Zorian Dołęga-Chodakowski wierzył, że Słowiańszczyzna ma wielką przeszłość. Próbom udowodnienia tego poświęcił całe życie.
O dawnych Słowianach pisał, że mieli wrodzoną wesołość, szczerość i uprzejmość, jednak przyjęcie chrztu zniszczyło tę dawną narodową duszę. Zorian Dołęga-Chodakowski to postać niemal zapomniana, chociaż był inspiracją dla całego pokolenia polskich romantyków, a ślady jego myśli są wyraźne również u naszych wieszczów narodowych.
Niezwykle zasłużony dla polskiej etnologii, sam nigdy swoich poszukiwań i wędrówek nie traktował naukowo – a i wśród współczesnych mu badaczy postrzegany był nie jako im równy, lecz amator i dziwak. Zbierał ludowe pieśni, notował dawne zwyczaje, ale przede wszystkim wskrzesił dla polskiej kultury przedchrześcijańską religię naszych praprzodków.
Bez chęci podróż jego…
Urodził się w 1784 r. w zubożałej rodzinie szlacheckiej jako Adam Czarnocki, syn Jakuba, oficjalisty dworskiego w Podhajnie, wsi na terenie dzisiejszej Białorusi. Jego matka Sekundyna zmarła wcześnie, więc jako 11-latek został oddany na wychowanie do majątku lepiej sytuowanego krewnego, gdzie jednak nie traktowano go dobrze. Był ubogim krewnym, poszturchiwanym przybłędą. Od upokorzeń, które spotykały go w szlacheckim modrzewiowym dworku, uciekał między chłopskie chaty. Słuchał legend, śpiewał pieśni, poznawał zwyczaje, o których szlachta hołdująca w tamtych czasach Francuzom lub sarmackiemu bajaniu nie miała pojęcia.
Po ukończeniu szkoły powiatowej, klepiąc biedę, studiował prawo, lecz zarzucił naukę i w 1807 r. objął posadę plenipotenta dóbr hrabiego Józefa Niesiołowskiego w Worończy koło Nowogródka (dziś to białoruska wieś położona 200 km od granicy z Polską, wtedy była częścią zaboru rosyjskiego). Jednak ani mu w głowie było spokojne gospodarzenie. Już wiosną 1809 r. carska policja przechwyciła jego list, w którym planował zaciągnięcie się do wojska polskiego formowanego w tamtym czasie w Księstwie Warszawskim.
Został aresztowany, pozbawiony szlachectwa i skazany na dożywotnią służbę w carskiej armii. Dostał przydział do jednostki stacjonującej w Omsku na Syberii. Podczas pieszej wędrówki do odległego o ponad 3000 km od Worończy miasta zaczął notować swoje obserwacje i myśli, które zatytułował Bez chęci podróż moja – te pierwsze zapiski zaginęły, ale o tym, że istniały, wiadomo m.in. z publikacji Joachima Lelewela. Zawierały one tamtejsze zwyczaje ludowe i wiersze tatarskie; ich autora szczególnie interesował język ludów syberyjskich – stworzył nawet coś w rodzaju słownika Czeremisów.
W 1811 r. dywizja, do której karnie go wcielono, została przerzucona do Białorusi. Kilka miesięcy później Czarnocki skorzystał z powrotu na bliżej położone ziemie i zdezerterował. Przedostał się do Księstwa Warszawskiego i pod pseudonimem Zoryan Czarnocki w końcu zrobił to, o czym pisał w nieszczęsnym liście sprzed kilku lat: wstąpił do polskiego wojska. Klęska Napoleona w wojnie z Rosją dogłębnie nim wstrząsnęła, „odtąd nigdy ani jednym słowem nie wspomni o tym okresie swego życia” – pisał o Zorianie historyk prof. Andrzej Poppe.
Po wojnie rosyjsko-francuskiej musiał się ukrywać. Jako dezertera nie obowiązywała go amnestia. W nowym życiu przybrał nazwisko Zorian Dołęga-Chodakowski i przedostał się do Galicji. Wrócił do dawnej myśli, że tylko przez poznanie warstw ludowych – pozostających w mniejszym stopniu niż polscy waszmościowie pod wpływem zagranicy, w tym religii katolickiej – można dowiedzieć się, kim tak naprawdę są Polacy, od kogo pochodzą, co ich odróżnia od innych nacji. Badanie przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny stało się dziełem jego życia.
