„Nie ma najmniejszego znaku na Ziemi, który wskazywałby, iż kiedykolwiek uda nam się wykorzystać energię jądrową” – oświadczył w 1930 r. Albert Einstein, lekceważąc reakcję łańcuchową, którą sam zapoczątkował.
„Gdybyśmy potrafili kontrolować stopień rozpadu pierwiastków radioaktywnych, z maleńkich porcji materii można by było otrzymać ogromne ilości energii” – zanotował w 1904 r. fizyk Ernest Rutherford. Rok później to spostrzeżenie potwierdziło sławne równanie E = mc² Alberta Einsteina. Wzór dowodzący, że każda masa jest jednocześnie energią, przyniósł mu światową sławę. Przy czym autor równania niespecjalnie wierzył, że przyda się ono w codziennym życiu. Rozbicie atomu zespolonego minusowym ładunkiem elektronu i dodatnim protonu zdawało mu się niewykonalne.
Tymczasem Rutherford w 1920 r. ogłosił hipotezę, iż atom składa się nie tylko z elektronu i protonu, lecz jego jądro zawiera jeszcze jedną cząstkę elementarną – neutron. Wywołał tym spore poruszenie. Skoro jądro atomowe nie było jednolite, to jego rozbicie mogło się udać. Obecny na wykładzie asystent Rutherforda James Chadwick powątpiewał w hipotezę szefa. W końcu Chadwick uznał, że jeśli neutron istnieje, to on go „upoluje”.
Łowy trwały ponad dekadę. W lutym