Niezupełnie biały miś Niezupełnie biały miś
i
Scenki z życia niedźwiedzi polarnych udokumentował (z zachowaniem odpowiedniej odległości) autor tekstu Mikołaj Golachowski. Zdjęcia powstały w latach 2007 i 2015 w drodze na biegun północny i w Kanadzie.
Wiedza i niewiedza

Niezupełnie biały miś

Mikołaj Golachowski
Czyta się 14 minut

Stał i węszył, potężnym łbem zwrócony w naszą stronę. Dzieliło nas tylko 200 m kamienistej plaży. Gdyby chciał, dopadłby nas w kilkanaście sekund. Miałem nadzieję, że nie będzie próbował, bo za nic w świecie nie chciałem do niego strzelać.

Niektóre zwierzęta mają nadzwyczajny status w kulturze popularnej i budzą w nas szczególne uczucia. Trudno mi sobie wyobrazić osobę, która po prostu nie lubi pingwinów. Ja sam, choć widziałem ich miliony, przy każdym kolejnym spotkaniu mimowolnie się do nich uśmiecham – tak samo jak 20 lat temu, gdy zobaczyłem je po raz pierwszy. Panda wielka też kojarzy nam się z czystą słodyczą, podobnie jak koala. A już młode foki i wydry morskie robią takie wrażenie, że nawet najtwardsi naukowcy (w końcu termin „słodkie zwierzątko” zupełnie nie przystoi w naukowym dyskursie) twierdzą, że mają one „wyjątkowo wysoki współczynnik przytulności” (ang. exceptionally high cuddle factor), o czym dowiedziałem się kiedyś z artykułu o tych drugich. Z kolei tygrysy, lwy czy wilki budzą nasz zachwyt i szacunek, często doprawiony odrobiną lęku.

Wśród tych wszystkich popkulturowych ikon chyba tylko niedźwiedź polarny roznieca uczucia tak kompletnie oderwane od tego, kim w rzeczywistości jest. Postrzegamy go jako wielkiego białego misia, przerośniętą pluszową zabawkę, pociesznego słodziaka. Tymczasem jest to największy ssak drapieżny wędrujący po lądzie i najbardziej mięsożerny ze wszystkich niedźwiedzi. Gdybyśmy wybrali najstraszniejszego tygrysa, najogromniejszego lwa i najsilniejszego wilka, to duży niedźwiedź polarny ważyłby więcej niż ci trzej razem wzięci. I każdemu z nich mógłby dać tęgiego łupnia.

Według ewolucyjnych standardów niedźwiedź polarny jest stosunkowo młodym gatunkiem. Najstarszą jednoznaczną jego skamieniałością jest znaleziona w 2004 r. na Svalbardzie żuchwa, której wiek ocenia się na około 110–130 tys. lat, co znaczy, że jako ludzie rzekomo rozumni jesteśmy od tych imponujących drapieżników prawdopodobnie starsi. Trzeba jednak pamiętać, że kopalne okazy niedźwiedzi polarnych są bardzo rzadkie, bo zwierzęta te znaczną część życia spędzają na zamarzniętym oceanie, więc ich ciała najczęściej znikają w lodowatych głębinach. Niedźwiedź polarny jest do tego stopnia związany z oceanem, że powszechnie uważa się go za ssaka morskiego, co znajduje odbicie w jego nazwie łacińskiej: Ursus maritimus, czyli niedźwiedź morski. Zwykle jednak porusza się po twardym podłożu, a najchętniej po lodzie, polując na foki, które stanowią podstawę jego wyżywienia.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Raczej kremowy

Najbliższymi krewniakami niedźwiedzi polarnych są niedźwiedzie brunatne. Jak to ujął Christian Kempf, autor jednej z monografii tego gatunku, sto kilkadziesiąt tysięcy lat temu pewien niedźwiedź brunatny, być może północnoamerykański grizzly albo jakiś osobnik z Europy czy Azji, właśnie szykował się do zimowego snu, gdy zauważył leżącą na lodzie fokę. Poszedł, zjadł ją i wiedział, że to było dobre. Po czym dostrzegł nieopodal kolejną i postanowił nie spać, tylko korzystać dalej z tej obfitości. Może Kempf ujął to odrobinę inaczej, ale właściwie jest to dosyć trafny opis tego, jak prawdopodobnie powstały niedźwiedzie polarne – które rzeczywiście są aktywne przez cały rok (w zimowy sen zapadają jedynie ciężarne samice).

