Im usilniej próbujemy uregulować rzeki, tym bardziej zwiększamy prawdopodobieństwo powodzi – i suszy.
Gdzie zaczyna się Wisła? Geografowie wskazują na dwa górskie strumienie, które dają jej początek: Czarną i Białą Wisełkę. Z nich powstaje Wisełka, która z kolei łączy się z potokiem Malinka i oto mamy Wisłę. Jednak bardzo niewiele wody w Wiśle pochodzi z Malinki lub Wisełki. Bo Wisła ma w istocie wiele początków, rozsianych po olbrzymim terenie. Ten teren to zlewnia Wisły, obszar, z którego odpływająca woda trafia do tej właśnie rzeki. I żeby zrozumieć Wisłę, trzeba objąć wzrokiem całą zlewnię.
Spójrzmy na przykład na Pluskawkę, rzeczkę w województwie małopolskim. W 2012 r. przeprowadzono na niej prace regulacyjne, wybetonowano koryto (wbrew prawu zresztą, bo jest to rejon objęty ochroną). Jednak skutek tego kroku nie ogranicza się do zdewastowania środowiska wokół samej Pluskawki. Wpada ona bowiem do Tarnawki, Tarnawka – do Stradomki, Stradomka – do Raby. Ta zaś jest dopływem Wisły. Wynika z tego prosty wniosek praktyczny. Jeśli przez prace inżynieryjne zmieniliśmy koryto Pluskawki, wpłynie to w pewnym stopniu na Tarnawkę, potem na Stradomkę, w dalszej perspektywie na Rabę, a w jeszcze dalszej – na Wisłę.
Skutek regulacji Pluskawki można by uznać za minimalny, gdyby nie fakt, że prace regulacyjne przeprowadzono również na Tarnawce (także chronionej), Stradomce, Rabie oraz wielu innych dopływach Wisły, dopływach jej dopływów i dopływach dopływów dopływów. Wśród polskich rzek i rzeczułek coraz trudniej znaleźć takie, które nie zostałyby dotknięte przez regulacje lub ich łagodniejszą wersję, czyli tzw. prace utrzymaniowe. Jak obliczyli specjaliści z organizacji ekologicznej WWF, tylko w latach 2010–2015 w Polsce pogłębiono czy też odmulono od 17 000 km do 20 000 km małych rzek. Wiele wybetonowano. Wysiłek ten ma teoretycznie na celu zmniejszenie ryzyka powodzi, ale odnosi przeciwny skutek: prawdopodobieństwo klęski żywiołowej rośnie.
„Niestety, ciągle tkwimy w socrealizmie z jego kultem betonu i stalowych prętów – mówi Paweł Augustynek Halny ze stowarzyszenia Przyjaciele Raby. – W przypadku rzeki to jest zupełnie błędne podejście. To nie jest budowla, ale ekosystem. Takie prace nie zmniejszają zagrożenia przeciwpowodziowego, tylko je zwiększają. Nie mówiąc już o tym, że dewastują środowisko, zmieniając rzekę w kanał, który latem wysycha i zarasta glonami”.
Geometryczny ideał
„Regulowanie daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa – mówił dr Przemysław Nawrocki z WWF. – Ludziom często wydaje się, że obetonowana, pogłębiona rzeka o wykarczowanych brzegach jest już okiełznana i cywilizowana, więc nie wyleje. Niestety, jest odwrotnie: im bardziej regulujemy rzeki, tym większych spiętrzeń możemy się spodziewać”.
Poszczególne fragmenty rzek nie są oddzielnymi bytami, tworzą naczynia połączone, dosłownie i w przenośni. Aby choć w niewielkim stopniu móc przewidzieć, jak rzeka się zachowa, musimy wziąć pod uwagę cały system dopływów. W praktyce jednak rzadko kiedy przyjmuje się wystarczająco szeroką perspektywę. Każda gmina i powiat martwią się jedynie opiniami własnych mieszkańców. Kiedy w jakiejś okolicy strumień lub potok wystąpi z brzegów, reakcja na to jest zazwyczaj podobna: należy w odwecie niesforną rzeczkę uregulować.
Koryto jest więc betonowane lub wykładane kamieniami. Poza tym rzekę się pogłębia, karczuje jej brzegi, likwiduje lub łagodzi meandry. Doprowadza się ją do geometrycznego ideału: przekrój koryta otrzymuje kształt odwróconego trapezu, a sama rzeka możliwie prostej linii.
