Wieść, że 10 listopada 1444 r. Władysław, król Polski i Węgier, zginął w bitwie z Turkami pod Warną, była szokiem dla poddanych. Długo nie mogli w nią uwierzyć i… czekali na cud. „Ilekroć przyszła do Krakowa wiadomość o królu Władysławie, że żyje, miasto całe napełniało się radością, bito we dzwony i oświecano wszystkie domy mieszkańców. Gdy znano dzielność i niezłomną króla odwagę, nikt nie chciał przypuścić, aby miał zginąć w boju” – pisał kronikarz Jan Długosz.
Ciało młodego króla krzyżowca nie wróciło do kraju, nie było więc dowodu, że zginął. I chociaż obciętą głowę Jagiellona obwożono podobno po Turcji, w państwie polsko-litewskim powątpiewano w jej autentyczność. W 1445 r. wysłano nawet na Bałkany specjalną komisję śledczą mającą ustalić prawdę. Niewiele jednak wskórała.
Sytuacja była tak niepewna, że dopiero trzy lata po bitwie na polskim tronie na dobre zasiadł następca Władysława Warneńczyka, jego brat Kazimierz Jagiellończyk. Lecz nawet, gdy bezkrólewie się skończyło, w kraju wciąż szerzyły się fake newsy o cudownie ocalonym królu…
Inwazja sobowtórów
Przychodziły wieści, że władcę widziano w Grecji i że przysłał list z Cypru. Atmosferę podgrzały pogłoski z Czech z 1448 r. Oto ocalony Władysław pojawił się w miejscowości Stadice! Niestety jednocześnie podawał się za króla Artura, jasne więc było, że to człek niespełna rozumu.
Parę lat później wypatrzono Władysława w Niemczech, w Nadrenii. W 1452 r. ów pseudo-Warneńczyk zjawił się na Śląsku, wywołując zresztą zainteresowanie miejscowych możnowładców. Szybko jednak okazało się, że tajemniczy przybysz nie przypomina wcale młodego króla, za to rozpoznano w nim niejakiego Jana z Wilczyny – oszusta, który wcześniej udawał już księcia mazowieckiego. Lecz jakby tego skandalu było mało, jeszcze w tym samym roku gruchnęła informacja, że Warneńczyk żyje i ma się dobrze w Portugalii. Informację taką przekazał dominikanin Mikołaj Floris w liście skierowanym do… wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego.
Także na Półwyspie Iberyjskim, tyle że w hiszpańskiej wsi Cantalapiedra pod Salamanką, miał spotkać Warneńczyka – w osobie tajemniczego pokutującego pustelnika – czeski możnowładca Lew z Rozmitalu, który urządził sobie pielgrzymkę po sanktuariach Hiszpanii. Pisał o tym w roku 1466. W Polsce więcej jednak mówiono o pseudo-Warneńczyku, który ujawnił się siedem lat wcześniej, w 1459 r. w Poznaniu. Zabłysnął opowieściami o bitwie pod Warną. I nic dziwnego, ponieważ faktycznie w niej uczestniczył. Nie był jednak Władysławem – matka władcy królowa Sonka Holszańska zdecydowanie temu zaprzeczyła. Rozpoznano w nim za to królewskiego dworzanina Mikołaja Rychlika. Możliwe, że przeżył szok podczas krwawej bitwy warneńskiej, a kilkanaście lat tułaczki jeszcze bardziej pomieszało mu w głowie…
Spisek zakonników?
Można byłoby zrzucić wszystkie te opowieści (do których dodać jeszcze należy pogłoskę, że zidentyfikowano Warneńczyka w osobie pewnego franciszkanina z Krakowa) na karb fantazji i łatwowierności ludzi średniowiecza. W czasach bez zdjęć i gazet, za to pełnych zabobonów i wiary w cuda, miały wzięcie rozmaite banialuki. Podejrzenia może budzić jednak fakt, jak wielu pseudo-Warneńczyków robiło szum tuż przed wojną trzynastoletnią (1454–1466) między państwem polsko-litewskim a Krzyżakami lub w jej trakcie. Pojawianie się wtedy informacji o „cudownie ocalonym” Władysławie automatycznie podważało władzę i autorytet Kazimierza Jagiellończyka. Wprowadzało chaos i zamęt, które były na rękę zakonowi. Wieści o pseudo-Warneńczykach dochodziły z miejsc, gdzie Krzyżacy mieli świetne znajomości. List z Portugalii z 1452 r. został zaś bezpośrednio zaadresowany do krzyżackiego wielkiego mistrza. Czy przypadkiem autor korespondencji pisał: „Jedynym celem tego listu jest zlikwidowanie wzajemnej nienawiści i uporu istniejących między Waszym Zakonem i Polakami i nadzieja, że uda się je przezwyciężyć zdając się na Ducha Świętego”?