Analizy genetyczne odsuwają ten moment specjacji, czyli rozdzielenia się dwóch linii ewolucyjnych i wyłonienie się odrębnych gatunków, w nieco dalszą przeszłość. Wydarzyło się to jednak na tyle niedawno, że oba gatunki nadal mogą się krzyżować, wydając płodne potomstwo. Nie znamy ani jednego przypadku takiej hybrydyzacji z Azji czy Europy, ale w Ameryce Północnej po raz pierwszy krzyżówkę niedźwiedzia polarnego z grizzly odnotowano w 2006 r. Nieszczęsne zwierzę zostało, oczywiście, natychmiast zastrzelone przez dzielnego myśliwego, bo nie reprezentowało żadnego z dwóch zmieszanych gatunków, więc nie istniały formalne przepisy, które mogłyby je chronić. Później jednak pojawiło się takich hybryd jeszcze kilka i doczekały się nawet własnej nazwy, a właściwie dwóch: „pizzly”, jeśli ojciec był niedźwiedziem polarnym, a matka grizzly, i „grolar” – w układzie odwrotnym.

Uwielbiamy definicje, ponieważ bezpieczniej czujemy się w świecie, w którym wszystko jest schludnie zaszufladkowane. Niestety przyroda okazuje się dużo bardziej złożona, niżbyśmy chcieli, i gdyby miała nos, to w nim miałaby nasze definicje i ścisłe podziały. Pamiętamy ze szkoły, że oddzielne gatunki się nie krzyżują, a już na pewno nie powinny wydawać płodnego potomstwa. Gdyby uporczywie trzymać się tej definicji, to nie moglibyśmy uznać niedźwiedzi polarnych i brunatnych za gatunki odrębne. A jednak odróżniamy je od siebie na pierwszy rzut oka. Polarne są większe (tylko niedźwiedzie z wyspy Kodiak w pobliżu Alaski czasem dorównują im rozmiarami), mają bardziej wydłużone czaszki, dłuższe kły i pazury, co stanowi zestaw przystosowań do bardziej drapieżnego trybu życia. No i są prawie białe, choć w rzeczywistości ich futro jest raczej kremowe czy wręcz żółtawe.

Ten kamuflaż na śniegu i wśród zwałów morskiego lodu bywa na tyle skuteczny, że badacze mają często problemy z ich wypatrzeniem. Od czegóż jednak technologia? W latach 80. XX w. któryś z naukowców powziął szczwany plan, żeby szukać niedźwiedzi polarnych za pomocą urządzeń wykrywających promieniowanie cieplne. Nic z tego nie wyszło, ale przy okazji powstał jeden z moich ulubionych obrazków: na fioletowym tle widać bardzo niewyraźny zarys niedźwiedziej sylwetki z trzema czerwonymi plamami na pysku i dwiema, mniej wyraźnymi, nieco wyżej. Okazało się, że niedźwiedzie polarne mają tak doskonale izolujące futro, że w podczerwieni są równie niewidoczne jak w świetle widzialnym! Praktycznie nie emitują ciepła na zewnątrz – z wyjątkiem oczu, nosa i wnętrza małżowin usznych.

W toku ewolucji wykształciły się u nich także sprytne mechanizmy rozgrzewania się. Skóra niedźwiedzi polarnych jest prawie czarna, przez co przyciąga promieniowanie Słońca. (Przez pewien czas funkcjonowała nawet teoria, że puste w środku włosy niedźwiedziej sierści działają jak światłowody kierujące promienie prosto do skóry, ale hipoteza ta – choć atrakcyjna – została w końcu odrzucona). W słoneczne dni niedźwiedzie potrafią się tak rozgrzać, że muszą pozbyć się części ciepła. Niestety ich futro bardzo to utrudnia, dlatego często widujemy je, jak jeżdżą brzuchem po lodzie i śniegu, by proces wychładzania przyśpieszyć. Takie tarzanie się sprzyja również utrzymaniu futra w czystości.

