
Na pozór – kolejny w galerii potworów, andyjski kuzyn wampira, zabobon, element folkloru. Rzecz w tym jednak, że jest prawdziwszy, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. I znacznie groźniejszy!
Jeśli polski czytelnik kiedykolwiek spotkał się z postacią pishtaco, to najpewniej za sprawą powieści Lituma w Andach Maria Vargasa Llosy. Wysłany w Andy, gdzie panoszą się terroryści ze Świetlistego Szlaku, tytułowy bohater próbuje odnaleźć się w obcym świecie i wyjaśnić zagadkę serii zaginięć mieszkańców. W samym Peru spora część tych, co identyfikują się z andyjskością, przyjęła powieść bardzo niechętnie. Trudno się dziwić. O rdzennych andyjskich kulturach oraz indygenizmie, czyli nurcie postulującym prymat indiańskiego, inkaskiego dziedzictwa nad pierwiastkiem hiszpańskim w tym kraju, pisarz nieraz się wypowiadał, i to z zasady w niezbyt życzliwym tonie, toteż podejrzliwość czytelników wydawała się wysoce uzasadniona. Część znawców kultury andyjskiej uznała jednak powieść za solidnie skonstruowaną i wartościową pod względem etnograficznym. W każdym razie pishtacos pojawiają się w Litumie… wielokrotnie, rzeczowo opisane współtworzą obraz obcego (dla bohatera powieści i jej autora) andyjskiego świata.
Czytelnik może dowiedzieć się o tych potworach sporo, tyle że najpewniej uzna je za element monstrualnego panteonu, lokalny odpowiednik wampirów, upiorów i im podobnych. Rzecz ciekawą, ale zasadniczo rodem