Dzięki temu woda znacznie szybciej może przepłynąć korytem. A jeśli padało długo i obficie, to woda z wielu uregulowanych dopływów wpada do dużej rzeki w ilości, której ta nie jest w stanie przyjąć. Wybetonowanie wielu małych rzeczek to więc najlepszy sposób, by spowodować wielkie spiętrzenie na dużej rzece, np. na Wiśle.
„Nie jest możliwe pełne i ostateczne uregulowanie rzek – mówi dr Marek Giełczewski ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. – To nieosiągalny cel. Wiemy to dzięki doświadczeniom Holandii, kraju o wielkiej tradycji hydrotechnicznej. Zawsze może przyjść woda tak wysoka, że przełamie dotychczasowe umocnienia. Teraz dodatkowo dochodzi problem zmian klimatycznych, mamy do czynienia z coraz większą ilością skrajnych zjawisk pogodowych, burz, ulew. Holendrzy zdają sobie z tego sprawę i wprowadzają program Ruimte voor de Rivier (przestrzeń dla rzeki), w ramach którego zlikwidowano już część wałów przeciwpowodziowych. Dla Holendrów, narodu hydrotechników, było to wręcz obrazoburstwo, ale po rozważeniu racjonalnych argumentów zdecydowali się na taki ruch. Wbrew pozorom pozostawienie rzece obszarów zalewowych nie zmniejsza, ale zwiększa naszą kontrolę nad żywiołem. Dzięki takiemu rozwiązaniu możemy przewidzieć, gdzie rzeka wyleje” – tłumaczy Giełczewski.
Jest lepszy sposób na uniknięcie szkód powodziowych niż prace regulacyjne. To metoda stara, skuteczna i genialnie prosta: należy nie osiedlać się na naturalnych terenach zalewowych. W dużych miastach jest to trudne i tam rzece warto postawić wyraźne granice. Ale poza miastami wystarczy zbadać historię wylewów i odpowiednio ulokować dom.
Im bardziej mokro, tym suszej
Kiedy minie wiosenne zagrożenie powodziowe, nadchodzi lato, a wraz z nim ryzyko kolejnej klęski: suszy. W pewnym stopniu przyczynia się do tego również nadmierna regulacja rzek. Jeśli woda szybko przepłynie przez umocnione, pogłębione i wyprostowane koryto, poziom wód gruntowych się obniży. Meandrująca, dziko porośnięta rzeka ma znacznie lepszą zdolność utrzymywania wody w okolicznych gruntach. Jeśli poziom wody w rzece jest wysoki, tworzy się wokół niej jak gdyby poduszka wilgotnej ziemi. Jeśli jest on niski, rzeka działa odwrotnie – wysysa wodę z okolicy.
Do wysuszania ziemi przyczyniają się też instalacje melioracyjne. Ich znakomitą większość budowano jeszcze w czasach PRL i albo od razu były źle pomyślane, albo szybko ulegały dewastacji. Rów melioracyjny powinien być wyposażony w zastawki, które podnosi się wiosną, by zebrała się w nich woda, i zamyka latem, gdy zaczyna się robić sucho. Zastawki, nawet jeśli istniały, były demontowane lub nie remontowano ich, gdy niszczały. W rezultacie zamiast melioracji mamy zwykłe rowy, które mogą jedynie ściągnąć nadmiar wody z pól i przekazać ją rzekom, zwiększając ryzyko powodzi. Kiedy przychodzi susza, rowy są już puste i nie mogą ożywić odwodnionych upraw.
Statystyki pokazują to jasno. W Polsce melioracjami objętych jest 6 mln hektarów terenów uprawnych, przy czym instalacje nawadniające stanowią tylko 8%. Pozostałe 92% wyłącznie usuwa nadmiar wody. W lecie, gdy i tak jest sucho, melioracje te dodatkowo osuszają glebę. Jest to tym bardziej dotkliwe, że nasze zasoby wodne wcale nie są duże, mamy do dyspozycji mniej więcej 30% wody w porównaniu z europejską średnią. Powinniśmy szanować każdą kroplę.
Sprzątający małż
Nadmiernie regulując rzeki, ludzie wyrządzają sobie dużą krzywdę, zwiększając prawdopodobieństwo klęsk żywiołowych. Jeszcze większą szkodę czynią jednak przyrodzie. Uregulowanie, a nawet samo pogłębienie rzeki to dla żyjących w niej stworzeń prawdziwy kataklizm. Przed pracami inżynieryjnymi dno i brzegi są bardzo różnorodne, obfitują w kryjówki i zakamarki dla wszelakich stworzeń. Doprowadzenie rzeki do geometrycznego ideału ujednolica strukturę koryta. Nawet jeśli zwierzętom uda się przetrwać inwazję inżynierów, tylko niektóre z nich będą w stanie znaleźć dla siebie odpowiednie miejsce do życia po wykarczowaniu i pogłębieniu rzeki. Biolodzy zbadali to na przykładzie Łydyni. Przed pogłębieniem na hektar jej powierzchni przypadało 30 kg ryb, po nim – już tylko 0,5 kg. Wyginęło 98% ryb.