Scenki z życia niedźwiedzi polarnych udokumentował (z zachowaniem odpowiedniej odległości) autor tekstu Mikołaj Golachowski. Zdjęcia powstały w latach 2007 i 2015 w drodze na biegun północny i w Kanadzie.
Scenki z życia niedźwiedzi polarnych udokumentował (z zachowaniem odpowiedniej odległości) autor tekstu Mikołaj Golachowski. Zdjęcia powstały w latach 2007 i 2015 w drodze na biegun północny i w Kanadzie.
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski

Z kijkiem na olbrzyma

Wróćmy zatem na kamienistą plażę z początku tej opowieści. Przed każdym lądowaniem w Arktyce przyglądamy się dokładnie miejscu docelowemu przez lornetki, próbując wśród plam białego śniegu znaleźć podejrzanie kremową bryłę. Wszystko w kolorze masła wymaga dokładnej inspekcji. W najczęściej odwiedzanych miejscach wiemy już, gdzie znajdują się niedźwiedziopodobne głazy o nieco bardziej żółtawym zabarwieniu niż inne. Kiedy niczego podejrzanego nie widać, na brzegu lądują uzbrojeni zwiadowcy i sprawdzają teren dokładniej. Tym razem też wszystko odbyło się zgodnie z procedurami – niedźwiedzi nigdzie nie było, więc rozstawiliśmy wartowników i wartowniczki w kilku wyższych punktach, po czym zaczęliśmy transportować na miejsce turystów.

Właśnie przyglądaliśmy się spokojnie wypoczywającym morsom, gdy z mostka odezwał się nasz ornitolog Noah, krzycząc przez radio: „Niedźwiedź! Niedźwiedź przepłynął właśnie fiord i wylazł na brzeg 200 m od was!”. W Arktyce rozglądamy się nieustannie, więc zauważyłem go praktycznie w tej samej sekundzie, kiedy rozbrzmiał ten alarm. Moja grupa była najbliżej. Patrzyłem z niepokojem, jak ogromne, muskularne cielsko wdrapuje się na skały i zaczyna lustrować okolicę. Na szczęście nie był nami zainteresowany, powoli odwrócił się i poszedł w drugą stronę. Nie czekaliśmy jednak na jego decyzję – z karabinami w gotowości zarządziliśmy natychmiastową ewakuację z plaży.

Z tego popołudnia wyciągnąłem kilka lekcji. Po pierwsze na pewno nie można w takim miejscu poczuć się zbyt bezpiecznie i zaniechać czujności, to oczywiste. Po drugie jako ludzkość nie bardzo zasługujemy na arogancki przydomek sapiens. Zamiast szybko i sprawnie się stamtąd wynosić, część gości chciała jeszcze zostać przy morsach, a niektórzy wręcz odwrócili się, żeby fotografować „misia”. Rozumiem, że czuli się trochę jak w ogrodzie zoologicznym, bo morsy tak spokojnie leżały, ale powinni wiedzieć, że jednak to nie zoo. A po trzecie zawsze mnie zdumiewa to, jak zachowuje się nasz organizm w sytuacji zagrożenia. Ewakuację przeprowadziliśmy sprawnie, szybko i spokojnie, dopiero na statku zacząłem się cały trząść i minęło jakieś pół godziny, zanim adrenalina przestała dawać o sobie znać.

Nie wiem, co by się stało, gdyby niedźwiedź postanowił nas wtedy zaatakować. Choć przeszedłem wiele szkoleń, nigdy nie chciałbym się przekonać, czy w decydującym momencie potrafię użyć broni. Nie podoba mi się nawet to, że w ogóle muszę z nią chodzić. Ale w rejonie Svalbardu jest to obowiązkowe, praktycznie co roku zdarzają się tu tragiczne w skutkach spot­kania z niedźwiedziami. W ich wyniku ludzie giną często, a niedźwiedzie – zawsze, mimo że to one są tu u siebie.

