W Kostaryce najpopularniejszy zwrot to „pura vida”, czyli „czyste, dobre życie”. Tak mieszkańcy tego kraju się witają, żegnają, pozdrawiają i tak sobie dziękują. Leniwce są żywą ilustracją tej maksymy.
Możliwe, że trochę was rozdrażnię, ale jestem akurat na wakacjach w tropikach. Za oknem mam środkowoamerykański las deszczowy, wrzeszczący, wyjący, kwiczący i śpiewający miejscową fauną, głównie ptasią, ale i ssaki nie siedzą cicho. Chyba najbardziej niesamowity dźwięk to wycie wyjców, największych z okolicznych małp. Nie brzmi jak głos jakiegokolwiek zwierzołka, raczej jak głośne rozdzieranie kurtyny oddzielającej nas od innych wszechświatów. Aż ciarki przechodzą. Pełno tu inspiracji do rozważań nad stanem umysłu i ulubionymi używkami „ojca ewolucji”, zwłaszcza że bardzo wielu miejscowych wygląda jak inwazja kosmitów. Ale jeden temat narzuca mi się nieodparcie. Może niezbyt szybko, ale nieubłaganie. A kim ja jestem, żeby sprzeciwiać się woli Przyrody? Zatem dzisiaj będzie o liściożerach.
„Eeee…. O kim?” – moglibyście zapytać. I nic dziwnego. To powiem prościej: o leniwcach i ich najbliższych krewniakach, leniuchowcach. Jeszcze do niedawna wszystkie nazywaliśmy leniwcami. Wszystkie też po angielsku mają wspólną nazwę sloth. Ale od jakiegoś czasu w polskiej nomenklaturze obowiązuje w sumie dość logiczna zasada, że jeśli ktoś ma po łacinie inną nazwę rodzajową, to po polsku też nie może mieć takiej samej. Niby ma to sens, ale dzięki temu mamy teraz na świecie pełno językowych dziwadełek, takich jak tońce (dawniej delfiny), nibylisy (lisy szare), szarytki (foki szare) czy właśnie leniuchowce. Tak czy siak, leniuchowcowate to jedna z dwóch, obok leniwcowatych, rodzin tworzących podrząd liściożerów w rzędzie włochaczy. Oprócz nich do włochaczy należą też giętkojęzykowe, czyli mrówkojady i mrówkojadki. Ale o nich będzie kiedy indziej.
Leniwce i leniuchowce trochę się od siebie różnią. Ich angielskie nazwy (odpowiednio three- oraz two-toed sloth, czyli leniwce trzy- i dwupalczaste) są nieco mylące, bo toe to palec u nogi, a w tylnych kończynach obie grupy mają po trzy palce. W przednich rzeczywiście leniwce mają po trzy, a leniuchowce po dwa, więc, co niezbyt często się zdarza, nasze nazwy mają w tym przypadku więcej sensu, bo jesteśmy tolerancyjni i palec to palec, nieważne skąd jest. Leniuchowce są też nieco większe (do około 8 kg) od leniwców (około 4–5 kg), szybciej się poruszają (choć też nie są nadrzewnymi gepardami) i mają odrobinę bardziej zróżnicowaną dietę, z szerszym spektrum gatunków roślin i okazyjnie zjadanymi bezkręgowcami.
Za to leniwce są oficjalnie najpowolniejszymi ssakami świata. Ich powolność jest jednak skuteczną strategią adaptacyjną. Poruszając się wolno, nie wydatkują zbyt wiele energii, dlatego nie potrzebują dużo pożywienia. Nie muszą więc konkurować z bardziej głodnymi rywalami. Ponadto główni prześladowcy leniwców, czyli ogromne drapieżne ptaszyska zwane harpiami wielkimi, ale też duże węże i różne gatunki drapieżnych kotów, są przede wszystkim wyczulone na gwałtowny ruch. Dlatego powolność czy wręcz brak ruchu ułatwia leniwcom pozostanie niezauważonymi. Długie, potargane futro, często w dodatku zielone od rosnących w nim glonów, sprawia, że nieruchomo siedzący na drzewie leniwiec wygląda jak gęsta kępa liści. Wiem, bo sam się przekonałem, jak trudno je zobaczyć, nawet kiedy się patrzy prosto na nie. Glony na futrze liściożerów mogą oprócz kamuflażu mieć jeszcze jedną funkcję. Nie wiem jak leniwce, ale leniuchowce czasem traktują je jak kanapki na drogę i wielokrotnie widziano, jak się tymi glonami żywią. Z kolei naukowcy, którzy kiedyś zbadali różnorodność fauny i flory na grzbiecie leniwców, już 20 lat temu sugerowali, że takiej bioróżnorodności nikt inny na sobie nie nosi i jeśli chcemy znaleźć lek na raka, to może właśnie w odrobinę zapuszczonym futerku tych zwierząt.
