Sawanna z palca wyssana
i
ilustracja: Kazimierz Wiśniak
Wiedza i niewiedza

Sawanna z palca wyssana

January Weiner
Czyta się 15 minut

Trzy główne grzechy psychologii ewolucyjnej to: naiwność, naiwność oraz naiwność.

Dawno, dawno temu, przed setkami tysięcy lat, mężczyźni byli jeszcze prawdziwymi mężczyznami i łowili mamuty, a kobiety były prawdziwymi kobietami i łowiły interesujących mężczyzn, by potem niańczyć dzieci i szynkować piwo. Ludzie umierali wtedy młodo, a często i ciągle działał na nas dobór naturalny. Mężczyźni, którzy polowali najlepiej, żyli najdłużej i płodzili mnóstwo dzieci. Kobiety zaś, którym udało się mieć potomstwo z najlepszymi łowcami, miały dzieci najsilniejsze i najlepiej wykarmione.

A ponieważ mężczyźni dziećmi się nie zajmowali, bo polowali na mamuty, to kobiety, które dziecko wychowywały, musiały być wybredne w wyborze i wyszukać partnera z dobrymi genami – była to bowiem inwestycja na lata.

I dlatego po dziś dzień mężczyźni sypiają z kim popadnie, natomiast kobiety są do seksu nastawione raczej niechętnie, trzeba je długo urabiać, żeby się zgodziły, a i tak prawie nigdy nie zaaprobują seksu przelotnego. Przekonując kobietę, najlepiej okazać swoją sprawność w zdobywaniu zasobów koniecznych do wy­chowania dziecka – na przykład przedkładając zabitego mamuta albo, w ostateczności, sportowy samochód i złoty zegarek. O ile bowiem mężczyźni pragną seksu (żeby płodzić mnóstwo dzieci), kobiety pragną miłości. Której to miłości nieodłącznym elementem są sportowe samochody i drogie zegarki.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tak właśnie wygląda opowieść, jaka wyłania się z tekstów z zakresu psychologii ewolucyjnej – dziedziny, która próbuje wszelkie zachowania ludzi uzasadniać działaniem ewolucji. Jasne, powyższa historyjka jest mocno przerysowana – wyznam jednak, że bardzo ciężko mi opisywać psychologię ewolucyjną, nie kpiąc z niej. Wyjaśnię tu dlaczego.

Pióra i mózgi

„Nic w biologii nie ma sensu, jeśli nie jest rozpatrywane w świetle ewolucji” – ten bon mot genetyka Theodosiusa Dobzhanskiego jest jak najbardziej uprawniony. W każdej dziedzinie biologii prędzej czy później pojawia się pytanie o sens, czyli funkcję – np. niezwykłych zachowań zwierząt lub różnych „wynalazków” natury, choćby barwnych piór albo śpiewu ptaków. Po co mają ptaki kolorowe pióra? Po co śpiewają? Aby przyciągnąć partnerkę – gdyby słowik nie śpiewał, samicę podebrałby mu inny ptaszek, który śpiewanie ma w genach, a geny milkliwego słowika zagubiłyby się w otchłani czasu. Funkcją śpiewu słowika jest więc zwabienie partnerki.

W biologii, badając funkcję, zawsze w końcu dochodzimy do pytań o ewolucję i dobór naturalny. Właściwie trudno się więc dziwić, że odpowiedziawszy na pytania o śpiew słowików i kolorowe pióra rajskich ptaków, niektórzy naukowcy pokusili się o uzyskanie podobnych odpowiedzi na pytania o zachowanie ludzi. W końcu nasze mózgi też są wytworem ewolucji. Co więcej, nasza ewolucja miała miejsce w czasach bardzo odległych. Ubrani w syntetyki, otoczeni elektroniką, latamy – no dobrze, niektórzy z nas latają – w kosmos, ale mózgi mamy takie same jak nasi przodkowie biegający po sawannie w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

Wychodząc z tego założenia, psychologia ewolucyjna próbuje nam powiedzieć, jakież to cechy odziedziczyliśmy po tych pradawnych czasach. Popełnia jednak przy tym trzy podstawowe   grzechy.

