Wydawać by się mogło, że nigdzie nie jest tak cicho i spokojnie jak pod powierzchnią oceanu. Wielki błękit, w którym tańczą ryby, a koniki morskie wyglądają, jakby zastygły w czasie. To złudzenie – pod wodą ogłuszająco dudni i huczy.
Podwodna cisza to tylko złudzenie, w które ludzie wierzyli przez wieki, nie umiejąc nagrać, zmierzyć ani nawet usłyszeć tego, jak komunikują się ze sobą morskie zwierzęta. Pomrukują krewetki. Białucha wydaje dźwięk jak człowiek, który tylko krótkim odgłosem z gardła stara się powiedzieć „nie”. Odgłos echolokacji, której kaszalot spermacetowy używa do poszukiwania pożywienia, przypomina turkot kołowrotka. Narwala łatwo byłoby pomylić ze skrzypiącymi drzwiami, gdyby tylko pod wodą drzwi naprawdę mogły skrzypieć. Delfinowiec białoboki brzmi jak stado mew. Ogromny pływacz szary wydaje z siebie dźwięki odbijania piłeczki pingpongowej w szybkiej, mistrzowskiej rozgrywce. Morsy rozpoznać można po odgłosie podobnym do energicznego wbijania gwoździ młotkiem. Pomiędzy tym wszystkim na spokojnie w swoich jamkach trzeszczą jeżowce, udając radio, które nie złapało odpowiedniej fali.
Te wszystkie dźwięki zwierzęta wydają, by żyć. Dzięki nim mogą nawigować swój kurs, rozpoznają znajdujące się przed nimi przeszkody, znajdują pożywienie i łączą się w pary. Zwierzęta żyjące w gromadach dzięki dźwiękom mogą się ze sobą swobodnie komunikować.
W głębinach, do których nie dociera światło, to właśnie dźwięk jest kluczowy, by przeżyć. Do kakofonii odgłosów wydawanych przez morskie stworzenia dochodzą co jakiś czas nagłe erupcje podwodnych wulkanów, trzęsienia ziemi, burze, deszcz wbijający się ostro w taflę wody, fale, błyskawice, szczęk odrywających się brył z lodowców czy pękanie lodu. Basu dodaje ciepła woda wydobywająca się z podwodnych kominów termalnych i huragany przetaczające się nad oceanem. Wszystkie te hałasy od setek tysięcy lat tworzą harmonię dźwięków, budują tajemniczy podwodny świat, który fascynuje nas oraz sprawia, że w finałowej scenie Uwolnić orkę płaczemy jak bobry. Lub może bardziej adekwatnie w tej sytuacji – jak wieloryby.
Te gigantyczne zwierzęta znane są ze swoich pieśni, a niektóre z wielorybich melodii określane są mianem płaczu. To basowe, miłe dla niektórych odgłosy, których z łatwością można posłuchać także w Internecie w postaci zapętlonych kilkugodzinnych nagrań. Podobno dobrze się przy nich zasypia. Wieloryby posługują się dźwiękami oscylującymi między 10 a 39 Hz.
Co ciekawe, wśród tych wszystkich zwierząt żyje jednak jeden samotny wieloryb, który komunikuje się dźwiękami o częstotliwości 52 Hz. Problem polega na tym, że żaden inny wieloryb go nie rozumie. Na przełomie lat 80. i 90. XX w. biolodzy zarejestrowali w północnym Pacyfiku odgłos, którego nie znali wcześniej. Co roku między sierpniem a grudniem słychać 52-hercowego olbrzyma w wodach Oceanu Spokojnego. Po latach śledzenia go wiadomo, że przemieszcza się między Kalifornią a wybrzeżem Alaski. Jego poszukiwania możliwe są dzięki hydrofonom – podwodnym mikrofonom, które łapią dźwięki i za pomocą filtrów przetwarzają na dźwięki słyszalne dla ludzkiego ucha.
Dzięki hydrofonom zbadano także, że w ciągu ostatnich lat inne wieloryby zmieniły częstotliwość dźwięku, której używają do komunikacji. Nie dlatego jednak, że chcą porozumieć się ze swoim nadającym na nieco innych falach kolegą. Zmusił je do tego człowiek.
Śmiertelny huk silników
Kiedy pod wodą pan humbak stara się znaleźć panią humbakową, okręty morskie zaczynają ćwiczenia i odpalają sonary mające na celu lokalizację wrogich łodzi podwodnych. Pani humbakowa nie słyszy więc dźwięków wydawanych przez pana humbaka. Płynie dalej zdziwiona, że tak trudno w dzisiejszych czasach znaleźć partnera.
