Joanna Domańska zabiera nas w podróż do niebiańsko pięknego miejsca, gdzie turystyka przynosi pieniądze, ale bez tłumów turystów, gdzie nietoperze żywią się nie krwią i mięsem, lecz owocami, a rekiny wyglądają jak gitary. I nawet prądy oceaniczne niosące śmieci omijają te wyspy. Zapnijcie pasy.
Wyobraźcie sobie ocean mieniący się odcieniami turkusu i szmaragdu, puste, białe, jedwabiście piaszczyste plaże, potężne granitowe skały pochodzące z czasów, gdy życie na Ziemi osiągnęło etap pierwszych organizmów wielokomórkowych. Wyobraźcie sobie miejsce, gdzie korsarzom stawia się pomniki. I co jakiś czas znajduje ukryte przez nich skarby. Wyobraźcie sobie cienie rzucane przez palmy, z których zwieszają się, niczym monstrualne pośladki, największe kokosy świata, i łagodnie spoglądającego żółwia, który tu był, nim pojawili się pierwsi osadnicy.
Wyobraziliście już sobie raj? Świetnie, bo Seszele są rajem, ale z zupełnie innych powodów.
Trafiam tu właściwie przypadkiem. Nic nie wiem o tym niewielkim archipelagu. Elvis, który odbiera mnie z lotniska, szczęśliwie okazuje się gawędziarzem. Zanim pokonamy trasę ze wschodniego wybrzeża, gdzie leży najmniejsza stolica świata i lotnisko, na zachodnie – nad lagunę, przy której zamieszkam, czyli w ciągu godziny, dowiem się całkiem sporo.
Wyspy skarbów
Rodzina Elvisa jest tu od początku, to znaczy od siedmiu pokoleń.
Co prawda wyspy znane były arabskim żeglarzom już tysiąc lat temu, uzupełniał na nich zapasy Vasco da Gama, ale dopiero w XVII w. pojawili się stali mieszkańcy. Kryjówki urządzali tu piraci.
– Piraci?! A kogo oni tu rabowali, na środku oceanu?
Elvis uśmiecha się pobłażliwie: – Tutaj nie rabowali, tu mieszkali. Ukrywali skarby, a my teraz ciągle coś znajdujemy, możesz zobaczyć w muzeum.
– Jakie skarby znajdujecie?
– Czasem srebrne albo złote monety, a czasem okute skrzynie pełne klejnotów. Ale poszukiwania są trudne, piraci byli sprytni, dobrze ukrywali swoje łupy. Ponieważ poziom wody się podniósł od ich czasów, części z tych zakopanych kosztowności nie znajdziemy. Największy skarb, o którym wszyscy wiedzą i wielu marzy, to ogromny złoty krzyż inkrustowany szlachetnymi kamieniami. Ale do jaskini, w której został ukryty, teraz nie sposób się już dostać. Co jakiś czas ktoś próbuje, ale bez skutku, bo albo nie dociera, albo ginie w trakcie poszukiwań.
– Jesteś potomkiem piratów?
– Nie, pierwszych osadników. Wyspy w drugiej połowie XVIII w. zaanektowała Francja. Francuzi przybyli tu z niewolnikami z Afryki oraz z Hindusami. Ale wkrótce pojawiła się flota brytyjska, Francuzi nie mieli ochoty z nią walczyć, więc się poddali i od początku XIX w. panowali Brytyjczycy. Niepodległość uzyskaliśmy 40 lat temu. A ty skąd jesteś?
– Z Polski.
– To między Niemcami a Rosją. Do kogo wam bliżej?
– Ha, niełatwe pytanie. Ale Polacy i Rosjanie to Słowianie, więc można powiedzieć, że łączy nas słowiańska dusza.
– Czy to znaczy, że mężczyźni w Polsce są podobni do Rosjan?
– Nie mam pojęcia, jacy są rosyjscy mężczyźni. Dlaczego o to pytasz?
– Bo Rosjanie strasznie piją i biją swoje kobiety.
– Skąd wiesz?
– Często to widzimy i nie znosimy tego, tutaj to nie do pomyślenia! Jak można bić kobietę? Jak można bić kogokolwiek!
– Tu nie ma przemocy?!
– Niewiele, szanujemy się. A jeśli coś takiego się zdarza, inni reagują.
Wzdycham.
– Możesz czuć się tu bezpiecznie, chodzić wszędzie sama. W nocy też nic ci nie grozi.
– A mogę zostawić portfel i telefon na plaży i iść pływać w oceanie?
– Hmm… tak. Ale lepiej zostaw w hotelu.
– Byłeś w Europie?
– Jeszcze nie. Podróżowałem po Azji i Afryce. Chciałbym zobaczyć Europę, choć słyszałem, że tam się szybko żyje, a ja nie lubię szybkiego tempa. Po co się tak spieszyć?
– Żeby przeżyć jak najwięcej? Żeby coś osiągnąć? Albo żeby po prostu związać koniec z końcem?
– To bez sensu. Kiedy ludzie żyją w pośpiechu, tracą dystans. Są spięci, szkoda im czasu na odpoczynek. I nie zastanawiają się, co jest ważne.
