Skąd się biorą wojny? Skąd się biorą wojny?
i
„Metellus”, Armand-Charles Caraffe, pomiędzy 1793 r. a 1805 r., Ermitaż/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Marzenia o lepszym świecie

Skąd się biorą wojny?

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 14 minut

Popularne wyjaśnienia są trzy. Pierwsze: wszelkie konflikty biorą się z rywalizacji o terytorium i zasoby. Drugie: stoi za nimi nasza wrodzona skłonność do agresji. Trzecie: to wina męskości i patriarchatu. Czy którąkolwiek z tych teorii możemy uznać za w pełni przekonującą?

Słynny historyk Arnold J. Toynbee stwierdził, że najogólniejszą przyczyną upadku wszelkich cywilizacji w ostatnich czterech czy pięciu tysiącleciach był militaryzm. Około 2350 r. p.n.e., dzięki podbojom Lugalzagesiego z sumeryjskiego miasta-państwa Umma, pojawił się pierwszy organizm polityczny o charakterze imperialnym. Już wtedy wydarzenia następowały zgodnie ze schematem, który potem wielokrotnie obserwowano w historii ludzkości. Podbijanie kolejnych terenów oraz ich kontrola wymagają ogromnego i nieodwracalnego wydatku energii. Droga ekspansji i przemocy prędzej czy później prowadzi do samozagłady.

Gdy wykształca się stała armia, pojawia się pokusa, by wewnętrzne niepokoje i bunty tłumić przemocą lub jej groźbą. Lugalzagesi zostaje pobity przez Sargona Wielkiego. Po śmierci Sargona w miastach sumeryjskich wybuchają rebelie; następca Sargona, Rimusz, ginie w wyniku zamachu. Imperialny militaryzm osłabia kulturę i gospodarkę kraju. Jest to błędne koło: ściąganie danin, niezbędne do utrzymania nieustannej gotowości militarnej, wzburza lud; kontrolowanie wzburzonego ludu wymaga liczniejszej armii; liczniejsza armia wymaga większych danin. Nierzadko kres danego starożytnego organizmu politycznego, osłabionego takimi wewnętrznymi sprzecznościami, wyznaczały napady „barbarzyńskich” nomadów.

Ziemia niezgody

Tutaj docieramy do interesującej kwestii, która może wyjaśniać część najstarszych znanych konfliktów zbrojnych ludzkości. Jak się podejrzewa, od czasów rewolucji neolitycznej wojny i masakry często były rezultatem nieporozumień dotyczących przestrzeni i własności. Osiad­ły wieśniak, żyjący z uprawy roślin oraz hodowli zwierząt, traktował ziemię jako swoją; wystarczył do tego fakt, że ją użytkował i ciężko na niej pracował. Nomadyczny myśliwy bądź pasterz, prawdopodobnie nie podzielając tego rozumienia własności (wiemy np., że amerykańscy Odżibwejowie uważali, że ziemia to matka i absurdalne wydawało im się, że ktoś może ją posiadać na wyłączność), uważał rolnika za uzurpatora. Rolnik zaś postrzegał nomadę jako drapieżnego nieroba pasożyta. Nasza historiografia, pisana z perspektywy człowieka osiadłego, zawiera wiele obrazów takich drapieżników – Scytów, Hunów, Tatarów – którym przypisano same demoniczne cechy. (Zauważmy, że w rzeczywistości nie było dużej różnicy między „cywilizowanym” feudalnym rycerzem a „barbarzyńskim” wojownikiem ze Wschodu: ten drugi żył ze zbrojnych napadów na obce ludy; pierwszy zaś, dzięki swojej broni, żył z pracy podległego mu ludu).

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Walki o terytorium, podboje kolejnych państw, miast i wsi pojawiają się jednak dopiero wtedy, gdy rozpowszechnił się osiadły tryb życia. Tymczasem ludzkość jest dużo starsza, a świadectwa archeologiczne sugerują, że konflikty zbrojne poprzedzają rewolucję neolityczną i tym samym teorie tłumaczące wojnę jedynie sporem o terytorium są zwyczajnie błędne.

