Słoneczna panda ratuje świat Słoneczna panda ratuje świat
i
zdjęcie: Flickr/Leniners
Marzenia o lepszym świecie

Słoneczna panda ratuje świat

Paulina Wilk
Czyta się 15 minut

Najpierw był rachunek ekonomiczny i nowy słownik zielonych pojęć. Potem powstały strategie polityczne, za którymi teraz idą technologiczne fakty. W ciągu dekady chiński moloch przestawił stery i zaczyna płynąć ku zdrowszej, bardziej zrównoważonej przyszłości. Czy i my możemy na tym skorzystać?

We współczesnej globalizacyjnej mitologii – snutej na bieżąco opowieści o świecie, w którym żyjemy – Chinom przypada rola dyżurnego czarnego charakteru. To wielki stwór, obcy, żarłoczny i bezlitosny w dążeniu do swoich celów. Przez połowę XX w. utrzymywał miliony swoich obywateli w komunistycznym klinczu. W nowym stuleciu wciąż obchodzi się z ludźmi instrumentalnie i brutalnie. Nie inaczej było dotąd z przyrodą. Za panowania Mao Zedonga i już po jego śmierci w 1978 r., gdy reformy Deng Xiaopinga wprowadziły ideę kapitalistycznego wzrostu, natura musiała podporządkowywać się wielkim planom. Zdominował ją model rozwoju gospodarki przemysłowej zasilanej olbrzymimi ilościami surowców i zatruwającej całe otoczenie.

Chiny stawały się nie tylko mroczną plamą na mapie świata, ale także coraz bardziej niebezpiecznym partnerem, bo ich nienasycony głód surowców zaczął przynosić zniszczenia odległym zakątkom Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, które chińscy inwestorzy nadal rozkopują i drenują, by wykarmić swoją olbrzymią gospodarkę rudami stali, miedzi, węglem, olejami czy ropą. Dziś jeszcze są bowiem drugą co do wielkości potęgą gospodarczą po USA, jednak to już tylko kwestia lat, nim staną się numerem jeden.

Czy to możliwe, że tak sformułowana opowieść o Chinach właśnie się kruszy? Czy mamy powody, by w chwili ekologicznej refleksji i kryzysu amerykańskiego przywództwa nad planetą spoglądać na Pekin z nadzieją? Coraz więcej świadczy o tym, że właśnie on może poprowadzić ludzkość ku jednemu z najważniejszych momentów zwrotnych od zakończenia drugiej wojny światowej. Od prawie dekady Chiny wdrażają nowy koncept – cywilizację ekologiczną, czyli taką, która wszystkie swoje aspekty stara się równoważyć z dobrem przyrody. I choć na razie Pekin koncentruje się przede wszystkim na zabezpieczaniu własnego dobrostanu, a nie na zobowiązaniach wobec świata, to w prezydencie Xi Jinpingu kiełkuje ambicja globalnego przywództwa, a już sama skala wprowadzanych w Chinach zmian może zmodyfikować warunki gry o czystą i żywą planetę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Toksyczna zadyszka

Jak to się stało, że Chiny wybrały zieloną ścieżkę rozwoju i czy faktycznie nią podążają? Większość ekspertów wskazuje na pragmatyczne przyczyny ekonomiczne. Po latach gwałtownych przemian ekologia okazuje się opłacalna, a wręcz finansowo konieczna.

Gdy umierał Mao Zedong, ponad 250 mln chińskich chłopów wegetowało na zacofanych wsiach – głodując za mniej niż dolara dziennie. Na taką trawioną beznadzieją wieś został zesłany podczas rewolucji kulturalnej wyklęty dygnitarz Deng Xiaoping. Kiedy pod koniec lat 70. XX w. powrócił do partyjnej polityki, z determinacją pchnął Chiny na nowe tory: otworzył gospodarkę na kontakty ze światem, postawił na rozwój przemysłowy oraz urbanizację. Rozpisany na trzy dekady plan wielkich reform zakładał szybkie wydobywanie mas z nędzy przez rozwój wielkiego przemysłu. Chiny stały się więc zapleczem produkcyjnym świata, utrzymując najwyższy i najbardziej stabilny w dziejach wzrost PKB (od śmierci Mao wzrósł on 50-krotnie, a udział chińskiej gospodarki w globalnym PKB skoczył z 3 do 15%). W tym samym czasie jednak doszło do potwornego skażenia środowiska naturalnego, co odbiło się także na zdrowiu milionów ludzi. Tego aspektu chińskie władze nie brały pod uwagę – aż do 2007 r. zniszczeń przyrody nie włączano do makroekonomicznych strategii.