– A co jest ważne?
– Ważne jest zastanawiać się, co jest ważne.
Wiemy, co jest dobre
Szosa zaczyna piąć się ku górze, by po chwili opaść serpentynami. Mahé jest długa na prawie 30 km, szeroka na 17 km, a jej najwyższy punkt sięga niemal kilometr nad poziom morza. Nie zobaczę jednak widoku na całą wyspę, podobno zapierającego dech w piersiach, bo kiedy wybiorę się na wycieczkę na szczyt, przykleją się do niego chmury i mgła.
– Gdybyś wynajęła samochód, nie prowadź po alkoholu. Łatwo wypaść z drogi na tych ostrych zakrętach.
– To wy tu jeździcie po alkoholu?
– No nie, przecież mówię, że to niebezpieczne.
– Ale przepisy na to pozwalają, policja nie kontroluje kierowców?
– Gdyby cię zatrzymali, pewnie poradziliby ci, żebyś pojechała do domu.
– Czyli możecie tu jeździć pijani?!
– Właściwie tak, ale tego nie robimy, to nierozsądne.
– A jaka religia tu dominuje?
– Katolicyzm, ale mógłbym powiedzieć, że żadna. Nie jesteśmy zbyt religijni, a kościoły nie są popularne. To bardziej miejsca spotkań starszych albo samotnych ludzi. Z bliskich mi osób do kościoła chodzi tylko moja babcia.
W trakcie wyprawy mam dwóch kompanów. Elvis towarzyszy mi na lądzie, Ruben w wodzie. Ruben jest dwa razy młodszy od Elvisa i ma mniej filozoficzną naturę, ale wydają się podobnie spokojni i zadowoleni z życia. Łączy ich również rozbrajająca pewność siebie. Zanim poznam Rubena, zdążę przemierzyć piechotą południową część wyspy. Dzielę się z nim wrażeniami.
– Skoro wasza ekonomia jest oparta na turystyce, to gdzie jest ta turystyka? Gdzie hotele, bary i restauracje, gdzie turyści? Bo te dzikie i puste plaże są zachwycające, ale dziwią.
– Niektóre plaże są puste, inne bardziej popularne. Dookoła nas jest znacznie więcej bungalowów i hoteli, niż ci się zdaje. Po prostu są niskie. Tutaj budynki stawia się tak, by nie przekraczać wysokości sąsiadujących z nimi drzew. Chodzi o to, żeby nie naruszać krajobrazu. A na tej plaży jest knajpka koło twojego hotelu.
– La Gaulette, już tam byłam. Pyszne jedzenie i piękny widok. Ale jest tylko jedna.
– Jedna tu wystarczy.
– No dobra, są hotele i jest tyle pięknych plaż, ale spotkałam niewielu ludzi, do tego większość osób, na które się natknęłam i które się świetnie bawiły, wyglądała na tubylców, nie przyjezdnych.
– Tak, zwłaszcza że wczoraj była niedziela. Turyści wolą leżaki przy basenach, a my spędzamy weekendy na plaży. Zbierają się rodziny, grupy znajomych, sąsiedzi. Spędzamy tak wolne dni, robimy barbecue, rozmawiamy, słuchamy muzyki i tańczymy, pływamy, gramy. Na plaży świętujemy też urodziny i inne okazje.
Potwierdzam, widziałam porozwieszane balony, hamaki, huśtawki, zastawione pachnącymi potrawami plastikowe stoliki w cieniu palm. I wiele pogodnych twarzy.
– Wyglądało to tak, jakby miejscowi bawili się lepiej niż goście tych luksusowych hoteli.
– Bo tak jest. Czemu cię to dziwi? Mieszkamy tu, wiemy, co jest dobre.
Bomba zdrowia i szczęścia
– Hej, popatrz w dół!
Przepływa pode mną ogromna manta. Chcę się odsunąć, ale Ruben uspokaja: – Nic ci nie grozi, nie atakują. Nieraz zdarzyło mi się je nadeptywać, nie reagowały.
Tego dnia zobaczymy ich więcej.
– Co jeszcze mogę spotkać w oceanie?
– Wielkie żółwie, przypływają często. Jeśli będziesz miała szczęście, to delfina, rekina rafowego albo rekina-gitarę.
– Gitarę?
– Jak zobaczysz, od razu będziesz wiedziała dlaczego. Nie martw się, ani rekin rafowy, ani gitara nie są groźne. A jeśli będziesz miała dużo szczęścia, to spotkasz małego czarnego wieloryba. Akurat do tej zatoki przypływają wszystkie te zwierzęta.
Nazajutrz okazuje się, że mam szczęście. Z początku nie jest to oczywiste. Widzę płetwę i przechodzą mnie ciarki, ale po chwili okazuje się, że płetwy są trzy. A skoro to grupa, to znaczy, że delfiny. Wpadły pobawić się w falach.
Gitarę muszę sprawdzić w Internecie. Za to zobaczę jeszcze kilka ośmiornic. Codziennie obserwujemy śniadego poławiacza, który prosto z oceanu zanosi je do pobliskiej tawerny.
