„Morze, nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec!”– nucę sobie, wysiadając z pociągu w Gdyni. Ta stara piosenka stała się znów aktualna – tylko teraz musimy strzec Bałtyku przed nami samymi.
Człowiek jest taki mało przewidujący. Nagle po tylu latach zorientował się, że śmieci – mówi dr Barbara Urban-Malinga. Siedzimy w jej gabinecie w Morskim Instytucie Rybackim w Gdyni.
Moja rozmówczyni wychodzi na chwilę i wraca z laboratoryjną fiolką. W środku jest kawałek czarnego worka foliowego długości około 5 cm. – To było w układzie pokarmowym śledzia – tłumaczy.
– Jak duży był ten śledź?
– Jakieś 25 cm.
To tak, jakby w moim brzuchu ktoś znalazł torebkę plastikową wielkości kartki A4, myślę i robi mi się trochę nieswojo.
– Jakie śmieci najczęściej znajduje się w Bałtyku? – pytam.
– To ciekawe, ale w porównaniu z resztą świata bardzo mało znajdujemy fragmentów zagubionego sprzętu rybackiego. To pewnie dlatego, że kilka lat temu w ramach projektu MARELITT mieliśmy wielką akcję wyciągania z morza zagubionych sieci rybackich. Wydobyto ich 300 ton. Niektórzy mówili, że lepiej by było, gdyby sieci zostały na dnie morza i porastały glonami, ale z punktu widzenia tego, co dziś wiemy o mikroplastiku, to był może dobry pomysł. Sieci, jak każdy plastik, rozpadają się na coraz mniejsze fragmenty, a tych maleńkich drobin