Są tu piekarnia, fryzjer, farma z ekologiczną żywnością, a nawet plac zabaw dla dzieci przychodzących w odwiedziny. Osadzeni mogą zakładać własne firmy, a niektórzy mają nawet prawo wychodzić na zewnątrz. Tak wygląda najbardziej progresywne więzienie w Urugwaju.
Przede mną zaledwie dwie wieżyczki. Puste. Wojskowi stoją tylko na tych przy murze, który bardziej przypomina betonowy płot. Jedyni policjanci, których mijam, opierają się znudzeni o samochód. Policjantów jest 10. Więźniów – ponad 600.
Do godz. 19.00 osadzeni są prawie wolni. Pieką chleby i ciastka, tatuują, obcinają włosy, uczą się matematyki, sadzą kapustę, konstruują kajaki. Przygotowują nowe wydanie gazetki, audycję radiową albo występ grupy rockowej. Kończą liceum, niektórzy i studia. Grają w piłkę (w Urugwaju od kilkudziesięciu lat działa więzienna liga piłkarska, skazanych wozi się między zakładami autobusem). Boksują, ćwiczą asany i nowe role. Do występu teatru, ale też do nowego życia, które nastąpi, gdy opuszczą mury więzienia.
Witajcie w Punta Rieles.
Pożyczka na rozruch
Z dyrektorem więzienia spotykam się rankiem pod siedzibą banku w centrum Montevideo. Pachnie mate i alkoholem. Wczoraj był mecz Urugwaju z Ekwadorem. José Luis Parodi właśnie zarejestrował kolejne przedsiębiorstwa swoich więźniów i założył im konta bankowe. Na terenie Punta Rieles działa 38 takich firm. Każda z nich dostała od zakładu karnego pożyczkę na rozruch. Jeśli biznes się utrzyma, po trzech miesiącach zaczyna się spłata – zakład ściąga 10% miesięcznych zarobków przedsiębiorstwa. „To jedyny fundusz na świecie, który pożycza bez odsetek, a ten, kto zaciąga dług, nie może iść do więzienia, bo już w nim jest” – żartuje Parodi.
Wysoki, opalony, zadziorny. Jedziemy do więzienia, leży na obrzeżach stolicy.
„Każdy człowiek nabiera godności, jeśli z godnością się go traktuje” – mówi sentencjonalnie. Ta zasada rządzi Punta Rieles, gdzie więźniów nie pozbawia się rzeczy osobistych