zdjęcie: Nicolò Lazzati (CC 2.0 Generic)

zdjęcie: Nicolò Lazzati (CC 2.0 Generic)

I jeśli popatrzeć na garść wskaźników, Chiny wciąż wydają się wątpliwym przywódcą rozwoju w porozumieniu z naturą. Mieszka tam 1,4 mld ludzi – około 18% ziemskiej populacji – na których przypada aż połowa rocznego globalnego zużycia węgla, 33% konsumpcji ropy i 60% zużycia betonu (w kilka lat Chiny spożytkowują go więcej niż USA w całym XX stuleciu). To w Chinach ulatnia się aż 28% gazów cieplarnianych wytwarzanych na planecie. Połowa dostępnej wody pitnej nie spełnia norm wyznaczonych przez Światową Organizację Zdrowia. Wody gruntowe są w 90% zanieczyszczone toksynami, powodują nowotwory, niszczą uprawy, ba – okazują się niezdatne nawet do celów przemysłowych. Aż 40% chińskich gleb uprawnych zawiera metale ciężkie i inne substancje trujące. Tylko co 10. miasto ma jeszcze jako tako czyste powietrze i tylko co 50. obywatel nie zatruwa się przy każdym wdechu.

Każdego roku z powodu zanieczyszczenia środowiska naturalne­go w Chinach umiera nawet ­1,6 mln ­ludzi. Wysychają rzeki i jeziora, jedna czwarta powierzchni kraju zmieniła się w pustynię. To wynik gigantycznej wycinki drzew, w których miejsce powstało 650 miast (w Chinach pojęcie miasta bliższe jest europejskiemu rozumieniu prefektury). Liczone w milionach kilometrów kwadratowych połacie terenów leśnych i rolnych zastąpiła brutalna scenografia z betonu, której nadano formalnie miejską tożsamość. Ale nie wszystkie megamiasta mają mieszkańców. Tak zwane miasta duchów – skupiska niezamieszkanych blokowisk i pustych, niszczejących arterii – stały się symbolem „ślepych”, realizowanych w megaskali i na wyrost planów rządu centralnego. Ten proces będzie miał ciąg dalszy – rządowe prognozy mówią, że w najbliższych 15 latach kolejne 300 mln Chińczyków przeniesie się ze wsi do nowych miast. To kluczowe dla następnego etapu rozwoju strategicznego: tworzenia wewnętrznego rynku konsumenckiego i uniezależnienia gospodarki od eksportu.

Strach żyć i jeść

Mimo że przemysłowo-urbanizacyjny walec nadal przetacza się przez Chiny, komunistyczne władze już ponad 10 lat temu zdały sobie sprawę z tragicznych dla środowiska i gospodarki skutków bezwzględnej industrializacji. Wkrótce potem doszedł kolejny ważny powód konieczności realizacji zielonej polityki – wzmożone napięcie społeczne wewnątrz kraju. Od kilku lat eksperci do spraw chińskich wskazują, że los aktualnie rządzącej, piątej generacji komunistycznych przywódców z prezydentem Xi Jinpingiem na czele zależy od tego, jak szybko zdołają rozwiązać kryzys ekologiczny. Dekady rozwoju industrialnego spełniły bowiem swoje zadanie i ukształtowały nową klasę średnią, która ma nie tylko pieniądze, lecz także coraz większą świadomość ekologiczną i szybko rosnące oczekiwania z nią związane. Staje się roszczeniowa wobec władzy – nie chce kraju, w którym dosłownie nie da się żyć i gdzie strach oddychać czy kupować potencjalnie trujące jedzenie. Coraz lepiej wykształceni i zamożniejsi Chińczycy mają kontakt ze światem, są np. poważnymi inwestorami na rynku nieruchomości od Singapuru po Kanadę, kształcą swoje dzieci na najlepszych amerykańskich uczelniach. I śledzą żywe na Zachodzie dyskusje o odpowiedzialności człowieka za efekt cieplarniany, jak również mają lepszą od nas wiedzę o zagrożeniach przyszłości. Już od kilkunastu lat żyją bowiem w apokaliptycznych scenografiach toksycznych miast.