Romantyczne poszukiwania
Na przełomie XVIII i XIX w. w Europie rozkwitał romantyzm, a wraz z nim myśl narodowa. Pojawiła się nowoczesna koncepcja państwa jako wspólnoty ludzi, których łączy coś więcej niż bycie poddanymi takiego lub innego króla. Rozpoczęły się poszukiwania tożsamości, sięganie do korzeni, legend, folkloru. Zjawisko to było szczególnie intensywne w społecznościach niegdyś potężnych, a teraz podupadłych, jednak wciąż dumnych. Jak w Szkocji, gdzie zaczęto wskrzeszać celtycką mitologię, albo w rozbitych przez Napoleona księstwach niemieckich, tęsknie wzdychających do Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Każdy naród pisał swoją historię – choć nie zawsze z poszanowaniem faktów i ustaleń wcześniejszych historyków.
Jednym z najważniejszych teoretyków idei narodu był Johann Gottfried Herder – niemiecki filozof i slawista, autor zbioru Głosy ludów w pieśniach, który zainspirował romantyków (m.in. braci Grimm) do gromadzenia legend, baśni i pieśni ludowych. Romantycznemu umiłowaniu gminnej twórczości przyświecało Herderowskie przekonanie, że tylko chłopi byli nieskażeni kłamstwem i udawaniem, dlatego to wśród nich należało szukać korzeni tożsamości narodowej. Poszukiwania te toczyły się także na terenach dawnej Rzeczypospolitej, którą trzy ościenne mocarstwa podzieliły między siebie.
Pokolenie polskich romantyków nie miało doświadczenia życia w niepodległym państwie – również sam Zorian urodził się, gdy kraju, z którym się utożsamiał i o którego niepodległość chciał walczyć, już od 12 lat nie było na mapach świata. Agnieszka Gajda, autorka pracy Pogańska Słowiańszczyzna w literaturze polskiej, pisze, że młodzi działacze patriotyczni po rozczłonkowaniu Rzeczypospolitej znaleźli się w szczególnej sytuacji: „Rozbiory i wywołane przez nie pragnienie zbudowania świadomości narodowej oraz odróżnienia się od zaborców unaoczniły im, że właściwie nie mają do czego się odwoływać. Po pierwsze z powodu nikłości źródeł, opisujących genezę polską, a po drugie z powodu bardzo negatywnego obrazu, który się z nich wyłaniał.
Poczucie bycia gorszym zostaje spotęgowane w momencie utraty niepodległości. Ówcześni działacze patriotyczni stanęli przed dylematem: wokół czego zjednoczyć Polaków, by nie dać się wynarodowić? Jaka jest kultura polska? Co nas odróżnia od Niemców, Rosjan, Francuzów? Co można określić jako wyłącznie polskie? Skąd pochodzimy? Jaki jest nasz mit początku? Jakie są nasze cechy narodowe? Czy rzeczywiście to, co oryginalnie polskie, jest prymitywne i gorsze?”.
Sława, słowo, sclavus…
Zorian Dołęga-Chodakowski – etnograf nie z wykształcenia, ale z zamiłowania i praktyki – twierdził, że prawdziwa, rdzenna polska kultura ma zupełnie odmienny charakter od kultury europejskiej, a zatem jej odmienność wymaga innych metod badawczych. Jego metodą były piesze wyprawy do kurnych chat, gdzie siadał z gospodarzami przy palenisku, słuchał i notował. „Trzeba pójść i zniżyć się pod strzechę wieśniaka w różnych odległych stronach, trzeba śpieszyć na jego uczty, zabawy i różne przygody. Tam, w dymie wznoszącym się nad głowami, snują się jeszcze stare obrzędy, nucą się dawne śpiewy i wśród pląsów prostoty odzywają się imiona bogów zapomnianych” – pisał.
W swojej pracy etnografa nie ograniczał się tylko do spotkań z żywymi. Podczas wypraw zajmował się także odszukiwaniem żalników, czyli dawnych cmentarzysk. Rozkopując kurhany, szukał w nich m.in. przedmiotów, które zmarłym – nie wojownikom i władcom, lecz zwykłym, prostym ludziom – wkładano do grobu.
