W młodości warszawski elektryk monter, później światowej klasy fizyk jądrowy, współtwórca amerykańskiej bomby atomowej. Wreszcie niestrudzony działacz na rzecz pokoju. Oto polski noblista – Józef Rotblat.
W sierpniu obchodzimy kolejną rocznicę zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Bomby te (dwie zaledwie!) uśmierciły 200 tys. osób. To smutna rocznica – geniuszu, a zarazem bezmyślności gatunku ludzkiego.
Kiedy popiół osiadał na unicestwionej Hiroszimie, naukowcy – twórcy bomby – otwierali szampana w restauracji w Santa Fe. Nie było wśród nich polskiego fizyka Józefa Rotblata, który rok wcześniej odszedł z zespołu.
Rotblat nie świętował sukcesu, nie cieszył się. Ale to chyba jego historia najbardziej godna jest opowiedzenia. Droga syna warszawskiego furmana od montera elektryka, przez pracę przy projekcie Manhattan, do Pokojowej Nagrody Nobla pełna jest zdumiewających zawirowań.
Oblał, ale zdał
Gdy Józef rodzi się w 1908 r. przy ul. Miłej 64 w Warszawie, jego rodzina należy do najbogatszych żydowskich rodzin w mieście. Zelman Rotblat, ojciec Józefa, jest właścicielem firmy transportowej. Zatrudnia woźniców, ma stajnię – coś na kształt gospodarstwa w środku miasta. Główny zarobek zapewniają mu przewozy papieru z dworca kolejowego do warszawskich drukarni. Rodzinę stać na duże mieszkanie i korepetytora dla Ewy, starszej siostry Józefa. Ojciec marzy, by Józef został rabinem, wysyła go więc do chederu. Po dwóch latach nauki Józio oświadcza jednak ojcu, że to nie dla niego, że jest niewierzący. Porzuca szkołę.
Mając 7 lat, chłopiec widzi, jak pierwsza wojna światowa niszczy majątek całego życia jego ojca. Musi się przeprowadzić – z rodzicami, siostrą i dwoma braćmi – do mniejszego mieszkania przy ul. Nowolipki 53. Głód, choroby, bezrobocie i bieda spowodowane wojną są pierwszą lekcją,