Grzyby o psychoaktywnej mocy to bardzo mała część królestwa Fungi, ale ich „symbiotyczna” relacja z człowiekiem stawia je w centrum dyskusji na temat pochodzenia i przyszłości naszego gatunku oraz planety.
Wśród tych zwolenników psychodelików, którzy wierzą w ich moc przeobrażania świata, można wyróżnić dwie grupy. Technokraci opierają się na badaniach naukowych, dostrzegają terapeutyczną rolę tego typu substancji i są przekonani, że pozwalają one przezwyciężać osobiste kryzysy. Duchowi rewolucjoniści z kolei mają bardziej dalekosiężne plany. Psychodeliki – szczególnie te, które pochodzą ze świata naturalnego – powinny według nich ukształtować nowy typ wrażliwości ekologicznej, pomóc w powstrzymaniu degradacji planety, a nawet przyczynić się do radykalnej reorganizacji życia społecznego. Historie obu tych nurtów niejednokrotnie splatały się ze sobą, a ich przedstawiciele dokonywali nieoczekiwanych roszad.
Konserwatysta i hipisi
W 1957 r. na łamach magazynu „Life” (ówczesnego amerykańskiego odpowiednika „Przekroju”) R. Gordon Wasson, amator mykolog, opublikował reportaż z małej wioski leżącej w górzystym stanie Oaxaca w Meksyku. Celem jego podróży był udział w sesji prowadzonej przez lokalną curanderę (uzdrowicielkę) Marię Sabinę, która w swojej praktyce szamańskiej używała świętych grzybów. Co go zainspirowało do tych badań? 30 lat wcześniej odbył z żoną wycieczkę po lasach łańcucha Catskill w stanie Nowy Jork. Valentina zebrała wtedy kilka dorodnych grzybów i ku przerażeniu męża przygotowała z nich kolację w górskiej chatce. Jak na Anglosasa przystało, Wasson był mykofobem i podejrzewał wszystkie grzyby o trujące właściwości. Myślał, że obudzi się obok trupa, jednak grzybowy bakcyl okazał się zaraźliwy w zgoła inny sposób: zapoczątkował wielką fascynację, której następstwem były studia nad rolą grzybów w rozwoju cywilizacji. Ta przygoda zawiodła Wassona do wioski Huautla de Jiménez, gdzie miał sprawdzić prawdziwość doniesień o wciąż żywym wśród