Kiedy wieloryb przemierza kolejne podwodne kilometry i dzięki echolokacji omija przeszkody oraz natrafia na jedzenie, od brzegu odbija właśnie nowy statek wykorzystywany do poszukiwania złóż. Ciągnie za sobą działo powietrzne, które odpala się co 12 sekund. Generowany przez nie dźwięk odbija się od dna i jest rejestrowany przez hydrofony, które ciągną się za statkiem girlandą o długości nawet 4,5 km. Dzięki temu wiadomo, czy na dnie znajdują się złoża ropy lub gazu. Dźwięk jest na tyle inwazyjny, że wieloryb wpada w panikę, zaburzona zostaje jego zdolność ustalania lokalizacji. Zaczyna się wynurzać, czasem zbyt szybko, co grozi śmiercią w wyniku choroby dekompresyjnej. Niektóre z wielorybów przyzwyczaiły się już do nowych hałasów i jak wspomnieliśmy wcześniej – żeby odnaleźć siebie nawzajem pod wodą, zmieniają częstotliwość wydawanych dźwięków, żeby przekrzyczeć sztuczny rumor.
Kiedy orki harcują w zatokach, nadpływają kontenerowce, których w tym momencie na wodach całego świata jest około 50 tys. Poziom hałasu wytwarzanego przez te statki podwaja się co dekadę. Przyczynił się on do spadku możliwości komunikowania się niektórych gatunków wielorybów aż o 60%.
Do tych wszystkich dźwięków dochodzą jeszcze farmy wiatrowe. Ich budowa wymaga wiercenia w dnie morza. Potem, już podczas pracy, wiatraki wytwarzają dźwięki o bardzo niskiej częstotliwości, które też przenoszą się do wody. Także wojsko korzysta z oceanów i mórz do regularnych testów sprzętu i ćwiczeń, a wisienką na tym torcie są motorówki, skutery wodne i pontony z napędem silnikowym, które przecinają zatoki.
Większości tych dźwięków nie słyszymy i dlatego morze wydaje się nam tak ciche i spokojne, a smutne rozterki pana humbaka są dla nas w ogóle niezauważalne. „W rzeczywistości nie słyszymy ich jednak ze względu na niedopasowanie akustyczne, które spowodowane jest m.in. inną gęstością wody i powietrza” – wyjaśnia prof. Jarosław Tęgowski, hydroakustyk z Uniwersytetu Gdańskiego.
Ponadto dźwięk w wodzie morskiej wędruje szybciej. „Jego średnia prędkość w morzu wynosi około 1500 m/s, a w powietrzu około 340 m/s, przy czym prędkość dźwięku w wodzie maleje wraz ze spadkiem temperatury o 4 m/s na każdy stopień Celsjusza. Największy wpływ na prędkość ma temperatura wody. Im głębiej, tym jest ona niższa. Jednocześnie rośnie ciśnienie hydrostatyczne. W głębinach morskich dźwięk, który podróżuje z mniejszą prędkością, wpada w tzw. falowód, którym może podróżować przez setki kilometrów. To jest zarazem głębokość, na jaką nurkują m.in. humbaki. Ich pieśni godowe dzięki temu przenoszą się nawet na tysiące kilometrów”. Sztuczne dźwięki, które wędrują falowodem, zagłuszają te pieśni i zwierzęta nie mogą się usłyszeć.
Zanieczyszczenie hałasem
Kiedy Unia Europejska zaleciła zbadanie zanieczyszczeń hałasem w wodach okalających Europę, okazało się, że Bałtyk jest bardzo głośnym morzem. W badaniach tych brał udział także prof. Tęgowski. „W 2013 r., w ramach międzynarodowego projektu BIAS zanurzyliśmy w całym Bałtyku 38 rejestratorów z hydrofonami. Po Bałtyku cały czas coś pływa, w ciągłym ruchu jest około 2 tys. statków. Przy polskim wybrzeżu zanurzyliśmy pięć rejestratorów, które bez przerwy nagrywały hałas emitowany przez statki” – wyjaśnia naukowiec.
Transport morski wciąż pozostaje bowiem najtańszy, towary trzeba przewozić, więc i hałas powodowany ich ruchem wciąż rośnie. I niewiele w tej kwestii zmieniła pandemia, ponieważ towary wciąż transportowano. Raz jest ich trochę mniej, a raz więcej, ale wciąż to kilka tysięcy jednostek przemieszczających się przez stosunkowo niewielki akwen w skali świata. Wpływ międzynarodowych wydarzeń na oceany został zauważony natomiast na początku konfliktu na Ukrainie. Na szlaku wodnym, po którym pływały statki do Petersburga, postawiono boje z hydrofonami. Okazało się, że po wybuchu wojny, kiedy ruch wodny na tej trasie został bardzo ograniczony, poziom hałasu się obniżył.
