowym, co należy celebrować. W ten sposób rdzenni mieszkańcy kraju mają szansę odzyskać swoje dziedzictwo i tożsamość. „Chciałbym powstrzymać rasizm podłych ludzi, pokonać ich uprzedzenia, kazać im dorosnąć. Spójrzmy prawdzie w oczy: świat się zmienia, gospodarka Maorysów rośnie. A jeśli gospodarka Maorysów rośnie, jest to dobre dla wszystkich” – napisał Foon. Sprzeciw wobec słów Olivii Pierson wyraził duży sklep internetowy Mighty Ape, który wycofał jej książki z oferty.

Przy okazji wielu Pākehā, czyli Nowozelandczyków pochodzenia europejskiego, dowiedziało się sporo o symbolice moko. Choćby tego, że dla rdzennych mieszkańców głowa jest tapu (od tego słowa wzięło się nasze „tabu”), czyli świętością albo czymś zakazanym. Nie można bez powodu i pozwolenia jej dotykać, a rysunek na twarzy znaczy o wiele więcej niż na innej części ciała. Wielu Nowozelandczyków dopiero niedawno przestało kojarzyć moko z maoryskimi gangami, takimi jak Mongrel Mob, Black Power, Tribesmen czy Stormtroopers. Nie mają one bowiem w sobie nic ze świętości – lokalni przestępcy słyną z efektownych tatuaży, ale wiele z nich to po prostu banalne ozdoby, pozbawione tradycyjnej symboliki. Jakiś czas temu jeden z gangsterów, chwalący się wytatuowaną swastyką, nie ukrywał zaskoczenia, gdy usłyszał od dziennikarza, że Hitler, którego wielbił, był rasistą.

Kraj Długiej Białej Chmury

Rdzenni mieszkańcy nowozelandzkich wysp na nowo definiują dziś swoją historię i tożsamość. Gwoli ścisłości należy dodać, że oni również – podobnie jak Pākehā – byli niegdyś przybyszami. Przypłynęli tu na ogromnych łodziach żaglowych z wysp Pacyfiku, głównie z obecnej Polinezji, w latach 925–1280. Według legendy przybili do brzegów Wyspy Południowej na siedmiu łodziach. Załoga każdej z nich dała początek jednemu z wielkich plemion Aotearoa, czyli Kraju Długiej Białej Chmury, jak go nazwali pierwsi Maorysi. Za odkrywcę tego nowego świata uważa się do dziś Kupe – mitycznego dowódcę pierwszego z polinezyjskich żaglowców. Według archeologów maoryscy pionierzy najpierw skolonizowali Wyspę Południową, po czym większość z nich przeniosła się na sporo cieplejszą i łatwiejszą do życia Wyspę Północną.

Pare Watene, Maoryska w tradycyjnym stroju. Pióra kurobroda we włosach, tatuaż moko na twarzy i jadeitowa ozdoba hei-tiki świadczą o jej wysokim statusie społecznym, w dłoni trzyma mere, krótką broń o ostrzu w kształcie łzy; Gottfried Lindauer, 1878 r., Auckland Art Gallery Toi o Tāmaki/zdjęcie: domena publiczna
Pare Watene, Maoryska w tradycyjnym stroju. Pióra kurobroda we włosach, tatuaż moko na twarzy i jadeitowa ozdoba hei-tiki świadczą o jej wysokim statusie społecznym, w dłoni trzyma mere, krótką broń o ostrzu w kształcie łzy; Gottfried Lindauer, 1878 r., Auckland Art Gallery Toi o Tāmaki/zdjęcie: domena publiczna

