Po katastrofach milczenie jest sposobem chronienia się przed rozpadem. Tak jak zranione ciało oddziela się od zniszczeń nawarstwieniami blizn, tak każdy podmiot, indywidualny i zbiorowy – choć to ten ostatni interesuje nas tu przede wszystkim – stawia mur milczenia pomiędzy sobą a tym, co nieznośne i śmiertelnie zagrażające.
Zagrożenie dla wspólnoty może się wiązać z chęcią odwetu, którą niesie ze sobą przepowiadanie krzywd, odwet bowiem to widmo wojny domowej. A także z lękiem przed represją za winy nie do wybaczenia. Milczenie może też oddzielać od wizji zagrożenia tak strasznego, że uświadomienie go sobie działałoby całkowicie obezwładniająco. Skutkiem tego mogłaby być utrata sił życiowych, paraliż pragnień, które uszkodzone zostałyby ciągle wracającymi scenami tego, co nie do zniesienia.
Z czasem jednak milczenie staje się rytuałem. Albo może inaczej: wokół milczenia wyrastają rytuały cementujące wspólnotę. Mimo że skryte wspomnienie już dawno przestało bezpośrednio grupie zagrażać, mimo że ma ona zasoby pozwalające na powstrzymanie niebezpieczeństw związanych z uświadomieniem sobie spraw trudnych i strasznych, pewien rodzaj przyjemności związanej z doświadczaniem wspólnego sekretu skłania do dalszego przemilczania. Wszyscy wiedzą, o czym się milczy, ale właśnie to, że każdy czuje głęboko ten moment, kiedy trzeba przestać mówić, zaczerpnąć powietrza, spojrzeć na rozmówcę i znaleźć zrozumienie w jego oczach, daje poczucie „porozumienia bez słów”.
W Polsce spraw przemilczanych jest bardzo wiele. Wysunąłbym nawet tezę, że duża część polskiej tożsamości zbiorowej opiera się na rytuałach przemilczania, głęboko spajających wspólnotę.
Na przykład chłopskie pochodzenie ogromnej części polskiego społeczeństwa. Przed drugą wojną chłopi stanowili 70% ludności, wymordowanie Żydów zaś – należących przed wojną do 10% społeczeństwa – uczyniło ten odsetek jeszcze bardziej znaczącym. Wymordowanie w ogromnej większości przez hitlerowskie Niemcy, żeby nie było wątpliwości. Więc to chłopskie w swej genezie społeczeństwo w ogóle nie chce pamiętać o swoim chłopskim rodowodzie. Stosuje dwie strategie. Czasem jego przedstawiciele zaprzeczają rzeczywistości, doszukując się szlacheckich przodków za pomocą jakichś prowincjonalnych ksiąg parafialnych albo – po prostu – wymyślając ich. Mimo sporego rozpowszechnienia ta strategia wydaje mi się względnie rzadsza. Częstsza jest ta, która polega po prostu na przemilczeniu kwestii. Na pytanie pewnego wykładowcy skierowane do studentów: „Antenaci kogo z państwa wywodzą się ze wsi?” w sali zapanowało zdziwione milczenie. Nikt nie chciał się do tego pytania ustosunkować, wykładowca bowiem złamał regułę rządzącą rytuałem milczenia. Z jakichś dziwnych przyczyn posiadanie dziadków na wsi stało się sprawą wstydliwą.
Innym przemilczanym obszarem są postawy Polaków w dramatycznych okresach historii. Zaczynając oczywiście od udziału w tym, co dziś nazywa się „marginesami Zagłady”, a co oznacza dobijanie Żydów ukrywających się po wielkich akcjach likwidacyjnych prowadzonych, wspomnijmy, przez hitlerowskie Niemcy, a także pomoc w tych ostatnich i zawłaszczanie majątku pozostawionego przez pomordowanych. Ale też bezinteresowne i interesowne ukrywanie niedobitków. Ten ostatni przypadek jest ciekawy, bo również pomoc ściganym stała się sprawą przemilczaną i zagrażającą. Siły zbrojne o orientacji narodowej uważały ją za zdradę, a sąsiedzi często zawistnie myśleli o „żydowskim złocie”, które ukrywający się mogli zgromadzić. Wspominanie mogło łatwo przyciągnąć zbrodnię, zemstę albo wreszcie represję powojennej władzy. Z czasem jednak milczenie wokół spraw zagładowych stało się także rytuałem spajającym wspólnotę.
Również powszechny akces Polaków do PRL-owskich struktur ustrojowych, szczególnie w późnym okresie trwania tego państwa – w latach 70. i 80. XX stulecia – dziś zniknął prawie całkowicie z opowieści o tamtych czasach. Milczenie o tym, że mniej więcej połowa społeczeństwa popierała wprowadzenie dyktatury wojskowej przez generała Jaruzelskiego, pozwala dziś naiwnie dziwić się, dlaczego prawie połowa Polaków popiera antydemokratyczne posunięcia rządu PiS.
Przez wiele lat milczano na temat brutalnych i dewastujących – dla części Polaków – konsekwencji neoliberalnej transformacji. Chęć zachowania spoistości transformującego się społeczeństwa skłaniała do przemilczania wszelkich sygnałów o walkach społecznych związanych z oporem przeciwko rozszerzaniu się prowincjonalnych obszarów biedy i wykluczenia. Kwestia ta przechwycona została przez prawicę, która jednak mówi o niej w kategoriach konfliktu narodowego, z Niemcami albo Żydami. Wyrzuca więc zagrożenie poza granice wspólnoty, również przemilczając aspekt konfliktu społecznego w tym problemie.
Na koniec jeszcze jedna sprawa. Trochę inny charakter ma powszechne przemilczanie dość dobrze udokumentowanej skali ingerencji rosyjskich służb w polską politykę i kwestie społeczne. Niezależnie od tego, że milczenie prawicy – głównej profitentki tych ingerencji – ma tu inny charakter niż milczenie lewicy, której pozostała dziwna nostalgia do Rosji, przez dziesięciolecia głównego przeciwnika amerykańskiego imperializmu, sądzę, że za wszystkim kryje się jeszcze inny mechanizm. Uświadomienie sobie skali rozkładu polskiego aparatu państwowego, wojskowego, służb wywiadowczych byłoby tak przerażające, że nikt, poza wyjątkami, nie chce zacząć o tym na serio mówić.
Jest jeszcze wiele spraw „milczanych”. Gdy zbiegają się one, splot realnych przyczyn i mechanizmów rytualizacji kształtuje pewien rodzaj „podwójnego myślenia”, zdolności do wypowiadania zupełnie innych treści niż te, które ma się na myśli, tak charakterystyczny dla naszej codzienności. Tak charakterystyczny, że prawie niedostrzegalny.
Czy przełamywanie tego jest możliwe? Czy potrzebne? To kwestia na inną dyskusję.