Jak zatem zmniejszyć poziom hałasu pod wodą, skoro poszukiwanie złóż metodą dział powietrznych jest najbardziej popularne, transport wodny – najbardziej opłacalny, a jednostki wojskowe muszą patrolować głębiny w poszukiwaniu obcych łodzi podwodnych? Istnieje kilka rozwiązań, które warto wprowadzić w życie. „Przede wszystkim można byłoby – i należy – zmniejszyć prędkość statków, bo im statek szybciej płynie, tym głośniej hałasuje. Poza tym trzeba zmienić konstrukcję śrub napędowych, kadłubów, wytłumić siłownie okrętowe” – wyjaśnia prof. Tęgowski. Obecnie wraz z Instytutem Włókiennictwa z Łodzi czekają na sfinansowanie projektu, dzięki któremu będą mogli wyprodukować specjalne maty tłumiące.
Inne rozwiązanie zostało już zastosowane w 2017 r. w cieśninie Haro w Kanadzie, gdzie ze względu na orki pływające przy porcie odgórnie nakazano zmniejszenie prędkości statków wpływających do portu. Firmy co prawda zaczęły skarżyć się, że do swojego harmonogramu muszą dodać po 30 minut do każdego rejsu, jednak ostatecznie poziom hałasu został zredukowany o 24%. W tym samym roku wprowadzono tam także zniżki na dokowanie dla statków cichszego typu.
Innym problemem, słyszalnym i widocznym zwłaszcza w sezonie letnim, są nad Bałtykiem prywatne motorówki i skutery wodne. „Zatoka Pucka aż kipi od ich hałasu, także pod powierzchnią wody. Być może można to jakoś ograniczyć? Są przecież akweny, do których wpływać nie wolno, np. część morska Słowińskiego Parku Narodowego. Być może warto wyznaczyć więcej takich stref wolnych od hałasu, przede wszystkim w miejscach istotnych ze względu np. na rozmnażanie ryb, a motorówkom udostępnić mniej ważne akweny” – podsuwa pomysł prof. Tęgowski.
I chociaż ustalenie stref wolnych od hałasu leży raczej w gestii lokalnych zarządców, to jest jednak kilka rzeczy, które my, jako zwykli konsumenci, możemy wprowadzić w życie, by generować mniej podwodnego hałasu. Przede wszystkim, mając w pamięci, jak wiele kontenerowców przepływa z jednej strony świata na drugą, warto kupować lokalne produkty, a nie te, które rosną daleko od naszego miejsca zamieszkania. Banany, cytrusy, mango i awokado muszą przebyć długą morską drogę, zanim trafią do naszej lodówki. Podobna zasada zresztą dotyczy wszystkich innych produktów, które, wykonane za granicą, płyną do nas statkami. Przez morskie fale prują do naszych sklepów ubrania, buty, sprzęt elektroniczny. W takich przypadkach nie zawsze możemy kupować lokalnie, ale zawsze możemy kupować mniej, z większym namysłem, po rozważeniu, czy naprawdę tego potrzebujemy. Oprócz tego, podczas nadchodzących wczasów nad jeziorami, rzeką czy morzem pamiętajmy o ich podwodnych mieszkańcach. I choć w ofercie nadmorskich kurortów znajdziemy cały katalog skuterów wodnych i chyba nigdy niewychodzących z mody dmuchanych bananów ciągniętych przez prującą motorówkę, nie dajmy się przekonać, że to jest jedyny i najlepszy sposób na nasze wakacje.
Te wszystkie dźwięki silników, kadłubów statków przecinających taflę, sonarów i podwodnych wybuchów wprowadzają pod wodą dezorientację, mimo że bez nich i tak jest tam dosyć głośno. Podobnie jest przecież u nas na powierzchni. Dźwięki burzy, gradu, deszczu czy silnego wiatru czasem mogą wprowadzić niepokój, a przecież, jeśli porównamy je z pracującą pod naszym oknem koparką czy ulicznymi wyścigami samochodów bez tłumików, są raczej przyjazne. O wiele większy spokój przynosi jednak przebywanie wśród bliskich nam i cichszych dźwięków.
Wieloryby, humbaki, krewetki i jeżowce też chciałyby mieć ten komfort.