Aby przetrwać upał, jaszczurki tańczą na gorącym piasku, a chrząszcze łowią o świcie drobne cząstki mgły. Człowiek chowa się pod drzewem, a drzewo – pod swoją korą.
Niebo złamało się na dwa nierówne kawałki. Ten wyżej jest podbiegnięty zmęczonym płowiejącym błękitem, rozmazanym w piękny gradient kończący się głębokim lazurem nad moją głową. Z błękitu leje się upał. Mniejszy kawałek, wciśnięty tuż nad szarą przestrzeń rozciągającą się dookoła, jest gęsty jak lokalne, słodkie wino. Faluje jak szalony, łamie w chwiejne falbanki pędzące znad horyzontu promienie światła. Siedzę pod rozłożystym dębem korkowym Quercus suber. Obaj udajemy, że jest nam dobrze. Ja – wmawiając sobie, że owo portugalskie piekło to zasłużony odpoczynek od pobliskiej konferencji naukowej. Dąb – w beznadziejności swojego bezruchu unieruchamia się jeszcze bardziej, stopuje kołowrotki fotosyntez i biochemicznych cykli oraz wstrzymuje oddech, zaciskając miliardy swoich mikroskopijnych ust. Na potylicy (tak, z drzewem rozmawia się, czując jego niewzruszoność na plecach i tyle głowy) odczuwam napuchnięte latami wzrastania węzły korkowej kory, zaskakująco nieciepłej w ten piekielny dzień. Zupełnie mnie to nie dziwi, jakże zresztą mogłoby dziwić. Raczej zazdroszczę inżynieryjnego geniuszu i zapobiegliwości, która – nie przeczytawszy nawet jednego rozdziału o sekretach termodynamiki – dała się ponieść ewolucji, ubierając dąb w klimatyzowany kaftan.
Mantra
Korkowa kora korkowego dębu to