Zabijając florę bakteryjną rzeki i skójki, czyli słodkowodne małże, na długie lata niszczymy też jej naturalny system samooczyszczający. Skójki działają bowiem jak biologiczne filtry, jednak aby funkcjonowały na pełnych obrotach, muszą urosnąć, a to trwa kilkadziesiąt lat.
To nie Dunaj, to nie Ren
Od kiedy ludzkość nauczyła się wznosić betonowe konstrukcje, próbuje za ich pomocą okiełznać wodny żywioł. Powstają imponujące pomniki ludzkiej dominacji nad przyrodą. Niestety, rezultaty zakrojonych na wielką skalę prac hydrotechnicznych często bywają przeciwne do zamierzonych. Jeszcze w latach 50. XX w. pojawił się pomysł zbudowania na dolnej Wiśle dziewięciu dużych zapór wodnych, które miały tworzyć system zwany kaskadą Wisły. Wybudowano tylko jedną – we Włocławku. Warto przyjrzeć się jej bliżej.
„Ta zapora to nieustanne źródło problemów – mówi hydrolog i specjalista ds. gospodarki wodnej dr inż. Janusz Żelaziński. – Wywołała już dwie duże powodzie, jedną w roku 1982, kiedy w zbiorniku utworzył się zator lodowy. Drugą w roku 2010 w Świniarach, gdzie Wisła przerwała wały powodziowe, bo z powodu gromadzenia się piasku w górnej części Zbiornika Włocławek podniósł się poziom dna rzeki. Jeżeli chodzi o opłacalność ekonomiczną, to elektrownia wytwarza energię wartą mniej więcej tyle, ile wynosi koszt prac nad utrzymaniem zapory, Zbiornika Włocławek, dna Wisły poniżej zapory, floty lodołamaczy oraz rekompensat szkód powodziowych. Różnica jest tylko taka, że na sprzedaży energii zarabia właściciel elektrowni, wymienione wyżej koszty pokrywa zaś głównie budżet państwa”.
Zdaniem inż. Żelazińskiego duże kłopoty sprawia obniżenie się dna Wisły poniżej zapory (o około 3 m) – grozi to katastrofą, żegluga jest utrudniona, a migracja ryb niemożliwa. Obniżony poziom wody osusza też na wielokilometrowym odcinku dolinę Wisły. W zbiorniku powyżej zapory jest wprawdzie dużo wody, lecz zanieczyszczonej: na dnie nagromadziły się metale ciężkie, na powierzchni kwitną sinice.
„W sumie najrozsądniejszym wyjściem byłoby rozebranie zapory – ocenia hydrolog – powolne, rozłożone na wiele lat, żeby nie uwolnić wszystkich zgromadzonych w zbiorniku zanieczyszczeń jednocześnie. Nie jest to wcale zwariowany pomysł ekologów. Na świecie to normalna rzecz, w USA rozbiera się co roku wiele zapór. Warto też raz na zawsze porzucić mrzonki o zaspokojeniu potrzeb energetycznych kraju za pomocą elektrowni wodnych. Polskie rzeki się do tego nie nadają. Płynie w nich stosunkowo niewiele wody, mają małe spadki. Ponadto koszty budowy zapory i elektrowni wodnej są wyższe od kosztów budowy elektrowni cieplnej o podobnej mocy, szkody środowiskowe wywołane przegrodzeniem rzeki są zaś porównywalne ze szkodami wywołanymi emisją dwutlenku węgla przez elektrownię cieplną” – dodaje Żelaziński.
Ostatnio mówi się też o tym, że pogłębiona, uregulowana rzeka mogłaby służyć jako wodna autostrada. Takie plany przedstawił obecny rząd. Z oficjalnych rządowych wyliczeń wynika jednak, że rzeka przejęłaby zaledwie 10% transportu kolejowego. Wisła nie jest Renem ani Dunajem – w pierwszym płynie cztery, a w drugim sześć razy więcej wody niż w Wiśle. Nawet jeśli mocno wierzymy, że nasza polska Wisła to najwspanialsza z rzek, to i tak nie mamy szans uczynić jej większą i bardziej przepustową: na potrzeby intensywnego transportu zupełnie się nie nadaje, podobnie jak do produkcji energii.
