Fake newsy to wieści zmyślone lub zmanipulowane, mające zdezinformować odbiorcę. Nie są wynalazkiem naszej epoki. Istniały i w zamierzchłych czasach, gdy nie było Internetu i serwisów społecznościowych, ale pisano tendencyjne kroniki, wykuwano propagandowe inskrypcje, a swoje robiła też stugębna plotka. Zmieniano rzeczywistość, przepisywano na nowo historię.
Koronny przykład stanowi bitwa pod Kadesz. Rozegrała się około 3300 lat temu na terytorium Syrii, a walczyły w niej wojska egipskie i hetyckie. Po każdej stronie stanęło kilkadziesiąt tysięcy pieszych wojowników i parę tysięcy rydwanów bojowych. Walka była długa, krwawa, zażarta i w sumie nierozstrzygnięta, choć początkowo Egipcjanom zajrzało w oczy widmo klęski. Ostatecznie obie strony zdecydowały się zawrzeć pokój i zachować status quo w regionie. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Faraon Ramzes II wrócił do domu bez oczekiwanych zdobyczy terytorialnych, jednakże nie zamierzał okazać swoim poddanym słabości. A już na pewno nie zamierzał ich informować, jak sam zabiegał o pokój u władcy Hetytów. Sięgnął więc po fake news, który – dzięki korzystnym warunkom – przetrwał tysiące lat. Po prostu faraon przedstawił się nad Nilem jako zwycięzca! W ruch poszła cała ówczesna egipska machina propagandowa. „Triumf” faraona sławiły inskrypcje i malowidła w świątyniach. W specjalnym poemacie podkreślono jego odwagę (faktycznie, walczył dzielnie) i geniusz wojskowy (co prawdą nie było, bo dał się podejść Hetytom). Te wszystkie zabiegi sprawiły, że przez stulecia Ramzes II faktycznie mógł uchodzić za zwycięzcę spod Kadesz. Dopiero odkrycie w XX w. konkurencyjnych, nieegipskich źródeł sprawiło, że prawda wyszła na jaw. Lecz tym Ramzes II nie musiał już się przejmować. Bo kto by się przejmował własnym kłamstwem, i to udanym, sprzed 3000 lat? Co można winnemu zrobić? Protestować w Kairze pod gablotą z jego mumią w Muzeum Egipskim?