
Dnia 27 maja 2019 r. o godzinie 10.45 straż pożarna zablokowała ulicę Czajczą w Poznaniu.
Zapukał do mnie sąsiad.
– Będą likwidować rój dzikich pszczół. Trzeba zamknąć okna.
Miał zadyszkę, pewnie zawiadamiał wszystkich mieszkańców naszej klatki. Gdy to mówił, do mieszkania wleciała pszczoła. Pierwsza, odkąd wprowadziliśmy się tu trzy lata temu.
– Pszczół? Ale pszczoły nie robią nikomu krzywdy.
– To są jakieś inne pszczoły. Nietutejsze.
Zamknęłam okna, jednocześnie przylepiając nos do szyby. Synek też chciał patrzeć. Tuż przed naszymi oknami na wysięgniku stali strażacy.
– Kiedy będę duży, chcę zostać strażakiem – powiedział.
To wydarzyło się tak szybko, że pamiętam tylko skurcz żołądka na widok deszczu martwych pszczół. Strażacy wpuścili do gniazda gaz. Tysiące maciupeńkich odwłoków znaczyło teraz chodnik.
Zostawiłam dzieci z babcią i w kapciach wybiegłam na ulicę. Kilku strażaków zamiatało pszczele truchła, inni gdzieś dzwonili. Obok mnie chodził reporter z mikrofonem. To był ten moment, kiedy smutek i złość każą opanować strach i zażenowanie. Poprosiłam o wskazanie dowódcy.
– Dlaczego zabijacie pszczoły? – zapytałam.
– To są jakieś czarne pszczoły.
– A pan nie wie, że gatunków pszczół są setki? Poza tym niech pan spojrzy na ulicę. – Pokazałam butem dogorywającą na ziemi pszczołę. – To zwykła pszczoła, żadna czarna. Czy pan sobie zdaje sprawę, że to bardzo pożyteczne owady, zapylacze?
– Tak, ale oceniłem, że w pobliżu jest szkoła, więc podjąłem decyzję o usunięciu roju.
– To jest internat. Widzi pan tę dwójkę maluchów w oknie z babcią? To moje dzieci. Mamy balkon otwarty cały dzień, nawet pod naszą nieobecność. Nigdy wcześniej żadna pszczoła nie pojawiła się w mieszkaniu.
– Nie może