W poszukiwaniu tajemnicy długowieczności wysłaliśmy naszego reportera do amerykańskiego stanu Nevada, gdzie rosną drzewa z gatunku sosny długowiecznej (Pinus longaeva). Jedno z nich zgodziło się odpowiedzieć na kilka szybkich pytań.
„Przekrój”: Jest Pani przedstawicielką znanego z długowieczności gatunku Pinus longaeva. Poprosimy więc o kilka porad w kwestii nurtującej nas wszystkich, czyli jak żyć długo i szczęśliwie.
Sosna: Żyć długo i żyć szczęśliwie to jedno i to samo. Ale ktoś tak młody jak pan tego nie zrozumie.
Rzeczywiście nie rozumiem. Ale w takim razie wystarczy, jeśli nam Pani powie, jak żyć długo. W kilku słowach.
Jest parę starych sposobów. Na przykład dobrze jest nauczyć się żyć tam, gdzie nikt nie przeszkadza. My mieszkamy w górach, tak wysoko, że żadne inne drzewa tu nie chcą się osiedlać. To jest tzw. górna granica lasu. Umiemy też rosnąć na glebach, o których inne rośliny nie śnią w najgorszych koszmarach, na upiornie zasadowych, suchych dolomitach i piaskowcach. Tym się zadowalamy i mamy spokój.
To piękne: wyrzekacie się świata!
A tam, od razu wyrzekamy, co za patos, fuj! Po prostu nie jesteśmy zachłanne. Rośniemy sobie powolutku, z nikim się nie ścigając. Dzięki temu drewno mamy twarde i zbite i nawet jak już zupełnie umrzemy, to stoimy jeszcze długo i nic nam nie gnije. Niech pan spojrzy. Ten tu obok jest martwy ze 2 tys. lat, a proszę, jak się trzyma! Jak młodzieniaszek! (śmiech)
Rzeczywiście, wygląda świetnie! A martwy od czasów Chrystusa!
Czyich czasów? Bądź pan poważny, nie chrystianizuj pan drzewa.
Dobrze, dobrze, więc co Pani jeszcze robi, że tak długo Pani żyje?
Staramy się niczego nie marnować. Igły nam starczają na 40 lat z okładem, a nie na 3 albo 5 jak niektórym innym sosnom modnisiom. No a chyba najważniejsze, że nie trzymamy się życia zbyt kurczowo.
Jak to?
Większość mnie jest już zupełnie martwa. Każdy korzeń zasila u mnie tę część drzewa, która jest nad nim. Jak korzeń umiera, to umiera kawałek drzewa. Reszta żyje dalej. Często po kilku tysiącach lat zostaje tylko jeden korzeń i kilka gałązek, tak jak u mnie. Ale nam to nie przeszkadza. Co miało umrzeć, umarło. Jest to, co jest, a nie ma tego, czego nie ma.
Trudno się nie zgodzić.
I tak właśnie żyje się długo i szczęśliwie, powolutku umierając. No chyba że ma się pecha.
Zdarzają się nieszczęścia?
Największego pecha przynoszą numery. Z pół wieku temu chodził tu jeden taki po górach, nazywał się Donald Rusk Currey. Numerował nas i pobierał próbki świdrem. Mówił, że bada zmiany klimatyczne. Jak nas tak numerował, to wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. I przy numerze 114 złamał dwa świdry, zdenerwował się i poprosił leśniczego, żeby wyciął to drzewo, co mu świdry złamało. Leśniczy wezwał swoich ludzi i ciach! A jak policzyli słoje, wyszło na to, że to było najstarsze drzewo, jakie ludzie znali: 4844 lata.
Zły człowiek, ten Currey.
Zły to on nie był, tylko niemądry.
Młody?
Oczywiście, że młody, jak to człowiek. Profesorem potem został, a i tak głupio mu przez całe życie. Więc niech pan pamięta: jak ktoś panu daje numer, to nie jest dobry znak.
Wiele razy dawano mi numer i jakoś żyję.
Ile pan tam żyje! (śmiech) Zresztą ma pan też imię. Imię jest zawsze lepsze niż numer. To pechowe drzewo też miało imię, dziwne imię, nadane wcześniej przez ludzi: Prometeusz. Ale Currey o tym nie wiedział. Może gdyby wiedział, nie byłby taki chętny wycinać.
Szkoda tego Prometeusza.
Jest niedaleko jeszcze druga sosna, niemal równie stara, co ten Prometeusz. Ludzie nazwali ją Matuzalem. Ale nie podają, gdzie ona rośnie, żeby inni ludzie nie przyszli jej oglądać i nie zadeptali wszystkiego wokół.
Trochę dziwni ci ludzie.
Humorzaści. Żadnej logiki, mapy, kompasu. Usłyszą, że najstarsze drzewo albo najwyższe, albo najgrubsze, zaraz rzucą wszystko, przyjadą, będą podziwiać. Bo to numer jeden. A numery przynoszą pecha, mówiłam już.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!