Joanna Domańska zabiera nas w podróż do niebiańsko pięknego miejsca, gdzie turystyka przynosi pieniądze, ale bez tłumów turystów, gdzie nietoperze żywią się nie krwią i mięsem, lecz owocami, a rekiny wyglądają jak gitary. I nawet prądy oceaniczne niosące śmieci omijają te wyspy. Zapnijcie pasy.
Wyobraźcie sobie ocean mieniący się odcieniami turkusu i szmaragdu, puste, białe, jedwabiście piaszczyste plaże, potężne granitowe skały pochodzące z czasów, gdy życie na Ziemi osiągnęło etap pierwszych organizmów wielokomórkowych. Wyobraźcie sobie miejsce, gdzie korsarzom stawia się pomniki. I co jakiś czas znajduje ukryte przez nich skarby. Wyobraźcie sobie cienie rzucane przez palmy, z których zwieszają się, niczym monstrualne pośladki, największe kokosy świata, i łagodnie spoglądającego żółwia, który tu był, nim pojawili się pierwsi osadnicy.
Wyobraziliście już sobie raj? Świetnie, bo Seszele są rajem, ale z zupełnie innych powodów.
Trafiam tu właściwie przypadkiem. Nic nie wiem o tym niewielkim archipelagu. Elvis, który odbiera mnie z lotniska, szczęśliwie okazuje się gawędziarzem. Zanim pokonamy trasę ze wschodniego wybrzeża, gdzie leży najmniejsza stolica świata i lotnisko,