Czy jednak nie jest przesadą podejrzewanie Krzyżaków, że w ten czy inny sposób rozpowszechniali fake newsy albo nawet je prowokowali? Nie. Byli bowiem specjalistami od podobnych brudnych sztuczek. Za czasów Władysława Jagiełły rozgłaszali na Zachodzie, że władca Polski i Litwy żyje jak poganin. Podczas soboru w Konstancji rozpowszechniali paszkwil dominikańskiego inkwizytora Johannesa Falkenberga Satyra przeciw herezjom i innym niegodziwościom Polaków i ich króla Jagiełły. Wedle niego wszyscy Polacy, ze swoim władcą na czele, powinni zawisnąć na szubienicach jako heretycy. Kto zaś ich tępi (jak Krzyżacy) zasługuje na wiekuistą chwałę. Dzięki skutecznej reakcji strony polskiej mnich o jadowitym języku wylądował w więzieniu i przestał kąsać. Zakon jednak ani myślał zmieniać politykę wobec Polski. Śmierć Władysława Warneńczyka, syna Jagiełły, stwarzałaby Krzyżakom doskonałą okazję do zabawienia się kosztem Polaków. Zakonnicy mieli już zresztą za sobą podobną sprawę samozwańczego „ocalonego” króla.
Duńska lekcja walki z oszustami
W 1387 r. zmarł 17-letni król Danii i Norwegii Olaf Haakonsson. Jako że nie pozostawił następcy, tron objęła jego matka Małgorzata. I oto nagle w 1402 r. „cudownie ocalony” Olaf pojawił się na terenie państwa krzyżackiego. Duńscy kupcy rozpoznali go w jakimś młodym mężczyźnie spod Grudziądza. Wielu rodaków nie wierzyło, by Olaf faktycznie zmarł, i narzekało na Małgorzatę, jakoby spiskowała przeciw młodemu królowi. Teraz mieli dowód!
Mężczyznę zabrano do Gdańska i przygotowano do drogi. Wyprawę wsparli Krzyżacy, sam wielki mistrz polecił przewieźć chłopaka do Kalmaru. Dziwnym trafem rycerze zakonni byli właśnie w trakcie wojny z duńską królową o Gotlandię, więc „ocalony” Olaf spadł im jak z nieba. Zażądał od Małgorzaty zwrotu tronu. Matka odparła, że z radością go przyjmie i wesprze, o ile udowodni, że jest Olafem. Niestety, pseudo-Olaf nie znał nawet słowa po duńsku. Przyznał za to, że jest synem chłopów z Prus. Małgorzata nie zamierzała okazać uzurpatorowi litości. Kaci przebrali go w bieda koronę i spalili na stosie. Duńskie władze wydały też dokument wyjaśniający, co zaszło, aby zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się fake newsów o Olafie.
Ta historia bez wątpienia mogła wiele nauczyć Krzyżaków. Powinna również być znana Polakom i Litwinom, a jednak ci dosyć opieszale walczyli z plotkami na temat „ocalonego” Warneńczyka. Może sądzili, że powstają spontanicznie, bez udziału sił trzecich? Prawdy nie poznamy pewnie nigdy… A to woda na młyn dla każdego fake newsa.
PS Można się zastanawiać, czy polska szlachta pamiętała o sprawie Warneńczyka, gdy półtora wieku później stanęła po stronie Dymitra Samozwańca – rzekomo „cudownie ocalonego” carewicza, syna Iwana Groźnego. Z pomocą Polaków upomniał się on o tron w Moskwie. Na jednym takim samozwańcu zresztą się nie skończyło, a „dymitriady” zaowocowały długimi wojnami polsko-rosyjskimi…