Kominy fabryk dymią nad Europą, ciężkie parowozy rozjeżdżają nowo położone szyny – ludzki umysł pracuje pod koniec XIX w. jak silnik Watta: pełną parą. I wtedy pojawia się Henri Bergson, który mówi, że to nie intelekt jest największym skarbem ludzkości.
Siła, o której mówi obiecujący filozof, a wkrótce profesor w École i autor książki O bezpośrednich danych świadomości (1889), to intuicja. I choć termin ten pojawił się wieki wcześniej – już w starożytności – u schyłku XIX i w pierwszych dekadach XX w. zyskuje nowe znaczenie. To czas, gdy ważą się losy przyszłych miast, powstają wizje nowocześnie zaplanowanych metropolii i elektrowni, które wkrótce będą musiały nakarmić diabelnie energochłonny świat. W nowym intuicjonizmie Bergsona chodzić będzie nie tyle o Arystotelesowski wgląd w świat duchowy, w ruch ku mistyce, ile o kształt hipotezy naukowej, z której będzie można zbudować długi na kilkaset metrów most, pomyśleć o podróżach w kosmos. Wtedy to intuicja nada matematyce oraz innym naukom empirycznym głębię, dotykalną prawdziwość. „Przez to właśnie zdążyła urosnąć przez dwa wieki do synonimu współczesności” – w drugiej połowie XX w. pisze w artykule O intuicji w filozofii opublikowanym na łamach „Roczników Filozoficznych” Zofia Zdybicka.
Intuicja, o której wspomina chociażby Albert Einstein, kiedy go pytają o metody pracy, rodzi się w świecie porządku i racjonalizowania wszystkiego do bólu – w samym środku rewolucji przemysłowej. Kapitaliści, którzy stawiają mury kolejnych