Nie musi tak jednak być. Nikita Ovsyannikov jest jednym z najlepszych znawców niedźwiedzi polarnych na świecie. Bada je od ponad 30 lat na Wyspie Wrangla. Jest też profesorem mojej ulubionej dziedziny nauki, czyli ekologii behawioralnej, która zgłębia, dlaczego zwierzęta zachowują się tak, a nie inaczej. Od wielu lat to również mój kolega z pracy i od wielu lat go podziwiam. W arktycznych kręgach jest znany jako „Nick the Stick”, czyli „Nikita kijek”, ponieważ nigdy nie nosi broni palnej, tylko chodzi z dużym drągiem. Kiedy zaczynał pracę w Arktyce, postanowił, że nie zamierza w jakiejkolwiek sytuacji strzelać do tych zwierząt, bo to one są u siebie, a on je odwiedza z własnej woli. Jako znawca zachowań i motywacji uznał, że tak jak każdy drapieżnik niedźwiedź polarny jest jednocześnie ciekawski i ostrożny. Drapieżniki muszą szukać nowych możliwości, a zarazem powinny uważać, żeby nie dać się zranić, bo to uniemożliwiłoby im polowanie. Dlatego Nikita stwierdził, że jeśli jednoznacznie da niedźwiedziowi sygnał, że nie jest ofiarą, władca Arktyki nie będzie go zaczepiał. Nie jest on żadnym wielkoludem, to raczej drobny mężczyzna, ale sprawia wrażenie, jakby był (choć niezbyt dokładnie) wyciosany z drewnianego pieńka. Widziałem go w akcji wśród uchatek antarktycznych. Gdy szarżował nań wielki, wściekły samiec, Nikita pokazał, czym jest komunikacja niewerbalna. Inne zwierzęta, poza nami, są na nią dużo bardziej wyczulone, bo nie mogą szczegółowo porozumiewać się werbalnie. Potrafię sobie poradzić z 200-kilogramową uchatką uzbrojoną w wielkie kły, jednak muszę zwykle unieść ręce lub jej głośno naubliżać, korzystając z faktu, że na ogół jestem jedynym Polakiem w okolicy. Uchatki antarktyczne – jak się przekonałem – doskonale rozumieją polskie przekleństwa. Ale Nikita po prostu stał i w decydującym momencie wykonał jedynie krótki gest, wyrzucając ramiona w przód. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby samiec uchatki tak szybko przed kimś uciekał.

zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski

Z podobną skutecznością Nikita potrafi za pomocą mowy ciała zakomunikować niedźwiedziom, że nie warto z nim zadzierać. Jeśli mimo to drapieżnik za bardzo się zbliży, mój kolega dźga go lekko kijem w pierś, bo – jak twierdzi – one „bardzo tego nie lubią; boją się takich szpiczastych, długich przedmiotów, pewnie im się kojarzą z kłami morsów”. Jeżeli drąg nie zadziała, „Nick the Stick” sięga po środek ostateczny, czyli gaz pieprzowy, który dla niedźwiedzi nie jest wprawdzie groźny, lecz bardzo nieprzyjemny. Według Nikity gaz ma także tę ogromną przewagę nad bronią palną, że niedźwiedzie uczą się go unikać i mogą później przekazać tę mądrość swoim młodym (trzeba tylko pamiętać, w której kieszeni nosi się gaz). Po kontakcie z bronią nie mają już ku temu okazji. Co więcej, operując nią, wysyłamy zwierzęciu sprzeczne sygnały: podnosimy ją do oka, opuszczamy, znowu podnosimy – to wszystko zwiastuje naszą niepewność. A ta odczytywana jest jako strach, czyli zaproszenie do polowania na nas. Nikita miał w swoim życiu ponad 4 tys. spotkań z niedźwiedziami, a tylko cztery razy musiał użyć gazu i wszystkie te sytuacje, jak twierdzi, wynikały z jego głupich błędów – a to leżał zbyt długo, filmując je, a to wycofywał się zbyt prędko, jakby uciekał. Niesamowite, że można swoją teoretyczną wiedzę o zachowaniach zwierząt tak odważnie i skutecznie stosować w praktyce.

Niedźwiedzie życie

Kiedy w życiu niedźwiedzi wszystko dobrze się układa, samce starają się o względy samic od wiosny do połowy lata. Na przełomie listopada i grudnia ciężarne samice wchodzą do przemyślnie skonstruowanych gawr, którymi najczęściej są jamy wykopane w zaśnieżonym zboczu góry i wyposażone w komin wentylacyjny. Przyszłe matki kwaterują się tam, a w okolicach stycznia rodzą śliczne, niespełna kilogramowe bobaski. Co ciekawe, samica w tym czasie śpi, a gdy się wybudza na przełomie lutego i marca, młode są już podrośnięte i gotowe do zabawy. Nic, tylko pozazdrościć. Na wios­nę niedźwiedzica wykopuje się z gawry i szybko musi zdobyć pożywienie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, młode będą z nią przez niemal trzy lata. Ma to ciekawe implikacje, bo każda samica może myśleć o kolejnym miocie jedynie raz na trzy lata, czyli w każdym sezonie rozrodczym gotowych na rozmnażanie się samic jest zaledwie jedna trzecia – pozostałe zajęte są wychowywaniem młodych. Oznacza to, że choć w populacji jest mniej więcej tyle samo samców co samic, to tzw. operacyjne proporcje płci są takie, że samców jest trzykrotnie więcej. Dlatego pojawia się pomiędzy nimi zajadła konkurencja, a żeby w niej sobie radzić, dorastają do ogromnych rozmiarów. Zwykle ważą około 700 kg i mierzą około 3 m długości, ale największy upolowany osobnik ważył 1002 kg przy 3,4 m długości. Samice są ponad dwukrotnie mniejsze.

Dorosłości dożywa tylko niewielka część młodych. Wcześniej większość umiera z głodu, ginie w wypadkach lub zostaje upolowana przez jakiegoś wygłodniałego samca. Dorosłe niedźwiedzie mogą stracić życie w walce z innym osobnikiem albo z morsem. Jeśli jednak nic takiego się nie stanie, dożywają ponad 30 lat. Oczywiście rozkręcająca się katastrofa klimatyczna znacząco wpływa na przeżywalność niedźwiedzi. Lodu morskiego jest coraz mniej, coraz później się on też formuje jesienią i coraz wcześniej znika na wiosnę. Te niezwykłe zwierzęta mogą przeżyć nawet kilka miesięcy, głodując i czekając na poprawę warunków, ale obecnie to oczekiwanie staje się już dla nich zbyt długie. Do tego dochodzą zanieczyszczenia, które w tkankach niedźwiedzi – jako drapieżników szczytowych [na końcu łańcucha pokarmowego – przyp. red.] – niebezpiecznie się kumulują.

Szacuje się, że w wyniku działania tych czynników obecna światowa populacja niedźwiedzi polarnych, oceniana na 22–31 tys. osobników, zostanie do 2050 r. zredukowana o około 70%. Sytuacja jest więc poważna, a mimo to niedźwiedzie wciąż zabijane są przez myśliwych – to główna przyczyna śmierci dorosłych zwierząt! Polują Inuici, ale nie tylko. Można dyskutować, czy inuickie łowy są rzeczywiście tradycją wartą kontynuacji, bo poza jedną grupą, żyjącą 10 tys. lat temu na niewielkiej wyspie u wybrzeży Syberii, żadna lokalna społeczność nigdy nie była zależna od niedźwiedzi polarnych i wszędzie stanowiły one co prawda pożądany, ale niekonieczny dodatek. Niestety jednak Inui­ci mają prawo odsprzedawać swoje przydziały na odstrzał niedźwiedzi, przez co najkrwawsze żniwo zbierają komercyjne polowania przybywających z południa łowców trofeów. Uważam to za odrażające.

Morten Jørgensen w niezbyt grubej, choć bardzo treściwej książeczce Polar ­Bears on the Edge: Heading for Extinction while Management Fails (Niedźwiedzie polarne na krawędzi. Droga do wyginięcia przy wad­liwym zarządzaniu) podkreśla, że liczebność populacji w miejscach, gdzie wciąż można na niedźwiedzie polować, jest przeszacowywana ze względu na migracje zwierząt. W odróżnieniu od swoich ciemniejszych kuzynów niedźwiedzie polarne nie są terytorialne i swobodnie wędrują w poszukiwaniu pokarmu. Dlatego z okolic nienadających się do życia przenoszą się do miejsc chwilowo lepszych, w których faktycznie mogą sprawiać wrażenie, że jest ich więcej. Ale wniosek, że można do nich w związku z tym bezkarnie strzelać, jest całkowicie błędny. Dziwi tylko, że wiele największych organizacji zajmujących się ekologią, takich jak WWF, wciąż sprzeciwia się objęciu niedźwiedzi polarnych pełną ochroną – rzekomo po to, by pielęgnować rodzime tradycje. W efekcie co roku zabija się około tysiąca tych zwierząt.