Prehistoryczne zbrodnie

Rysunki naskalne z górnego paleolitu (jak te z jaskiń Cougnac we Francji) przedstawiające postacie przeszyte strzałami, a także ślady strzał odkrywane w prehistorycznych kościach świadczą o tym, że już dziesiątki tysięcy lat temu homo sapiens zabijał homo sapiens. Późniejsza sztuka naskalna (z Morella la Vella w Hiszpanii) już wprost ukazuje walki między łucznikami, jak również sceny egzekucji. Prehistoryczne szczątki ludzi zabitych strzałami i pociskami archeolodzy odnajdowali w Europie, Egipcie (te ze stanowiska archeologicznego Wadi Kubbaniya liczą 20 tys. lat) czy w Indiach. W Szwecji i Danii przebadano 387 grobów pochodzących z lat 3900–1700 p.n.e. i stwierdzono, że 17% czaszek w przypadku Danii i 9% w przypadku Szwecji nosi ślady silnych uderzeń bronią, najczęściej wymierzoną w przód głowy ofiary.

Sceptyk mógłby powiedzieć, że szczątki odkrywane przez archeologów nie dowodzą jeszcze trwania wojny, tylko są świadectwem morderstw. Sięgnijmy więc po dalsze przykłady. W latach 60. XX w. w pobliżu Jebel Sahaba w Sudanie odkryto cmentarz sprzed 14–12 tys. lat zawierający szczątki 59 osób, spośród których 24 – nie tylko mężczyźni, ale także kobiety i dzieci – zostały zabite za pomocą broni. Zwłoki większości noszą ślady wielokrotnie zadanych ran. Teraz nasz sceptyk mógłby powiedzieć, że ich śmierć mogła być rezultatem kary wymierzonej przez własne społeczeństwo, a nie ataku z zewnątrz. Znawca tematu, antropolog kulturowy Raymond C. Kelly, stwierdził jednak, że taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Wspólne pochówki mężczyzn sugerują, że zostali zabici poza swoim obozem, a ich ciała do niego sprowadzono. Pochówki kobiet i dzieci świadczą raczej o nagłej napaści na obozowisko. Samo zabicie tych ostatnich najpewniej wiązało się z zemstą i zasadą odpowiedzialności zbiorowej.

W 2016 r. w „Nature” ukazał się szeroko komentowany raport dotyczący badań na stanowisku archeologicznym Nataruk w pobliżu jeziora Turkana w Kenii. Odkryto tam dobrze zachowane szczątki 27 osób – mężczyzn, kobiet i dzieci – sprzed 10 tys. lat. Przynajmniej 12 z nich zginęło gwałtownie w wyniku ran zadanych bronią obuchową i miotaną. Sposób ataku – częściowo bezpośredni, a częściowo prowadzony z dystansu – sugeruje, że akcja była przemyślana i zaplanowana. Inaczej niż w przypadku szczątków z okolic Jebel Sahaba w Nataruk nie odnaleziono śladów żadnego pochówku, co potwierdza hipotezę o nagłej masakrze, której nikt nie przeżył. W dwóch szkieletach znaleziono ślady obsydianu – jeden z rodzajów użytej broni musiał być z niego wykonany. Skała ta rzadko występowała w tym regionie, co świadczyłoby o tym, że napastnicy przybyli z daleka. Nieopodal Nataruk odkryto szczątki jeszcze innych trzech ofiar: dwie z nich również zginęły od narzędzia zrobionego z obsydianu.

Wojna wojnie nierówna

Naukowcy nie są zgodni co do tego, kiedy pojawiły się pierwsze działania wojenne par excellence. Antropolog Keith Otterbein w książce How War Began zaproponował niezwykle ciekawą koncepcję godzącą różne sprzeczne teorie na temat wojny prehistorycznej. Jego zdaniem powinniśmy starannie oddzielić dwa rodzaje działań wojennych: te podejmowane przez paleolityczne społeczności łowieckie oraz późniejsze, będące rezultatem tworzących się państwowości.

Zdaniem Otterbeina oba te rodzaje wojen mogliśmy obserwować jeszcze do XX w. Pierwszy przetrwał wszędzie tam, gdzie nie przestano polować na dużą zwierzynę (jak na kangury w Australii czy na lwy we wschodniej Afryce). Statystyki etnograficzne pokazują, że społeczeństwa łowieckie częściej angażują się w konflikty niż te zajmujące się głównie zbieractwem. Tych samych narzędzi, które stosowano podczas polowań, używano w atakach na ludzi. Nie istnieje jednak zjawisko „podboju” pokonanej grupy – jest ona co najwyżej przepędzana (dlatego według badacza sama wojna nie mogła tworzyć państw). Otwarte bitwy się zdarzają, ale pełnią raczej funkcję testu sił wroga i własnych. Dominującą techniką walki są zasadzki oraz naloty o świcie. Plemiona wiążą się ze sobą w działaniach wojennych, opierając się na zasadach pokrewieństwa.