Leniwce nie tylko poruszają się powoli. Ich metabolizm jest również najpowolniejszy w świecie zwierząt. Trawienie posiłku może im zajmować nawet 50 dni. Jednak załatwiać się muszą nieco częściej. Raz na tydzień leniwce schodzą z drzew na ziemię, żeby zrobić kupę. Naukowcy uważają, że związane z tym ryzyko jest mimo wszystko mniejsze niż to, że jakiś łowca usłyszy głośne plaśnięcie uderzającego o ziemię leniwcowego balaska, gdyby nie schodziły. Tak czy siak, chodząc po tropikalnym lesie jestem im za to wdzięczny.
Okazuje się, że poszczególne osobniki leniwców mają swoje ulubione gatunki drzew, na których chcą żerować. W dodatku te preferencje im się kilkakrotnie zmieniają w ciągu około 30 lat życia. Czasem wybierają gęstsze drzewa, gdzie łatwiej się ukryć, ale trudniej wspinać, czasem takie, gdzie nieco lepiej je widać (co zresztą jest w okresie godowym potrzebne, bo partnerzy muszą się odnaleźć, a wzrok mają słaby), ale łatwiej też dobrać się do pysznych liści. Na ogół preferują różne gatunki drzew z rodzaju Cecropia sp., które po polsku czasem nazywamy uroczo cekropkami, choć wcale małe nie są.
Tak czy siak, leniwy styl życia wydaje się popłacać. Leniwce żyją na świecie od 64 mln lat. W ich ewolucyjnej przeszłości było mnóstwo prawdziwie majestatycznych przodków. Niektórzy z nich, jak żyjący 8 mln lat temu Thalassocnus, byli zdobywcami oceanów, wiele zaś bardziej znanych dawnych leniwców osiągało rozmiary słonia i żyło na ziemi. Najsłynniejszym przedstawicielem tej grupy był wspaniały potwór zwany megaterium, który tak sobie świetnie radził, że kiedy około 14 mln lat temu kontynenty Ameryki Południowej i Północnej się połączyły, zamiast jak duża część endemitów z południa wyginąć w konfrontacji z północnymi konkurentami, jego bliscy krewniacy zaczęli niespiesznie rozłazić się po nowych terenach. Megaterium wyginęło dopiero jakieś 11 tys. lat temu, bo nie przeżyło inwazji nowego gatunku, czyli nas, jak zwykle. Nawet jego 30-centymetrowe pazury nie były w stanie go uratować, choć stojąc na dwóch łapach i osiągając wysokość 6 m musiał wzbudzać w najeźdźcach uzasadniony lęk. Niestety, jednak znowu daliśmy radę.
Co ciekawe, z badań genetycznych i paleologicznych wynika, że zarówno leniwce, jak i leniuchowce wlazły na drzewa niezależnie od siebie, bo ich najbliższy wspólny przodek łaził po ziemi. A to oznacza, że te dwie rodziny są jednym z najlepszych przykładów ewolucyjnej konwergencji. Czyli ich obecne podobieństwo nie wynika z bliskiego pokrewieństwa, ale jest niezależnym i podobnym dostosowaniem się do zbliżonego trybu życia.
Moje pierwsze leniwce widziałem w Kostaryce, a odwiedzając jedno ze schronisk dla dzikich zwierząt, mogłem przekonać się, że naprawdę są takie niesamowite, jak mi się zawsze wydawało. Nie namawiam nikogo na żadne używki (musiałem tak napisać), ale patrząc na ich rozanielone ślepka, hipisowskie kudły i generalną niespieszność, nie mam wątpliwości pod wpływem jakich ziół mogły zostać przez Darwina wymyślone. W Kostaryce najpopularniejszy zwrot to pura vida, czyli „czyste, dobre życie”. Tak mieszkańcy tego kraju się witają, żegnają, pozdrawiają i tak sobie dziękują. Nieniepokojone leniwce są dla mnie żywą ilustracją tej maksymy.
Na koniec muszę się przyznać do jeszcze jednej rzeczy. Nie przypadkiem leniwce i leniuchowce tak mnie fascynują, że uważam je za swoje zwierzęta duchowe, wręcz totemiczne. Nie jestem już w Kostaryce, wspomniane na początku wakacje dawno się skończyły. Dziś mija dokładnie rok, odkąd zacząłem pisać ten tekst.