
Po kilkuset latach, konkretnie po raz pierwszy w tej skali od wielkiej wojny katolicyzmu z protestantyzmem, na scenę w imponującym stylu powraca diabeł. A wraz z nim – egzorcysta.
Kim tak naprawdę był Malachi Martin i jakie były jego relacje z księciem ciemności? Na to pytanie nie odpowiadają w pełni żadne źródła. Nawet angielskojęzyczna Wikipedia. Bez wątpienia powiedzieć można więc tylko tyle, że ów zmarły dokładnie 20 lat temu, pochodzący z Irlandii były jezuita (w 1964 r. ze ślubów ubóstwa i posłuszeństwa osobiście zwolnił go sam papież Paweł VI) to jedna z najbardziej tajemniczych postaci w najnowszej historii Kościoła katolickiego.
A także człowiek w ogromnym stopniu odpowiedzialny za wielki renesans zainteresowania egzorcyzmami, jaki w ostatnich dziesięcioleciach obserwujemy na Zachodzie. Apogeum przeżywa ono właśnie teraz – o czym bezspornie zaświadczają statystyki. Ale zaczęło się na dobre właśnie w połowie lat 70. XX w., kiedy to Malachi Martin opublikował książkę pod złowieszczym tytułem Zakładnicy diabła (oryg. Hostage to the Devil).
Diablik to był w wódce na dnie,
Istny Niemiec, sztuczka kusa…
Tak przynajmniej uważa amerykański historyk Brian Levack, jeden z najbardziej przenikliwych badaczy zjawiska opętań. W swojej głośnej monografii The Devil Within. Possession and Exorcism in the Christian West zajmuje się on głównie okresem pomiędzy wiekiem XV a XVIII. Wtedy to na terenie zachodniej kultury, rozdartej konfliktem pomiędzy katolicyzmem a protestantyzmem, zaczęły z niezwykłą intensywnością grasować demony oraz ich nieustraszeni pogromcy – egzorcyści.
Levack analizuje to zjawisko od różnych stron, sceptycznie przyglądając się zarówno wykładniom stricte religijnym – jako rzetelny naukowiec nie uznaje oczywiście istnienia niewidzialnych złych mocy