Wielkie wymieranie gatunków w Starym i Nowym Świecie, a także zmiany klimatyczne doprowadziły do tego, że poszczególne ludy zaczęły uprawiać ziemię; równocześnie spadła skorelowana z łowiectwem aktywność wojenna. Przejście na rolnictwo i osiadły tryb życia jest zresztą niemożliwe w warunkach ciągłej walki. Uprawa wymagała długotrwałego pokoju – tam, gdzie go nie było, rolnictwo się nie rozwinęło.

Po rewolucji neolitycznej nastąpił okres względnego spokoju. Osada przekształciła się w wieś, a ta w miasto. Różnice w stanie posiadania doprowadziły do wewnętrznych konfliktów, które wyłoniły wodzów i prowadziły do dalszej centralizacji władzy. Wodzostwo przeradzało się w despotyzm. I tu jesteśmy o krok od wspomnianego przypadku sumeryjskich podbojów Lugalzagesiego, które cechuje już zupełnie inny rodzaj działań wojennych, niesprowadzalny do tych znanych ze społeczeństw łowieckich. Tutaj „podbija się” pokonanych. Walczy wyspecjalizowana w wojnie profesjonalna armia, a podstawą działań wojennych zaczynają być bitwy i oblężenia. Tworzy się skomplikowana organizacja militarna z przymusową strukturą dowodzenia. Wojny wybuchały niezależnie od siebie w czterech różnych światowych centrach rozwoju wielkich organizmów politycznych: w Mezopotamii, Mezoameryce i Peru oraz północnych Chinach. To państwa tworzyły wojnę, a nie wojny tworzyły państwa. Tutaj poglądy Otterbeina zbiegają się ze spostrzeżeniami Arnolda J. Toynbeego. Zdaniem brytyjskiego historyka wojna taka, jaką znamy (czyli toczona w warunkach państwowości, a nie plemienności), jest dziełem „cywilizacji”. Jej prowadzenie wymaga podstawowego warunku niespełnianego przez człowieka „pierwotnego”: nadwyżek gospodarczych umożliwiających złożoną organizację, utrzymanie armii czy rozwój technologii wojennej.

Nie tylko o zasoby

Jeśli przyjąć prostą definicję wojny i rozumieć przez nią zbrojną napaść jednej niezależnej grupy na drugą, można spekulować, że wojny prowadził już homo habilis – skoro posługiwał się kijem i kamieniem, był przecież zdolny do organizowania zasadzek oraz nalotów na wrogie grupy.

O co walczyli między sobą prehistoryczni ludzie, to oczywiście czyste domys­ły. Można jednak zakładać, że na ogół zagęszczenie populacji nie było wówczas tak duże, by zmuszało do walki o zasoby materialne. XX-wieczna etnologia jasno pokazała, że gospodarka oparta na łowiectwie-zbieractwie z łatwością zaspokajała potrzeby nomadycznych plemion.

Etnografia i historia dostarczają wielu przykładów działań wojennych, które wyłamują się z prostego schematu rywalizacji o zasoby. Dla społeczeństw łowieckich pretekstem do wojny mogą być konflikty rodowe, walka o kobiety czy zemsta. Przykładowo w wielu plemionach zabicie człowieka lub wzięcie udziału w bitwie było traktowane jako rytuał inicjacyjny. Łowcy głów z Borneo czy starożytni Celtowie polowali na sąsiednie plemiona i zabijali nie dlatego, że nie mieli co jeść, ale ponieważ potrzebowali ludzkich głów traktowanych jako siedlisko magicznej mocy – wierzyli, że ich kolekcjonowanie wzmacnia siłę wojownika – a także wyznacznik społecznego prestiżu. Rozwijające się ośrodki Zapoteków sprzyjały zwiększeniu się populacji, jednak powierzchnia terenów pod uprawę wciąż była bardzo duża; to nie braki żywnościowe stały się przyczyną wojen między tymi zapoteckimi ośrodkami, lecz po prostu rywalizacja między wodzami. Aztekowie żyli w stanie ciągłej wojny przede wszystkim z tego powodu, że potrzebowali jeńców, by złożyć z nich ofiarę bogom.

Być może idea „walki o zasoby” jest konstrukcją specyficzną dla naszej kultury, bo ta w ostatnich stuleciach szczególnie je ceni i właściwie tylko o nie walczy. Jednakże projektowanie tego wyjaśnienia na inne walczące społeczności uniemożliwia ich zrozumienie.