Czy gdybyśmy położyli kres polowaniom, gatunek ten byłby w stanie przetrwać klimatyczną katastrofę? W niedługich dziejach swojej ewolucji niedźwiedzie polarne zdążyły się wykazać wyjątkową plastycznością. Już kilka zmian klimatu przetrwały. Niewątpliwie pomogła im w tym wysoka inteligencja. Naukowcy niedawno przyznali, że znane od ponad stu lat inuickie opowieści o tym, że niedźwiedzie używają narzędzi, mogą być prawdziwe. Okazuje się, że podczas polowania na wielkie i silne morsy niedźwiedzie rzucają w nie czasem bryłami lodu lub zrzucają im na głowę kamienie, żeby je kulturalne ogłuszyć czy nawet zabić. W zeszłym roku świat obiegły sensacyjne nagrania z polskiej stacji arktycznej w Hornsundzie na Spitsbergenie – po raz pierwszy w historii sfilmowano niedźwiedzia polującego na renifera w nowy sposób. Niedźwiedzie są szybkie, ale na lądzie renifery okazują się szybsze. Jednak tym razem (i jeszcze kilka razy później) drapieżnik zagonił ofiarę na wąski cypel, zmuszając ją do wejścia do morza. A tam już renifer nie miał szans.

Specjalistki i specjaliści od ochrony przyrody słusznie twierdzą, że jeśli nie uda się nam ocalić tych kilku najbardziej ikonicznych gatunków, z których część wymieniłem na początku artykułu, to inne organizmy, które nie budzą w nas tak silnych emocji, mają jeszcze mniejsze szanse. Nienawidzę myśli, że kiedyś miałbym na spot­kaniach w szkołach i przedszkolach opowiadać o niedźwiedziach polarnych w czasie przeszłym. Zmieniający się drastycznie świat wywiera ogromną presję na te nadzwyczajne zwierzęta, a z pewnością nie pomagamy im przetrwać, polując na nie.

Kiedyś spotkałem na statku człowieka, który zastrzelił niedźwiedzia polarnego dla trofeum. Jak sam twierdził, osobnik ten już był stary, nie rozmnażał się i nie miał dla populacji żadnego znaczenia. Łowca trofeów usłyszał to oczywiście od przewodników żywo zainteresowanych jego pieniędzmi. Jako przewodnik turystyczny mam dużą wprawę w traktowaniu moich gości uprzejmie. Uważam, że pokazywanie ludziom dzikich, wyjątkowych i zagrożonych zagładą miejsc może pomóc je ocalić. Wtedy jednak nie wytrzymałem. Nie skomentowałem jego przechwałek, tylko spojrzałem na niego i zapytałem, ile ma lat. Był dobrze po siedemdziesiątce i aż spurpurowiał z oburzenia. Z pewnością nie było to z mojej strony uprzejme pytanie, ale go nie żałuję.

zdjęcie: Mikołaj Golachowski
zdjęcie: Mikołaj Golachowski

Czytaj również:

Jak niedźwiedzie nie wyszły na ludzi Jak niedźwiedzie nie wyszły na ludzi
i
„Dwa niedźwiedzie”, zdjęcie: Ottomar Anschütz, 1889 r./MET (domena publiczna)
Opowieści

Jak niedźwiedzie nie wyszły na ludzi

Dino Buzzati

O prostodusznych niedźwiedziach, które dawno temu opuściły swoje górskie kryjówki i zamieszkały wśród ludzi, włoski mistrz opowiada prozą i wierszem. Brzmi jak bajka dla dzieci, lecz jej filozoficzny wymiar docenią również dorośli.

I oto nadszedł wieczór, kiedy Król wez­wał do siebie syna i najwierniejsze niedźwiedzie, ponieważ czuł, że umiera. Przez małą dziurkę, którą otworzyła w nim kula, życie uciekało z Leoncja chwila po chwili.

Czytaj dalej