Ryzykowne spekulacje

Pierwszy grzech to naiwne umiłowanie historyjek. Łatwo wynajdować fabularne wyjaśnienia dla fenomenów, które obserwujemy wokół siebie. Wydaje się nam, że mężczyźni są bardziej skłonni do ryzyka niż kobiety? To pewnie dlatego, że polowali, musieli zatem podejmować ryzyko, żeby zdobyć pożywienie, tymczasem kobiety siedziały w szałasie i opiekowały się dziećmi. Ale równie łatwo byłoby znaleźć wyjaśnienie odwrotnej sytuacji: kobiety bardziej lubią ryzykować? Phi, banalne: to dlatego, że mężczyźni częściej bywali w niebezpiecznych sytuacjach, więc dobór naturalny zmusił ich do postępowania rozważnego, eliminując nieostrożnych, podczas gdy skłonna do ryzyka kobieta najwyżej mogła się oparzyć przy ognisku. Widzicie, jakie to proste? Czy będzie tak, czy zupełnie odwrotnie, zawsze możemy dośpiewać sobie jakieś „ewolucyjne” wyjaśnienie.

Nowoczesny ewolucjonizm to jednak znacznie więcej niż opowiadanie historyjek. Aby udowodnić działanie doboru naturalnego, musimy spełnić pewne warunki. Należy więc wykazać, że interesująca nas cecha ma podłoże genetyczne, że istnieje jej zmienność (jedni ją mają, inni nie) oraz że od tej zmienności zależy sukces ewolucyjny, np. liczba potomstwa lub szansa na przeżycie. Czasem możemy też znaleźć ślady ewolucji bezpośrednio w DNA.

Oto przykład. Wszystkie ssaki tracą zdolność do trawienia laktozy – specyficznego cukru zawartego w ssaczym mleku – kiedy dorastają i przestają pić mleko. Enzym trawiący laktozę (zwany laktazą) jest im niepotrzebny, więc jego produkcja byłaby w dorosłości marnotrawstwem. Wszystkie ssaki – z wyjątkiem niektórych ludzi, co uważamy dziś za przystosowanie do pasterstwa. Mutacja, która zniszczyła mechanizm wyłączający produkcję laktazy w dorosłości, pojawiła się niezależnie u kilku populacji ludzi, m.in. w Afryce i Europie. Zawsze powtarzam, że dzięki tej mutacji mam niezwykłą moc, jak jeden z X-Menów – po wypiciu litra mleka nie puszczam bąków i nie mam rozwolnienia. Większość ludzi na świecie nie ma tego szczęścia!

Wiemy, że wspomniana mutacja powstała w wyniku doboru naturalnego, bo mamy po temu wszelkie przesłanki: jasno określone genetyczne podłoże (konkretne mutacje w konkretnym genie), zmienność (jedni mają mutację, inni nie), wyraźną zależność sukcesu ewolucyjnego (dodatkowe źródło pokarmu – krowie mleko). Ba! Zachowały się nawet ślady doboru naturalnego w naszym genomie, w bezpośrednim sąsiedztwie tejże mutacji.

Tych wszystkich przesłanek brak w większości wywodów psychologów ewolucyjnych. Przyjrzyjmy się wspomnianej skłonności do ryzyka: przede wszystkim nie można nawet powiedzieć, że u mężczyzn jest ona silniejsza niż u kobiet – badania naukowe wskazują, że wszystko zależy od rodzaju ryzyka. Co gorsza, ciężko stwierdzić, czy skłonność do ryzyka ma jakiekolwiek podstawy genetyczne – a na sto procent wiemy, że przynajmniej częściowo jest uwarunkowana kulturowo, bo jest różna w rozmaitych kulturach. Jeśli nawet przyjmiemy, że istotne są tu geny, to konia z rzędem temu, kto pokaże, że efektem większego ryzykanctwa jest większy sukces reprodukcyjny. Przecież to szalenie zależy od okoliczności! Czy łowca paleolityczny powinien być raczej rozważny, czy wykazywać się brawurą? Czy nepalscy bartnicy z kultury Kulung, wspinający się na 100 m po bambusowych drabinach, by zebrać zawierający halucynogenną grajanotoksynę miód od olbrzymich pszczół skalistych, są wyjątkowymi ryzykantami czy wprost przeciwnie – właśnie zachowanie ostrożności, lata nauki i profesjonalizm umożliwiają im zdobycie cennego zasobu?

W przypadku ewolucji człowieka dochodzi do głosu jeszcze jeden problem: nie mamy tak naprawdę pojęcia, jak wyglądała owa mityczna sawanna psychologów ewolucyjnych. Współczesne społeczności żyjące w warunkach paleolitycznych bardzo się od siebie różnią. Nie tylko nie wiemy, jak się sprawy miały na niegdysiejszej sawannie, ale nie potrafimy też stwierdzić, czy było to środowisko takie samo dla różnych grup ludzkich. Obrazy rysowane czasem przez psychologów ewolucyjnych są tyleż naiwne, co wyssane z palca: nawet współczesna sawanna dostarcza bogatego i zróżnicowanego środowiska.

Pasożyty na blondynkach

Kolejny grzech psychologii ewolucyjnej to naiwny adaptacjonizm: wiara w to, że każde zachowanie i każda cecha mają swoją funkcję. Co więcej – że funkcję tę można rozpatrywać w oderwaniu od całości.

Randy Thornhill i Craig T. Palmer przekonywali w swojej książce Historia naturalna gwałtu, że gwałt to wynik ewolucji, ponieważ jest strategią korzystną dla mężczyzny (dużo dzieci bez konieczności polowania na sportowe samochody). Publikacja ta wywołała olbrzymią falę krytyki, w tym również ze strony innych ewolucjonistów (28 z nich napisało nawet jej krytykę zatytułowaną Ewolucja, płeć i gwałt). Problem nie polegał na tym, że Thornhill i Palmer próbowali ewolucyjnie wyjaśniać psychologię człowieka, tylko że zrobili to w sposób naiwny i błędny, który na koniec doprowadził ich do wątpliwych moralnie wniosków. Znakomicie ujął to Frans de Waal: „Gwałt pojawia się na pograniczu seksu i władzy, dwóch bogatych i złożonych dziedzin ludzkiego zachowania, bez wątpienia połączonych. Ciężko sobie wyobrazić poważne podejście do tematu gwałtu, które wyrywa go z szerszego kontekstu i tłumaczy w izolacji od innych zachowań”.

Naiwny adaptacjonizm jest dla nowoczesnych ewolucjonistów przedmiotem nieustających żartów. Swego czasu na Twitterze popularna była zabawa w „udowadnianie”, że człowiek wyewoluował w kosmosie. Na przykład: dlaczego ludzie tak często uprawiają seks twarzą w twarz? Przecież większość naszych najbliższych krewnych, z wyjątkiem bonobo i czasem szympansów, kopuluje more ferarum, czyli „na pieska”. Twitter wyjaśnia: to dlatego, że ludziom w kopulacji przeszkadzały plecaki z układem podtrzymywania życia, które noszą astronauci.

Z kolei neurolog Vilayanur S. Ramachandran wysłał kiedyś do niezbyt poważanego czasopisma „Medical Hypotheses” artykuł, w którym dowodził, że za sprawą ewolucji mężczyźni wolą blondynki – a to m.in. dlatego, że na blondynkach lepiej było widać, czy mają pasożyty. Oczywiście był to żart kosztem psychologów ewolucyjnych, ale niektórzy apologeci tej szkoły dali się nabrać.

Dobór naturalny nie jest wszechmocny. Matematyczne modele genetyki populacyjnej – potwierdzone w licznych eksperymentach – wyznaczają pewną granicę tego, co ewolucja może zdziałać za jego pomocą. Nie ma możliwości, żeby mechanizm ten odpowiadał za całe olbrzymie bogactwo ludzkich zachowań.

Sprawa bardziej skomplikowana

Tu dochodzimy do trzeciego grzechu, którym również jest naiwność: tym razem naiwność przykładania ewolucyjnych uproszczeń do skomplikowanej rzeczywistości, w jakiej funkcjonuje ludzka – i nie tylko ludzka – psychika. Przyjaciel Darwina Herbert Spencer ukuł termin „przeżycie najlepiej przystosowanego” (survival of the fittest), który stał się najpopularniejszym skrótem teorii ewolucji, wypierając „dobór naturalny” używany przez samego Darwina. Został też szybko wykorzystany przez wielu wyjątkowo nieprzyjemnych ludzi do uzasadniania ich rasistowskich, mizoginistycznych czy totalitarnych poglądów: skoro nawet w przyrodzie zwycięża najsilniejszy, daje nam to moralne prawo do gnębienia ludzi o innym kolorze skóry, upodobaniach seksualnych albo mniejszym dochodzie. Tymczasem ani w ewolucji nie chodzi o samo przeżycie – o czym zresztą sam Darwin obszernie pisał – ani to, co się dzieje wśród muszek owocowych, nie może stanowić uzasadnienia dla rasizmu i ludobójstwa.

Spencer swoją metaforą zaszkodził ewolucjonizmowi, sprowadzając go do tylko jednego wymiaru, który działa lepiej u rozwielitek niż u gatunków z rozbudowaną strukturą socjalną. Rzecz ciekawa, sam Darwin doskonale zdawał sobie sprawę na przykład z roli współpracy między niespokrewnionymi osobnikami jakiegoś gatunku. Takiej współpracy nie sposób wyjaśnić za pomocą „przeżycia najlepiej przystosowanego”.

Człowiek to skomplikowana bestia: ma kulturę, psychikę, złożone związki, bogate życie seksualne i więzi społeczne. Sprowadzanie tego do uproszczonej opowiastki w rodzaju tej, od której zacząłem tekst, rozbija się o złożoność rzeczywistości. Gdy przyjrzeć się bliżej podstawom psychologii ewolucyjnej, dochodzimy do wniosku, że Sprawa Jest Bardziej Skomplikowana. Mężczyźni nie zawsze są bardziej ryzykanccy, bo to zależy od rodzaju ryzyka i od kultury. Inne badania wskazują, że kobiety wcale nie są aż tak mniej swobodne pod względem liczby partnerów, a mężczyźni nie miewają wiele więcej kontaktów seksualnych – ba, nawet nie pragną mieć.

To prawda, że wszystko w biologii jest efektem ewolucji. Ale prawdą jest też, że wszystko, czym jesteśmy, zostało przekształcone przez kulturę. Naiwnością byłoby wierzyć, że nasze zachowania nie wynikają z działania mózgu powstałego w drodze ewolucji. Ale równie naiwne jest przykładanie uproszczonej ewolucyjnej miary do zachowań, których nie sposób rozpatrywać w oderwaniu od kultury i społeczności, w której funkcjonujemy. Mózgi mamy może takie same jak nasz protoplasta, lecz kulturę jednak inną.

Oczywiście istnieją solidne badania naukowe będące w gruncie rzeczy psychologią ewolucyjną – choćby cytowanego Fransa de Waala. Jednak przeważają prace, które byle jak odwołują się do „ewolucyjnych” wyjaśnień bez rygoru metodologicznego, oraz naiwne teksty popularyzatorskie tłumaczące, że mężczyźni są z Wenus, a kobiety z Marsa (czy jakoś podobnie). Co gorsza, psychologia ewolucyjna bywa wykorzystywana do uzasadniania status quo i niesprawiedliwości społecznych. Być może będzie więc tak, jak wróży jeden z krytyków psychologii ewolucyjnej, „PZ” Myers: historia uzna ją za frenologię – czyli taką z palca wyssaną „naukę” – naszych czasów.

Czytaj również:

Łosoś w maszynie
Wiedza i niewiedza

Łosoś w maszynie

January Weiner

Parę lat temu dr Craig Bennett i jego koledzy przeprowadzili następujący eksperyment: umieścili łososia w urządzeniu do rezonansu magnetycznego (fMRI), które monitoruje pracę mózgu. Łosoś był, zaznaczmy, martwy, kupiony na stoisku rybnym.

Gdy już leżał w maszynie, naukowcy pokazywali mu „emocjonalnie nieobojętne” zdjęcia (ludzi, nie ryb) i prosili go, żeby wyobraził sobie siebie w tej sytuacji (sic!). Potem, zgodnie z zasadami swej sztuki, dokonali obliczeń i… oto na zdjęciu mózgu łososia (martwego) pokazał się zaznaczony na czerwono obszar, który uległ aktywacji.

Czytaj dalej