Ze swoich wędrówek uczynił rodzaj sprzeciwu wobec – jak ujmuje to prof. Maria Janion – „stabilnego, instytucjonalnego establishmentu naukowego czy literackiego”. Jego z wyboru tułaczy, ubogi i niespokojny styl życia nie mieścił się w ówczesnym schemacie pracy etnografa ani we wzorcu zachowania szlachcica (nawet pozbawionego przez carat tytułu). Zorian był odrzucony zarówno przez kręgi naukowe, jak i towarzyskie, jednakże udało mu się uzyskać protekcję oraz finansowanie u księcia Adama Czartoryskiego, dzięki czemu mógł się poświęcić badaniom.
Ich efektem była słynna rozprawa O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem wydana po raz pierwszy w 1818 r. Już sam jej tytuł był znaczący. Słowo „sławiańszczyzna” zostało w nim użyte nie przypadkiem. Dołęga-Chodakowski był zwolennikiem koncepcji, według której nazwa plemienia „Sławianie” wywodziła się od „sławy”. Ta wersja wskazuje na ich wybitną rolę w przeszłości, która miała być powodem do dumy dla współczesnych Zorianowi „synów Sławy”. Z kolei przedstawiciele frakcji optującej za literką „o” wywodzili nazwę Słowian od „słowa”, w innym jednak kontekście niż przyjęty dzisiaj.
Współczesna popularna hipoteza pochodzenia nazwy plemienia, z którego wywodzą się Polacy, zakłada, że Słowianie to ludzie „znający słowa”, w odróżnieniu od innych ludów, z którymi nasi przodkowie się zetknęli, a które posługiwały się językami dla nich niezrozumiałymi (stąd Niemcy to ludzie „niemi”, czyli niemówiący zrozumiałym językiem). W XIX w. też często wywodzono Słowian od „słowa”, tyle że ówcześni zwolennicy tej teorii wskazywali na coś znacznie ważniejszego niż tylko umiejętność komunikowania się między współplemieńcami. Mianowicie na „Słowo” przez wielkie „S”, to, które było na początku: Słowo Boże – właśnie takie wytłumaczenie przedstawiał Mickiewicz w prelekcjach paryskich.
Jednocześnie wieszcz, wchodząc jeszcze głębiej w etymologiczny labirynt, wyjaśniał, że od nazwy słowiańskich plemion wzięło się łacińskie słowo sclavus oznaczające niewolnika, poddanego. Mickiewicz twierdził, że Słowianie nigdy nie byli plemieniem wojennym, często ulegali obcej sile, i że – w tym zgadzał się z Dołęgą-Chodakowskim – narzucane przez Niemców i ludy romańskie jarzmo wyniszczyło dawne słowiańskie zwyczaje.
Wymazana pamięć
O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem to krótka praca, raptem kilka stron, ale z każdego zawartego w niej zdania przebija przekonanie o dwoistości kultury w Polsce: złożonej z części rdzennej, pogańsko-słowiańskiej, i drugiej – obcej, tej narzuconej po chrzcie. Zorian, podobnie jak Herder w Niemczech, postulował stworzenie literatury narodowej, a poetom radził, by tworząc, inspirowali się pieśniami ludowymi. Według badacza były one najbliższe przedchrześcijańskiej Słowiańszczyźnie. Sam przez całe życie zbierał i spisywał dawne pieśni, czego rezultatem jest imponujący zbiór utworów, głównie ukraińskich.
Najbardziej jednak z jego rozprawy przebija antyklerykalizm. Pogańskie wierzenia przodków były dla niego tym, co w polskiej kulturze najdroższe i najważniejsze. Czuł się poganinem i tak też siebie nazywał. W jego liście pisanym z Krakowa do poety Ludwika Kropińskiego padają słowa: „To miasto starożytne, pobożne, i mniej więcej uczone, nie spodziewało się zapewne mieć kiedykolwiek w swoich murach wędrownika tak dzikiego, jakim ja jestem i w przedsięwzięciu pogańskim, które mnie unosi”.