Jest jednak najwspanialsza – z zupełnie innych powodów.
Polska siostra Loary
Dwie są królowe rzek w Europie: Loara i Wisła. Nie są ani najdłuższe, ani najszersze, ale jako jedyne na kontynencie mają 400-kilometrowe nieuregulowane odcinki, na których są wciąż prawdziwymi rzekami, a nie kanałami przepływowymi.
O tym, że tak długi odcinek Wisły prawie nie zaznał bólów regulacji, zadecydowały rozbiory. Środkowy fragment rzeki przypadł w udziale Rosji. Rozlazłe carskie imperium nie spieszyło się z wbijaniem Wisły w sztywne, geometryczne, ułatwiające wodny transport formy. Rosjanie wpadli w regulacyjny szał dopiero za Stalina. Odziedziczyliśmy więc po rozbiorach długi, dziki fragment Wisły, z plażami, zaroślami i rozlewiskami. Jeszcze w czasach międzywojennych i w PRL uważano to za przykład polskiego zacofania. Teraz możemy jedynie żałować, że ten dziki odcinek jest taki krótki.
Dziś nieregulowanie rzek to nowoczesne podejście. Rozumieją to doskonale mieszkańcy kraju nad Loarą. Przykład francuskiej królowej rzek pokazuje, że możliwy jest kompromis, który zapewni mieszkańcom bezpieczeństwo przeciwpowodziowe, a jednocześnie nie zdewastuje środowiska. Francuzi zrezygnowali z budowy zapory w górnym biegu rzeki w okolicy miejscowości Brives-Charensac. Zakazali wznoszenia nowych wałów, zabrali się za to do konserwacji już istniejących. Całkowicie zaprzestali wydobywania kruszywa (żwiru i piasku) z dna rzeki – to bowiem drastycznie obniża poziom jej wody w suchych miesiącach. Ich działania nie są realizacją ekologicznej utopii, lecz wynikiem zastanowienia się nad tym, co i jakim kosztem rzeka może dać ludziom. Wybrali opcję może nie najbardziej spektakularną pod względem inżynieryjnym, lecz w miarę racjonalną. Postanowili, że pozwolą Loarze żyć – że tej swojej królowej nie uśmiercą.
„Loara to, można powiedzieć, siostra Wisły – tłumaczy Robert Jankowski ze Społecznego Komitetu Obchodów Roku Rzeki Wisły 2017 – są podobne nie tylko pod względem krajobrazowym czy hydromorfologicznym, ale także ze względu na codzienne problemy i wybory żyjących nad nimi społeczności. Tak jak dawniej Francuzi Polacy obecnie stoją przed wyborem wizji dalszego rozwoju rzeki. Francuzi bardzo otworzyli się na Loarę, aktywnie wykorzystują jej walory – naturalne i turystyczne. Organizują europejski Festiwal Loary, kultywują związane z nią tradycje. W nadrzecznych miasteczkach powstają tradycyjne szkutnie, dzieci w ramach lekcji chodzą nad rzekę, żeby uczyć się na przykład fizyki, chemii lub przyrody. Coraz częściej rzeka staje się nieodłącznym elementem zarówno wypoczynku, jak i biznesu. U nas też to jest możliwe, zresztą już zaczyna się dziać”.
Społecznikom zależy na tym, żeby „przełamać marazm nad Wisłą” – uruchomić lokalny społeczny potencjał.
„Dobrze byłoby ożywić żeglugę wiślaną, ale nie tę wielką, która przy obecnym stanie rzeki jest ekonomicznie nierealna, tylko tradycyjną, z użyciem łodzi płaskodennych, obsługujących turystykę tematyczną, krajoznawczą, rekreacyjną. Należy dostosować łodzie do rzeki, a nie rzekę do łodzi. Marzenia o masowym transporcie rzecznym lub o potężnych jednostkach pasażerskich musimy odłożyć na dalszy plan” – mówi Jankowski.
Przykład Loary pokazuje, że hydrotechnicy i ekolodzy mogą się dogadać, że jest możliwe wypracowanie wspólnego języka. Tak jak Loara jest kluczowa dla tożsamości Francuzów, dla naszej ważna jest Wisła. Nasze plany wobec rzeki pokazują więc, kim chcielibyśmy być. A to, jaki kształt Wisła przybierze, zadecyduje o tym, kim będziemy.