– Skubany – nie jestem pewna, czy w tonie Rubena brzmi podziw, czy zazdrość – jest najlepszy na tej plaży. Zawsze coś upoluje.
– Czyli w wodzie nic mi nie grozi ze strony zwierząt?
– Nie.
– A na lądzie?
– Też nic.
– Nawet ze strony owadów?
– Nic.
– A może węże?
– Uwierz mi, nie.
– To może jest tu chociaż coś dziwnego?
– O, tego to dużo. Nietoperze pewnie już widziałaś?
– Nie!
– Niemożliwe, musiałaś nie zauważyć. Mamy największe nietoperze na świecie. I jest ich pełno. Żywią się owocami, więc obsiadają drzewa owocowe. Rozejrzyj się.
Tego wieczoru nagle dostrzegam, że są ich dziesiątki. Ogromne, o rozpiętości skrzydeł przekraczającej metr. Gdy któryś obniża lot, wygląda jak szybujący mały Batman.
– Z daleka jak Batman, a z bliska jak pies. Są śliczne, mają mordki jak owczarki niemieckie. Łapałem je, kiedy chodziłem do szkoły.
– Po co?
– Sprzedawałem w hotelu albo w tawernie. To przysmak. No, nie rób min…
Po kilku dniach rozmawiam o nietoperzach z Elvisem. Mówię, że podobno mają mordki jak wilczury.
– Wilczury?! Nie, no co ty! Co za pomysł! Ani trochę… Przecież one wyglądają jak chihuahua! Ale nie to jest w nich najdziwniejsze. One mi bardzo przypominają ludzi. Mama nietoperz karmi swoje małe, tuląc je do piersi. Dbają o czystość, kąpią się w oceanie. W czasie menstruacji samiczki robią to częściej. No i zwłaszcza bez skóry wyglądają jak małe ludziki, mają sześciopaki na brzuszkach.
– Skąd wiesz, jak wyglądają bez skóry?
– Mój tata je czasem łapie do zjedzenia. To…
– …przysmak – przerywam.
– Tak, i są zdrowe. Cały dzień wsuwają te owoce. Mówimy o nich „latająca bomba witaminowa”. Ale ja ich nie jem.
Doceniamy to, co mamy
– Zauważyłaś, jak tu jest czysto?
– Jasne, chciałam cię właśnie o to zapytać.
Elvis jest rozpromieniony.
– Dbamy o porządek, tak tu po prostu jest. Zobacz, nawet samochody są czyste. Nie zostawiamy śmieci, a jeśli już ktoś coś wyrzuci, to zaraz ktoś inny to zbierze. Zwłaszcza plastikowe butelki, bo są tu punkty, gdzie się za nie dostaje pieniądze. To małe kwoty, ale można uzbierać na obiad. A w sobotę widziałaś ludzi z workami?
– Tak, kto to?
– Po prostu mieszkańcy. To taki zwyczaj, w sobotę rano ludzie wychodzą na plażę albo idą wzdłuż drogi i sprawdzają, czy nie leżą gdzieś śmieci. Zdarza się, że ktoś jednak coś wyrzuci, czasem zwierzęta coś rozniosą czy wiatr poniesie.
– A wiesz, że widziałam miejscowego, który wyrzucił butelkę przez okno samochodu?
– Niemożliwe, pewnie turysta.
– Nie, na pewno był stąd. Tak wyglądał, poza tym samochód jechał z otwartymi oknami i bez świateł.
Wcześniej ustaliliśmy, że turyści jeżdżą z zamkniętymi oknami (klimatyzacja) i włączonymi światłami. Miejscowi mają otwarte okna, przez które zwykle rozlega się reggae albo reggaeton i w ciągu dnia nie włączają świateł. Elvisa porusza ta kwestia. „Po co włączać światła, kiedy jest jasno? Rozumiem, że macie takie przepisy u siebie, może na północy nawet w ciągu dnia jest ciemno. Ale tu nie ma takich przepisów i nie ma to sensu. Po co robić coś, co nie ma sensu?”
– To może był pijany?
– Mógł być, bo siedział od strony pasażera.
– Nieważne, na pewno już ktoś zabrał tę butelkę. Wiesz, my nie śmiecimy, bo to obciach.
– A ocean nie wyrzuca śmieci? Oceany są przecież pełne plastiku, na Malediwach, które leżą względnie blisko, plaże codziennie są zarzucane strasznymi ilościami odpadków. A tu w wodzie i na brzegu nic takiego nie widziałam.
– Niesamowite, prawda? Tak się złożyło, że prądy, które niosą śmieci, akurat nas omijają.
– Jak myślisz, Elvis, dlaczego tu jest tak, jak jest? Jak to możliwe? Skąd tyle luzu i spokoju? Skąd ten rozsądek i porządek?
– Też się nad tym zastanawiałem. Może stąd, że jesteśmy mieszanką różnych kultur i zwyczajów? Wzięliśmy z nich to, co najlepsze. A może dlatego, że jest nas mało, znamy się i przejmujemy sobą nawzajem? Doceniamy to, co mamy, i to szanujemy. No i potrafimy się tym cieszyć. I mamy szczęście.