Jak pisze prof. Janion, Zorian czuł się nie tylko badaczem dawnej Słowiańszczyzny, lecz także jej reprezentantem; widział jej ciągłość. Pisał, że dusze ludzkie „wszystkie bez wyłączenia są w wiecznej przestrzeni i podług starodawnych wyobrażeń są obecnymi przy nas. Unoszą się nad nami w powietrzu roje niezliczone pogan. Są to duchy praojców naszych zgasłych przed X wiekiem”. Tym pogańskim duchom powierzał w opiekę swoje badania i swoje prace. „Ojcowie nasi za wcześnie chrzest przyjęli – twierdził w rozprawie O Sławiańszczyźnie… – Od wczesnego polania nas wodą zaczęły się zmywać nasze cechy, osłabł duch niepodległy. Kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sobie samym cudzymi”. Rewolucyjna jak na tamte czasy teoria Dołęgi-Chodakowskiego o zbyt wczesnym, a przede wszystkim zbyt brutalnym chrzcie znajduje współcześnie odzwierciedlenie już w całkowicie naukowych pracach. Dziś wiadomo, że masowa chrystianizacja Słowian często łączyła się z bezczeszczeniem miejsc pogańskiego kultu, rąbaniem posągów przedstawiających bogów i paleniem ich na oczach siłą zgromadzonych mieszkańców grodu czy osady. Prof. Monika Rudaś-Grodzka, badaczka literatury z PAN, tymi słowami streszcza skargę Zoriana: „[…] nie jesteśmy sobą, zamordowano nam rodziców, zmieniono imiona, wymazano pamięć, skazano na cudzość”.
Dołęga-Chodakowski przypominał, że słowiańscy poganie musieli się z politeistyczną religią praojców ukrywać; w swojej pracy wspominał o „schronieniu się na ostatek kapłanów z wielu bogami wśród zapadłej Litwy”. Zamieszkujący dzisiejsze tereny Polski Słowianie jeszcze pół wieku po chrzcie Mieszka odrzucali chrześcijaństwo – zbrojnie i masowo. W parze z buntem wobec religii szedł protest przeciwko wzrostowi powinności feudalnych. Okres zamieszek, który rozpoczął się od chrztu Mieszka i trwał przez kolejne kilkadziesiąt lat, dziś znany jest jako reakcja pogańska, chociaż wśród historyków trwa dyskusja, na ile istotna dla XI-wiecznych buntowników była kwestia religijna i czy forma pisania o nich „poganie” przez współczesnych im kronikarzy nie była zwyczajnie próbą ich dyskredytowania. Nie zmienia to jednak faktu, że tamten zryw antyfeudalny wiązał się z powrotem chłopstwa do dawnych wierzeń. Poza tym podobna rebelia pogańska miała miejsce blisko 100 lat wcześniej na terenie Czech ochrzczonych w 925 r. Z kolei Słowianie połabscy w 983 r. wypędzili ze swoich terenów przedstawicieli Świętego Cesarstwa Rzymskiego oraz Kościoła, zdobyli Hamburg i go spalili. Niektóre tamtejsze plemiona długo i skutecznie broniły się przed chrystianizacją. Książę obodrycki Niklot jeszcze w 1147 r. odparł wyprawę krzyżową, którą zorganizowała koalicja duńsko-saska.
Jeszcze Słowiańszczyzna nie zginęła
Publikacja Dołęgi-Chodakowskiego sprawiła, że słowiańskie pogaństwo stało się modne, podobnie jak zamiłowanie do słowiańskiej twórczości ludowej. Romantyczni artyści zaczęli zawłaszczać tę poetykę. Z jednej strony była to kwestia szerszego europejskiego trendu, z drugiej – pisząc o dawnych Słowianach, omijali cenzurę zaborców, jednocześnie zawarte w ich utworach metafory i alegorie były czytelne dla rodzimych odbiorców. Ale nie wszystkim podobał się antyklerykalizm autora O Sławiańszczyźnie… Co prawda Mickiewicz wprowadził pogański obrzęd dziadów, czyli spotkanie z duchami przodków, do literatury, jednak odrzuceniu chrześcijaństwa się przeciwstawiał. We wspomnianych już prelekcjach paryskich pisał, że słowianofile, a wśród nich Chodakowski, atakują Kościół, tymczasem „chrześcijaństwo nie przychodziło niszczyć dawnych tradycji, ale rosło w siły tym, że je wykładało i wypełniało”.
Zawzięty antyklerykalizm był jedną z głównych przyczyn odrzucenia Dołęgi-Chodakowskiego przez naukowców z Uniwersytetu Wileńskiego. Także książę Czartoryski, który wcześniej chętnie finansował wędrówki badacza po Galicji, Ukrainie i Białorusi, zaczął naciskać, by poszukał innego mecenasa.