Do tej legendy nawiązuje kultowy już dziś film Mana Waka, który po raz pierwszy poza Nową Zelandią zaprezentowano w 2008 r. na wrocławskim festiwalu Era Nowe Horyzonty. Opowiada on historię księżniczki Te Puea Hērangi, przywódczyni Maorysów zamieszkującej w świętym dla tej społeczności miejscu Tūrangawaewae Marae w mieście Ngaruawahia. Pod koniec lat 30. XX w. postanowiła ona uczcić stulecie podpisania tzw. traktatu z Waitangi i zleciła budowę siedmiu łodzi wojennych waka taua. Takich samych jak te, które 25 pokoleń wcześniej przypłynęły do Aotearoa z Hawaiki, uznawanej za mityczną ojczyznę ludów Māori. Księżniczka poprosiła fotografa R.G.H. Manleya, by nakręcił o tym film. Mężczyzna nie miał doświadczenia jako operator kamery, więc powstało dzieło chropowate, dość amatorskie i pozbawione akcji. Na ekranie przez półtorej godziny maoryscy mężczyźni tną wielkie bale, dłubią w drzewie, a następnie nadludzkim wysiłkiem przenoszą to, co wykonali, w inne miejsce. Dziś jednak film stał się rodzajem narodowego skarbu, którego oglądanie bywa porównywane do misterium. Mana Waka wyraża bowiem godność ludu Māori, wierność przodkom i poczucie wspólnoty.

W cieniu traktatu

Maoryskie odrodzenie wiąże się też ­z rewizją nowozelandzkiej historii. Co roku­ ­6 lutego do Waitangi na Wyspie Północnej zjeżdżają politycy z całego kraju, by uczcić moment powstania państwa, jak oficjalnie interpretuje się wydarzenia z 1840 r. Z ust polityków, np. byłego już premiera Johna Keya, można usłyszeć, że to „wyraz szacunku wobec odwagi naszych przodków” oraz szansa na upamiętnienie wiekopomnego dokonania. A jednak od niezależnych historyków coraz częściej można się dowiedzieć, że traktat z Waitangi był jednym wielkim politycznym oszustwem.

Mówiąc w skrócie: 6 lutego 1840 r. w Wai­tangi spotkali się brytyjscy urzędnicy, z kapitanem Williamem Hobsonem na czele, świeżo zaprzysiężonym konsulem i wicegubernatorem rządu Jej Królewskiej Mości Wiktorii Hanowerskiej, a także angielscy i francuscy misjonarze oraz europejscy osadnicy, nierzadko o dość podejrzanej proweniencji – trzeba pamiętać, że w tym czasie na antypody zsyłano wielu wszelkiej maści przestępców. Z drugiej strony stołu usiedli wodzowie maoryskich plemion. Umowa z Koroną Brytyjską gwarantowała im własność ziemi oraz innych dóbr i nadawała prawa obywateli brytyjskich. W zamian Pākehā, czyli europejscy kolonizatorzy, oczekiwali uznania władzy Wielkiej Brytanii, a także ustanawiali urząd gubernatora Nowej Zelandii, który w imieniu królowej miał zarządzać ich krajem.

Zdaniem niektórych historyków problem z traktatem z Waitangi polega na tym, że Maorysi nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, co podpisują. W teorii umowa powstała w dwóch jednobrzmiących wersjach językowych: angielskiej i maoryskiej. Z czasem okazało się jednak, że dokonane przez brytyjskich misjonarzy tłumaczenie na lokalny język wcale nie odzwierciedlało dokładnie angielskiej treści. Istotne było również to, że Maorysi nie do końca rozumieli europejskie pojęcie suwerenności czy narodowej niepodległości, a nikomu z tłumaczy nie przyszło nawet do głowy, by wyjaśnić to za pomocą miejscowych pojęć. W pracach nad treścią traktatu nie brał także udziału żaden przedstawiciel lokalnych plemion. Z tego powodu o umowie mówi się dziś jako o dokumencie, który „nie był podpisany w dobrej wierze”.

Różne rozumienie litery prawa, ale też po prostu nieuczciwość kolonizatorów szybko doprowadziły do konfliktów. Pākehā wbrew ustaleniom konfiskowali ziemię pierwszych mieszkańców. W latach 50. i 60. XIX w. Maorysi jako obywatele imperium brytyjskiego zaczęli się domagać reprezentacji politycznej w parlamencie i w 1868 r. udało im się wynegocjować cztery mandaty: trzy na Wyspie Północnej i jeden na Wyspie Południowej. Ale nijak to się miało do etnicznych proporcji w kraju. Rządzący Nową Zelandią Brytyjczycy blokowali mao­ryskich polityków, przez co wielu rdzennych aktywistów rezygnowało z udziału w wyborach do „parlamentu Pākehā”, jak zaczęto go nazywać w latach 90. XIX w. Konsekwencją tych działań był maoryski ruch Kotahitanga, a dzięki jego staraniom powstało kilka alternatywnych mao­ryskich parlamentów (Paremata Māori).

Niewiele dobrego przyniosło także kolejne stulecie. Wprawdzie James Carroll został pierwszym nowozelandzkim premierem wywodzącym się z miejscowych plemion, nie doprowadziło to jednak do przełomu. Carroll promował politykę kompromisu w stosunkach między Maorysami a Pākehā, ale w praktyce był to – jak się okazało – zgniły kompromis. Premierowi nie udało się powstrzymać dalszych żądań białych osadników, a miejscowi tracili kolejne prawa i ziemie. Kultura oraz język Māori zaczęły powoli zanikać. Zgodnie z intencją Pākehā tworzył się nowy naród nowozelandzki, w którym prawie nie było pierwiastka maoryskiego. Istotna zmiana nastąpiła dopiero w XXI w.

Z rzeką w sądzie

Kolejne rządy po 2000 r. zaczęły z większą powagą traktować postulaty rdzennych mieszkańców. Mimo to ich położenie jest nadal dużo gorsze niż sytuacja Pākehā. Mniej zarabiają, krócej żyją, mają utrudniony dostęp do służby zdrowia, są bardziej narażeni na bezrobocie i bezdomność (tylko 28% z nich posiada własne mieszkania, podczas gdy wśród potomków Europejczyków jest to 56%), dużo częś­ciej kuratorzy odbierają im dzieci. Łatwiej schodzą na złą drogę – aż 60% wszystkich więźniów w kraju to Maorysi; udowodniono również, że za te same przestępstwa są surowiej karani.

Jednak coś się powoli zmienia. W 2009 r. państwo zdecydowało się wypłacić rdzennej ludności odszkodowania w wysokości 157 mln dolarów nowozelandzkich za straty spowodowane w ciągu ostatnich 150 lat. Rozpatrywane są kolejne przypadki dyskryminacji Maorysów w przeszłości. Instytucje rządowe ostro wzięły się też wreszcie za walkę z rasizmem.

Reprezentacja Nowej Zelandii wykonuje hakę przed meczem z reprezentacją RPA podczas Pucharu Świata w Rugby 2019, 21 września 2019 r., Jokohama, Japonia/zdjęcie: Craig Mercer/MB Media/Contributor/Getty Images
Reprezentacja Nowej Zelandii wykonuje hakę przed meczem z reprezentacją RPA podczas Pucharu Świata w Rugby 2019, 21 września 2019 r., Jokohama, Japonia/zdjęcie: Craig Mercer/MB Media/Contributor/Getty Images

Co ciekawe, dostrzeżono nie tylko prawa ludzi, lecz także koegzystującej z człowiekiem przyrody. Maorysi uważają, że są częścią natury. Wierzą w siłę własnych myśli i w to, że im mocniej się na czymś skoncentrują, tym większą energię przekażą – w ten sposób mają poczucie wpływu na otaczającą ich rzeczywistość: ludzi, zwierzęta i rośliny. Dzięki intensywnemu myśleniu mogą przekazywać dobro, ale też powodować zło i wywoływać problemy. W miejscowej kosmologii natura jest rodziną, a wszystkie żywe istoty to bliscy krewni człowieka – przy czym nie ma tu żadnej hierarchii czy wartościowania. Zadeptywane, zaśmiecane i traktowane bez szacunku święte miejsca – czy może raczej członkowie familii – były powodem bólu i wstydu dla lokalnych społeczności. I to w niektórych przypadkach już się zmieniło. W 2014 r. parlament przyjął ustawę dotyczącą dawnego Parku Narodowego Te Urewera, którego strażnikami od wieków są członkowie jednego z dużych mao­ryskich plemion – Tūhoe. Ustawodawca zgodził się nadać dziewiczemu terenowi osobowość prawną, a wraz z nią – własny zestaw praw i obowiązków. Dwa lata później osobą prawną stała się również góra Egmont (nazywana też górą Taranaki) na terenie Parku Narodowego Egmont, uważana za jedną z największych turystycznych atrakcji Wyspy Północnej. Według maoryskiej mitologii Taranaki był niegdyś wojownikiem, który stanął do walki z potężnym Tongariro. Przy okazji warto wspomnieć o jeszcze jednym przypadku nadania osobowości prawnej – tym razem rzece Whanganui. Zgodnie z wierzeniami jej koryto wyrył ranny, uciekający Taranaki, który później zmienił się w górę. Maorysi udowodnili, że czczą tę rzekę od 880 lat oraz że jest ona źródłem ich pożywienia i powodem plemiennej dumy. Woda stanowi zaś jeden z głównych elementów ich mitologii. Właśnie dlatego sąd stworzył Whanganui jako nową osobę prawną, która ma prawo do… posiadania, zawierania kontraktów czy pozywania innych do sądu, a miejscowe plemiona z automatu stają się jej prawnymi opiekunami.

Obecna, rządząca od 2017 r., 40-letnia premierka Jacinda Ardern postrzegana jest jako rozsądna technokratka. Wychowana na wsi w rodzinie mormonów, dość szybko i naturalnie weszła do polityki. Udzielała się w szkolnych oraz uczelnianych samorządach, jeszcze na studiach na University of Waikato rozpoczęła pracę w biurze premierki Helen Clark. Potem pracowała m.in. jako wolontariuszka w kuchni dla bezdomnych w Nowym Jorku, a także jako jedna z doradczyń premiera Wielkiej Brytanii Tony’ego Blaira. Już jako premierka Nowej Zelandii (najmłodsza w historii!) świetnie poradziła sobie z opanowaniem pandemii COVID-19, dzięki czemu wyspiarskie państwo jest dziś uważane za ewenement. Z dużym szacunkiem odnosi się do Ardern również Pierwszy Naród z Kraju Długiej Białej Chmury. Gdy w 2018 r. urodziła ona córkę, wraz z mężem nadali jej dwa imiona: irlandzkie Neve („jasna”) i maoryskie Te Aroha („miłość”). Rdzenni mieszkańcy docenili ów symboliczny gest. Jest szansa, że po ponad 180 latach wspólnej historii Maorysi i Pākehā rzeczywiście stworzą „jeden naród w dwóch osobach”, wzajemnie szanując swoje tradycje, kultury i języki. Możliwe też, że Nowa Zelandia stanie się wzorem dla wielu innych miejsc na świecie.

Czytaj również:

Wytańczyć szacunek Wytańczyć szacunek
i
Taniec haka, Joseph Jenner Merrett, Australian National Library (domena publiczna)
Marzenia o lepszym świecie

Wytańczyć szacunek

Andrzej Kula

Czy taniec może być narzędziem walki z rasizmem? Może, jeśli jest to maoryska haka. Haka jest o szacunku. O szacunku do Maorysów. O szacunku do siebie. Nie można jej tańczyć byle jak.

To duchowa odpowiedź na to, co się wydarzyło. Haka będzie tańczona w całym kraju, wszędzie przesłanie pozostanie to samo. Sprzeciwiamy się nienawiści, pokazujemy miłość i współczucie dla muzułmańskiej społeczności” – mówiła wiosną 2019 r. w BBC Dona Hall z Rady Maorysów po ataku na meczety w nowozelandzkim Christchurch. W zamachach przeprowadzonych przez białego suprematystę Brentona Tarranta zginęło 51 osób, 40 zostało rannych. Premierka Jacinda Ardern mówiła, że to jedna z najczarniejszych chwil w historii Nowej Zelandii. Mieszkańcy Christchurch przychodzili na miejsce tragedii, by okazać szacunek i współczucie zabitym, tańcząc hakę. W innych miastach działo się to samo. Tańczyli wszyscy. Uczniowie, studenci, nawet gangi motocyklowe. I zwykli ludzie.

Czytaj dalej