Niektórzy teoretycy na powyższe argumenty reagują rozszerzeniem swojego pojęcia zasobów – twierdzą, że wojna może być wywołana walką o zasoby nie tylko materialne, ale także „społeczne”, specyficzne dla danej kultury i przez nią wytworzone. W przypadku plemion Borneo tymi zasobami są ludzkie głowy czy prestiż wynikający z ich posiadania, dla Azteków – całe ciała i dusze. Wydaje się jednak, że jest to sztuczne rozwiązanie problemu. Współczesne społeczeństwo wytwarza w nas różne silne potrzeby, które znacząco wykraczają poza te elementarne, lecz nie obserwujemy, by naturalną reakcją na ich niezaspokojenie było masakrowanie ewentualnych dostarczycieli pożądanych dóbr. Sam brak zasobów nie tłumaczy zorganizowanej rzezi – do jej wyjaśnienia potrzeba czegoś więcej.

Potęga Tanatosa

Domniemana powszechność wojny skłoniła niektórych badaczy do szukania jej przyczyn w ludzkiej naturze. Zygmunt Freud – poruszony pierwszą wojną światową – wprowadził do swojej teorii popędów ideę instynktu śmierci, który miał tłumaczyć ludzką skłonność do destrukcji. Tendencje niszczycielskie mogą kierować się „na zewnątrz” (np. poprzez zabijanie innych) i „do wewnątrz” (m.in. przez masochizm, chorobę czy samobójstwo). Freud dodatkowo zaproponował fascynujące wyjaśnienie obecności samego instynktu śmierci za pomocą teorii „kompulsji powtarzania”. Wychodząc z założenia, że życie powstało z materii nieożywionej, twórca psychoanalizy przypuszczał, iż instynkt śmierci może być wyrazem prag­nienia powrotu do tego stanu. To oczywiście niesprawdzalna spekulacja, ale nie można jej odmówić pomysłowości.

Erich Fromm poddał krytyce koncepcję instynktu śmierci, rozwijając ją i uzupełniając w artykule, którego pierwotny tytuł brzmiał „Psychologiczne źródła wojny”. Zauważył w nim zdroworozsądkowo, że większość organizmów żywych zdecydowanie walczy o przetrwanie i tylko w rzadkich przypadkach mamy do czynienia z chęcią samozniszczenia. Rzekoma dwoistość ludzkich popędów – do życia i do śmierci – nie znajduje potwierdzenia w doświadczeniu. Niektórym wprawdzie sprawia przyjemność niszczenie, lecz należą oni do mniejszości. Fromm zaproponował swoją koncepcję: w człowieku istnieje orientacja biofilna i nekrofilna. Pierwsza jest umiłowaniem życia, druga – śmierci. Nie są to jednak dwie opozycyjne, niezależne wrodzone siły, które ze sobą rywalizują. Nekrofilia jest niejako zablokowaną biofilią – tendencje do destrukcji są skutkiem nierozwinięcia danego potencjału życiowego. Jak jednak zauważyli krytycy Fromma, pewna sprzeczność tkwi już w samym tytule jego tekstu. Wojna jest stosunkiem dwóch podmiotów politycznych, państw czy plemion, i nie może być wyjaś­niana indywidualnymi perwersjami – te mogą zostać uaktywnione podczas wojny, ale nie są w stanie jej wywołać.

Radość wojowania

Inny popularny wariant teorii wiążącej wojnę z istotą człowieczeństwa opracował współtwórca socjobiologii Edward O. Wilson, który przypisał naszemu gatunkowi wrodzoną agresję, wykazującą podobieństwa do agresji innych zwierząt. W swojej książce O naturze ludzkiej Wilson stwierdził, że gdyby pawiany płaszczowe miały broń atomową, wysadziłyby świat w ciągu tygodnia. Ilekroć mówimy, że ludzie walczą tak, jak walczą mrówki, idziemy tropem myślowym wyznaczonym przez teorię Wilsona. Chociaż nie ma jednej agresji – należy bowiem odróżniać np. walkę o partnerkę seksualną od rywalizacji o terytorium – to jednak zawsze agresją, zdaniem badacza, należy wyjaśniać powszechność wojen.

Znakomitą krytykę tej teorii przeprowadził klasyk antropologii kulturowej Marshall Sahlins w artykule Krytyka wulgarnej socjobiologii. Zauważył on, że podczas działań wojennych ludzie wcale nie muszą być agresywni, najczęściej są przerażeni. Coś, co Wilson nazywa „biologiczną radością wojowania”, jest możliwością, ale nie regułą. Sama agresja nie wystarcza również, by wyjaśnić całą „kulturę militarną”. Skomplikowany i długotrwały proces szkolenia żołnierza nie jest aktem agresji. Opracowywanie strategii na polu bitwy też jej nie wymaga, przeciwnie: korzystna jest w nim chłodna kalkulacja. Irracjonalna agresja może się przydać przy spontanicznej szamotaninie, jednak już nie przy strzelaniu z łuku – przynajmniej część atakujących w Nataruk, by działać skutecznie, musiała zachować zimną krew. Samuraj, idealny wojownik, to nie ktoś tracący kontrolę nad sobą w napadzie wściekłości, a raczej mistrz precyzyjnych cięć, panujący nad swoimi reakcjami.

Wojna nie odpowiada na „naturalne” potrzeby i dyspozycje człowieka, jedynie je mobilizuje. Krytyka Sahlinsa zbiega się z koncepcją innego badacza, który dużą część swojej twórczości poświęcił ludzkiej przemocy – Konrada Lorenza. Słynny zoolog w swojej pracy Regres człowieczeństwa, odwołując się do badań nad szympansami Jane Goodall, opisał fenomen „agresywnego entuzjazmu zbiorowego” mogący się urzeczywistniać nie tylko na polu bitwy, lecz także na ulicy czy stadionie. Niebezpieczeństwo tego mechanizmu, w który wyposażyła nas ewolucja, miałoby polegać na tym, że jego uruchomienie zawiesza wszelkie wartości z wyjątkiem tej jednej „entuzjazmującej” daną zbiorowość (naród, Bóg, ulubiony klub piłkarski, bliska sercu partia czy opcja polityczna). Lorenz twierdził, że wybór tej wartości nie jest przypadkowy: istnieje zjawisko wpajania przedmiotu entuzjazmu przez społeczeństwo. Tym samym Lorenz – podobnie jak Sahlins – stwierdził, że choć w człowieku potencjalnie istnieją pewne destrukcyjne skłonności, to dopiero kultura odpowiada za ich aktywowanie i dystrybuowanie. Agresja czy niszczycielskie zachowania mogą być ćwiczone i rozbudzane przez daną kulturę, ale może je ona też wyciszać.

Ktoś mógłby powiedzieć, że są to bezproduktywne dywagacje, które sprowadzają się do zabawy słowami: mniejsza o to, czy wojnę nazwiemy czymś naturalnym, czy wytworzonym kulturowo – i tak jest wszędzie. A jednak różnica ta ma znaczenie, niesie bowiem konsekwencje praktyczne. Jeśli założymy – jak Wilson – że wojna jest wpisana w naszą naturę, tak jak jest wpisana w naturę mrówek lub pawianów płaszczowych, to stracimy możliwość jej krytyki, tak jak nie można krytykować oddychania ani kolejności pór roku. Spostrzeżenie, że pewne kultury są bardziej lub mniej wojownicze, jest zresztą zdroworozsądkowym wnioskiem, choć nie uwzględniają go teorie Freuda, Fromma ani Wilsona. Z drugiej strony położenie nacisku w tych teoriach na ludzką skłonność do przemocy również ma swoją wartość. Nie wypierając się jej i nie popadając zbyt łatwo w etnocentryczne przekonanie o „pokojowości” własnej kultury, mamy większą szansę, by uświadomić sobie możliwość swojego „entuzjazmowania”.

Czy okrucieństwo ma płeć?

Niektórzy badacze i niektóre badaczki twierdzą jednak, że nawet jeśli wojna nie leży w naturze naszego gatunku, powinniśmy za nią obwiniać mniej więcej jego połowę. Jeden z modnych współcześnie poglądów wiąże bowiem wojnę z męskością i patriarchatem.

Pierwszy problem z tą teorią polega na tym, że jest sprzeczna z faktami. Choć zdecydowanie wojującą większość stanowią mężczyźni, kobiety też biorą i brały udział w walkach, a historia dysponuje dowodami ich okrucieństwa. Jak stwierdza Barbara Ehrenreich, skądinąd feministka krytykująca wspomniany pogląd w swoim znanym eseju Rytuały krwi, w żadnym razie nie stwierdzono u kobiet wrodzonych zahamowań przed przelewaniem krwi. Gdy walki przyjmują mniej formalny charakter – jak w przypadku rewolucji czy powstań – kobiety w nich uczestniczą. W 1677 r. w Marblehead tłum kobiet przebił się przez kordon strażników chroniących więzionych przedstawicieli plemion Wampanoag i odarł ich ciała aż do kości, a trupom odrąbał głowy. W 1993 r. grupa kobiet z Somalii zaatakowała samochód z dziennikarzami – cztery ofiary zostały z niego wyciągnięte i rozszarpane. W XIX w. w afrykańskim Dahomeju kilka tysięcy wyszkolonych kobiet, dowodzonych również przez kobiety, stanowiło jedną trzecią armii tego wojującego królestwa. XIX-wieczne zapisy etnograficzne mówią o kobietach z Polinezji, Ameryk czy Afganistanu, które – choć nie brały udziału w bitwie – zajmowały się torturowaniem jeńców.

Zauważmy przy okazji, że archaiczne Wielkie Matki odznaczały się zainteresowaniem przemocą wcale nie mniejszym niż bóstwa patriarchalne. Wielkie boginie strefy śródziemnomorskiej oraz indyjskiej są spektakularnie okrutne: ikonografia przedstawia je w otoczeniu ludzkich czaszek i drapieżników, ich kult wymagał krwawych ofiar, kapłani – jak w przypadku bogini Kybele – składali ofiary z włas­nych genitaliów, regularnie się biczowali i mieli zakaz jedzenia czegokolwiek, co nie było mięsem. Jeśli te obrazy Wielkiej Matki są pozostałością po dawnych matriarchalnych społecznościach, nie ma powodu sądzić, że ludy te były łagodne i pacyfistyczne – jak tego chciała feministyczna archeolożka Marija Gimbutas. Podobny wniosek można wysnuć, kiedy spojrzymy na kobiety u władzy w czasach nowożytnych: szacuje się np., że w czasie rządów Ranavalony I wymarła jedna trzecia populacji Madagaskaru – już w wyniku samych zlecanych przez nią tortur miało zginąć 3 tys. ludzi!

W perspektywie historycznej podstawowy problem z obwinianiem mężczyzn za wojnę polega jednak na tym, że ich „wojowniczość” była warunkiem „pokojowości” kobiet. W sytuacji ciągłego zagrożenia – czy to ze strony innych ludzi, czy to drapieżnych zwierząt – bezpieczeństwo i pokój, konieczne też do wychowania potomstwa, mógł zapewnić jedynie uzbrojony samiec, który nie tylko zabijał dla „biologicznej radości wojowania”, lecz także sam cierpiał, bał się i umierał w walce.

Powyższe uwagi nie przeczą temu, że w poszczególnych przypadkach pragnienie władzy lub zysku, indywidualna perwersja czy też określone wyobrażenie męskości mogą być trafnym wyjaśnieniem genezy wojny. Jednak żadna z przedstawionych teorii nie tłumaczy całokształtu zjawiska, w niektórych kulturach postrzeganego jako święte albo jako działalność bóstwa – nie tylko dlatego, że było tak przerażające i potężne, ale również dlatego, że było tak niepojęte.

Czytaj również:

Heros w labiryncie Heros w labiryncie
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Heros w labiryncie

Tomasz Wiśniewski

Czym zajmuje się mitoznawca? Ten najsłynniejszy w XX stuleciu – Joseph Campbell – surfował, grał na saksofonie, ale przede wszystkim czytał. Mity z całego świata postrzegał jako język duszy, w którym toczy się wielka ludzka opowieść.

W starożytnych opowieściach i tych zbieranych przez etnografów, w porozrzucanych po różnych zakątkach globu baśniach, w ludowych bajkach i legendach, w Starym Testamencie, w mitach azteckich, egipskich oraz indyjskich, w antologii braci Grimm, a także Księdze tysiąca i jednej nocy Camp­bell poszukiwał ukrytych prawidłowości, ponadczasowych i ponadprzestrzennych form ludzkiej wyobraźni. Odkrywając uniwersalne motywy i tematy, takie jak narodziny z dziewicy, podróż do zaświatów, ofiara z króla czy zmartwychwstanie bóstwa, sformułował ideę duchowej jedności człowieka. Jak trafnie zauważył James Hillman, Campbell należał do pokolenia intelektualistów urodzonych przed pierwszą wojną światową, których dzieła wciąż cechowały XIX-wieczne wzorce uczoności: nieprawdopodobna erudycja i pracowitość Amerykanina wiązały się z ambicją stworzenia całkowitej syntezy duchowego życia człowieka.

Czytaj dalej