Jednymi z największych krytyków metod i pracy Zoriana zostali bracia Śniadeccy: Jan – słynny matematyk i astronom (pierwowzór postaci Starca z Mickiewiczowskiej ballady Romantyczność – tego samego, do którego bardziej przemawiało bezduszne szkiełko i oko, a nie czucie i wiara) oraz Jędrzej, lekarz, biolog i chemik. Zarzuty tego pierwszego można streścić w trzech punktach (tak przynajmniej robi relacjonujący go historyk prof. Maciej Michalski): błędy w posługiwaniu się językiem polskim; „nieprzystojności” tematyki i formułowanych opinii; nadmiar entuzjazmu przy niedostatku rozumowania naukowego. Dołęga-Chodakowski próbował się bronić, ale nie miał szans w starciu z tuzami polskiej nauki.
Świadom, że potępienie przez niego Kościoła nie przysporzyło mu zwolenników, zaczął ubiegać się o dotacje na swoje badania w kręgach rosyjskich. W jednym z listów argumentował, że Rosjanie „nie będą gniewać się, żem wcześnie obwinił nasze duchowieństwo, Rzymem zaślepione i bardzo dawno spróchniałe. Więcej będą troskliwi o chwałę całej Słowiańszczyzny, na którą już z wysokości powodzeń politycznych patrzą”. Chociaż początkowo pieniądze się znalazły, to jednak bardzo szybko i u Rosjan popadł w niełaskę. A jako że zaczął propagować słowianofilstwo ponadnarodowe, w oderwaniu od kwestii patriotycznej, to również w polskich kręgach stał się wyrzutkiem.
Życie po śmierci
Od 1820 r. Zorian Dołęga-Chodakowski nie miał pieniędzy na badania, ale nawet już się o nie nie starał. Sam przestał swoje poszukiwania uważać za naukowe, a myślał o nich w kategorii misji oraz szukania samego siebie. W końcu przyjął posadę zarządcy dóbr u ziemianina w guberni twerskiej, gdzie zmarł w 1825 r. w nieznanych okolicznościach. Rok wcześniej ukazało się jego ostatnie dzieło zatytułowane Próba wyjaśnienia słowa kniaź – ksiądz. W chwili śmierci miał zaledwie 41 lat.
Gdy umierał, nie tylko był niemal zupełnie zapomniany i odrzucony, lecz także w kręgach naukowych uznawano go za niespełna rozumu. Jednak romantyzm zaczynał już w tym czasie wygrywać starcie z klasykami, a legenda o etnografie powoli przedostawała się poza katedry uniwersyteckie.
Najważniejszy ślad po Dołędze-Chodakowskim mamy w jednym z najbardziej znanych utworów Juliusza Słowackiego – Królu-Duchu, który ukazał się ponad 20 lat po śmierci badacza, w 1847 r. Jedna z postaci poematu, gęślarz pogański, nosi imię Zorian i choć nie ma oczywiście całkowitej pewności, że Słowackiemu chodziło o wędrującego po cmentarzach badacza Polski przedchrześcijańskiej, to istnieją poszlaki, że tak właśnie było.
Jak przystało na buntownika i kontestatora, największe uznanie Dołęga-Chodakowski zyskał po śmierci. Stanisław Wyspiański nie odwoływał się wprost do badacza, ale w jego myśli widać wyraźny wpływ etnografa. Artysta sądził bowiem i pisał, że upadek Polski jest konsekwencją upadku prasłowiańskich wartości życia pod naporem chrześcijaństwa. Uwielbienie dla tego, co ludowe, nietknięte kulturą łacińską, widać też u innych twórców Młodej Polski, m.in. u Stanisława Witkiewicza w jego apoteozie kultury tatrzańskiej.
Agnieszka Gajda z myślą Dołęgi-Chodakowskiego łączy nawet twórczość Andrzeja Sapkowskiego. I nawet jeśli autor Wiedźmina nigdy w życiu nie miał w ręku O Sławiańszczyźnie…, to sama popularność wiedźmińskiej serii pokazuje, że wizja wielkiej pogańskiej przeszłości Słowian zawarta w tej niepozornej pracy dobrze ma się także w naszych czasach.
Korzystałem z następujących artykułów naukowych i książek: Maria Janion, Niesamowita Słowiańszczyzna; Andrzej Poppe, U źródeł postępowej historiografii szlacheckiego rewolucjonizmu: Zorian Dołęga Chodakowski; Maciej Michalski, Dawni Słowianie w tradycji polskiej I połowy XIX wieku; Agnieszka Gajda, Pogańska Słowiańszczyzna w literaturze polskiej; Zorian Dołęga-Chodakowski, O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem.