Poprosiliśmy Ireneusza Kanię, by na przykładzie kilku słów sanskryckich zilustrował trudności, jakie towarzyszą przekładaniu tekstów buddyjskich. Oto nasze notatki z tego krótkiego, niezmiernie pouczającego wykładu.
1
Dharma. Tłumaczy się to często na języki europejskie jako: religia, prawo, prawo moralne, powinność – zależnie od kontekstu i od tego, z jaką tradycją mamy do czynienia. Słowo dharma występuje zarówno w buddyzmie, jak i w hinduizmie, ale znaczy nie całkiem to samo. W hinduizmie jest to osobista powinność społeczna, moralna, etyczna wynikająca z przynależności do konkretnej grupy społecznej w Indiach. Każda z nich ma swój etos – zawodowy, życiowy, moralny. I powinnością przedstawiciela danej grupy jest trzymanie się jej etosu. Do tego stopnia, że w Bhagawadgicie mówi się, że lepiej jest źle wypełniać własną dharmę niż dobrze cudzą. Dharma to również jedno z kluczowych pojęć ontologii buddyjskiej – znaczy mniej więcej „najmniejszy element dynamicznej rzeczywistości”.
Jednak w buddyzmie słowo to, przejęte z hinduizmu, zostało zreinterpretowane w nowym duchu. Dharma to przede wszystkim nauka buddyjska, z całym zasobem powinności z niej wynikających. Etycznych, moralnych, ale również technicznych, takich jak praktyka medytacyjna, która jest częścią ośmiostopniowej ścieżki będącej właściwie prawie tym samym co Dekalog w świecie judeo-chrześcijańskim.
Czym jest zatem dharma? Właściwie nie wiadomo, jakim słowem to tłumaczyć. Były nawet czynione próby spolszczenia tego słowa. Prof. Byrski, znakomity indolog, zaproponował, żeby nawiązać do etymologii słowa – dharma wywodzi się od pierwiastka sanskryckiego dhri, co oznacza „trzymać coś”. To jest spokrewnione z polskim słowem „dzierżyć”, bo pozostajemy w rodzinie języków indoeuropejskich. I Byrski bardzo zręcznie ukuł słowo: „dzierżma”. Dobry pomysł. Ma tylko tę jedną małą wadę, że polski czytelnik wciąż nie będzie wiedział, co to jest. I tak jak słowo dharma opatruje się komentarzem, tak samo trzeba by dać przypis, co to jest „dzierżma”.
W kontekście buddyjskim słowo dharma można tłumaczyć jako „religia”, lecz wiedzie to na manowce. Od razu bowiem narzuca się nam nasze rozumienie słowa „religia” – w domyśle monoteistyczna. Na gruncie buddyjskim takie rozumienie religii jest mylące. U nas jest monoteizm i wiemy, na czym to polega. Natomiast buddyzm jest religią bez Boga. Są niby bogowie, w których można wierzyć albo nie, cała plejada bogów przejętych z hinduizmu. Tylko że to nie są bogowie: nie są nieśmiertelni ani wszechmocni. Żyją bardzo długo w szczęśliwości i rozkoszach, ale ich żywot jest ograniczony. Tak samo jak wszystkie inne byty żywe podlegają prawu karmana. Istota żywa, np. człowiek, staje się bogiem wskutek pozytywnego działania prawa karmana i wtedy zmienia status swego bytu, idzie do jakiegoś nieba i żyje wśród bogów. Taki bóg nazywa się dewa, co spokrewnione jest ze słowami deus, Zeus lub litewskim daivas. Strukturalnie rzecz biorąc, bogowie w świecie buddyjskim mają więcej wspólnego z dobrymi duchami bądź aniołami. Chociaż nie wiadomo, czy aniołowie są śmiertelni, czy nie. Niektórzy są śmiertelni, niektórzy są nieśmiertelni. I podlegają prawu moralnemu – jak coś przeskrobią, spadają do innego bytu. U nas tego nie ma. Buddyzm wyrasta z innych intuicji metafizycznych, z innych założeń i na każdym kroku trzeba o tym pamiętać. Różnica, mówiąc obrazowo, wynosi jeden milimetr, ale ten milimetr zmienia wszystko.
2
Dukha. Tłumaczone to jest zwykle, zależnie od kontekstu, jako cierpienie, bolesność, ból, niedola, niewygoda istnienia. Wszystko to, co nam towarzyszy w sansarze, czyli w bycie uwarunkowanym, co odczuwamy jako zło, mniejsze czy większe – od niewygody, złego samopoczucia, niezadowolenia aż do skrajnego cierpienia. Trudno to przełożyć. Jako cierpienie nie w każdym kontekście się sprawdza, lepsze byłoby ogólniejsze ujęcie – niewygoda, niedola. Ale to też nie to. A dukha jest jednym z podstawowych pojęć w buddyzmie. Budda wiele razy mówił, że sednem jego nauki jest właśnie to, że świat jest dukha. Świat ma trzy cechy: jest zniszczalny, przemijający i niesie ból. I celem nauki buddyjskiej jest wskazanie drogi wyjścia, tzn. drogi przezwyciężenia sansary.
3
Maitri. Tłumaczy się to jako miłość, życzliwe usposobienie, nastawienie umysłu życzliwe i przyjazne. To jest jedna z wielkich wartości buddyjskich, do których kultywowania Budda namawia. Rzeczownik ten pochodzi od słowa mitra, czyli po sanskrycku „przyjaciel”. Maitri to jest „przyjazna życzliwość”.
Filozof katolicki Henri de Lubac napisał książkę, w której dał dowód głębokich studiów nad buddyzmem, lecz w kilku miejscach podążył fałszywym tropem, np. zrównując maitri z pojęciem caritas – czyli miłości bliźniego. Różnica polega na tym, że w buddyzmie nakazem życzliwości, szacunku, przyjaźni i miłości objęty jest cały świat. Również zwierzęta. W chrześcijaństwie – bynajmniej. Działania św. Franciszka były w tej religii czymś epizodycznym. Owszem, teraz wraca się do jego idei, dzięki czemu w pozytywny sposób zmienia się stosunek ludzi do zwierząt, ale jest to wyraźnie wpływ buddyjski, na fali New Age.
Te pojęcia, maitri i caritas, są niby bliskie, ale nie można ich tłumaczyć jeden do jednego. Bo maitri buddyjska to nie jest miłość, to jest postawa życzliwości. Przede wszystkim: nieszkodzenie. Z tym jest związany nakaz ahimsy – niezadawania bólu innym istotom. A chrześcijańska caritas to jest miłość, którą nam nakazał Jezus Chrystus. W chrześcijaństwie podstawą metafizyczną nakazu miłości jest fakt wspólnego naszego synostwa w Bogu. Wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga, w związku z tym mamy się miłować jak bracia. Natomiast w buddyzmie metafizyczną podstawą stosunku istot żywych do siebie nawzajem, również do tych najsłabszych, jest wspólnota w cierpieniu, w bolesności. Wszelkie istoty żywe cierpią – jako byty złożone. To, co złożone, ulega rozpadowi. Budzi to w nas sprzeciw, lęk, bojaźń – bo niesie cierpienie. Pojęcia maitri i caritas wyrastają z zupełnie innych założeń i co innego znaczą, nawet jeśli w praktyce społecznej czy międzyludzkiej prowadzą do tych samych wniosków i do tego samego nakazu wzajemnej życzliwości.
4
Satja, po sanskrycku „prawda”. Pojęcie prawdy na gruncie indyjskim jest etymologicznie związane ze słowem sat, a jest to słowo bardzo stare. Występuje często w Wedach, a znaczy tyle co „będący”. A więc istniejący, rzeczywisty. Jednocześnie w hinduizmie słowo to oznacza „dobry”. Inaczej mówiąc, byt w hinduizmie jest zrównany z dobrem. W duchu bardzo podobnym do tego, który mamy w Biblii hebrajskiej, gdzie Bóg stwarza świat i mówi do siebie: „To jest bardzo dobre”. W Septuagincie, czyli w greckim tekście Starego Testamentu, to słowo jest oddane przez kalos, co znaczy nie tylko „dobry”, ale też „piękny”. Tutaj kłania się Platon z trójjednią pojęć dobro–prawda–piękno. Widzimy więc bardzo ważną cechę: pozytywne wartościowanie bytu. Otóż z tym zrywa buddyzm, który nie wartościuje bytu pozytywnie. Oczywiście mowa o tym bycie empirycznym, który znamy, czyli o sansarze. W optyce buddyjskiej sansara nie tyle jest złem – bo tam się nie operuje wyabstrahowanymi pojęciami zła czy dobra – ile rodzi zło. Jest generatorem bolesności. Nie jest więc wartościowana pozytywnie. W starym hinduizmie pojęcie satja ma ścisły związek z dobrem, w buddyzmie już nie.
Z drugiej strony prawda, jeżeli oderwać ją od dobra, na gruncie europejskim i greckim ma jeszcze inny sens. Po grecku prawda to aletheia. Co to znaczy? A oznacza zaprzeczenie, letheia zaś pochodzi od czasownika lethe, czyli „ukrywam”. Aletheia jest więc tym, co nie jest ukryte, co się odsłania. Bardzo charakterystyczne, że na gruncie greckim to pojęcie nie jest zdefiniowane pozytywnie, tylko negatywnie. Mamy tu podobne rozumienie prawdy jak w buddyzmie, gdzie np. techniki medytacyjne, bardzo skomplikowane, mają takie właśnie zadanie: oczyścić umysł, który – jak się zakłada – jest z natury nieskalany, ale w praktyce pełen różnych zanieczyszczeń, skażeń, zacieków. Musimy w wielkim trudzie umysł czyścić z tego wszystkiego, co go kala, ponieważ wtedy dopiero odsłoni się jego prawdziwa natura. To jest niesłychanie ważne, bo prawdziwa natura umysłu jest tym, co nam w końcu da wyzwolenie. Podobną intuicję niesie właśnie greckie rozumienie prawdy jako czegoś, czego nie musimy wiedzieć, jednak wiemy, dlaczego tego nie wiemy – gdyż mamy umysły skażone. Te pojęcia są bliskie, ale nie tożsame. Aletheia grecka ma bowiem charakter wybitnie intelektualny, natomiast indyjska satja to coś, co niesie potężny ładunek doświadczenia, również osobistego. Tropem greckim poszedł Heidegger ze swoim konceptem prawdy jako „nieskrytości”. W buddyzmie satja ma charakter „techniczny” i oznacza po prostu jedną z Czterech Szlachetnych Prawd (o bolesności, o jej zniesieniu itd.). Po palijsku ariya-sacca.
Zachęcamy też do przeczytania wywiadu z Ireneuszem Kanią.