O zmianę nastawienia opinii publicznej tym łatwiej, że tradycyjne systemy filozoficzne kształtowane na terenie dzisiejszych Chin, z konfucjanizmem czy buddyzmem włącznie, zakładały harmonijne współistnienie człowieka i natury. Nie – tak jak w przypadku filozofii chrześcijańskiej – „czynienie sobie ziemi poddanej” czy podbój innych rejonów świata. Konfucjanizm, do którego Chiny powracają teraz, odbudowując mitologię nacjonalistyczną i mit rasowej wyższości narodu Han (zalicza się do niego 92% Chińczyków), zakłada hierarchiczny ład i pokojowe współistnienie wielu jego elementów. I choć kluczowe w decyzjach władz komunistycznych pozostają względy finansowe (oraz świadomość niemożności utrzymania tak energochłonnego modelu ekonomii), to nowe idee szybko się zakorzeniają, wpisując w powszechny system wartości.

Nowa energia w słowach i czynach

To otrzeźwienie chińskich włodarzy wymagało rozpisania nowego wieloletniego planu dla gospodarki i społeczeństwa. Najpierw jednak – na co zwrócili uwagę eksperci Australijskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, profesorowie Ben Parr i Don Henry – nastąpiła zmiana myślenia i języka, jakim przywódcy Chin zaczęli mówić o przyrodzie i przyszłości. Pojęcie „cywilizacji ekologicznej” jako przeciwieństwa dotychczas rozwijanej „cywilizacji przemysłowej” padło po raz pierwszy podczas zjazdu Komunistycznej Partii Chin w 2007 r., a pięć lat później było już lejtmotywem politycznego dyskursu. Wtedy również wpisano je do strategicznych dokumentów partyjnych – cywilizacja ekologiczna ma odtąd być wdrażana we wszystkich wymiarach rozwoju gospo­darczego, społecznego, politycznego i technologicznego.

Projekt Forest City, zdjęcie: Stefano Boeri Architetti

Projekt Forest City, zdjęcie: Stefano Boeri Architetti

Same zapisy można by traktować jako mało znaczące, gdyby nie dwie ważne sprawy. Po pierwsze, jak mówi najbardziej doświadczony polski sinolog prof. Bogdan Góralczyk, jeśli Chińczycy oficjalnie postanawiają i zapowiadają, że coś zrobią, to tak będzie. Od czterech dekad konsekwentnie realizują plany gospodarcze, które przerastają ukształtowane na Zachodzie wyobrażenia o skuteczności władzy. Drugi argument to już dokonujące się i namacalne zmiany. W 2014 r. premier Li Keqiang nazwał istniejący model przemysłowy „niewydolnym i ślepym”, po 2015 r. Chiny oficjalnie podporządkowały się wytycznym szczytu Zrównoważonego Rozwoju ONZ, który wyznaczył zielone trendy i cele na kolejne dekady globalnego rozwoju. Na paryskim szczycie klimatycznym prezydent Xi Jinping zobowiązał się zaś wprowadzać nowy model modernizacji uwzględniający harmonię człowieka z naturą. Już w 2016 r. zapadły decyzje wprowadzające te obietnice w życie – Narodowy Zarząd Energii postanowił o stopniowym zamknięciu tysiąca kopalni węgla kamiennego na terenie Chin, a nowy plan pięcioletni zawierał długą listę różnych celów ekologicznych.

W styczniu 2017 r. pojawiły się pierwsze wielkie inwestycje. Narodowy Zarząd Energii powiadomił, że do 2020 r. wyda 360 mld dolarów na rozwój energii odnawialnej, a w połowie stulecia aż jedna druga wszystkich potrzeb energetycznych zostanie zaspokojona dzięki zielonym źródłom. I choć ta kwota wydaje się wręcz niewyobrażalna, już dwa miesiące później przedstawiciele rządu chwalili się, że plan wykonywany jest szybciej, niż zakładano.

Tamy, tunele i solary

Jednym z emblematycznych dowodów na nowy kurs jest największa na świecie pływająca farma solarna – elektrownia złożona z paneli słonecznych. Działa od ubiegłego roku w miejscowości Huai’an we wschodnich Chinach, składa się ze 120 tys. paneli i produkuje energię wystarczającą dla 15-tysięcznego miasta. Powstała na sztucznym jeziorze, pod którym znajduje się nieczynna, zatopiona kopalnia węgla kamiennego. Jeszcze bardziej spektakularnie wygląda Panda Solar Plant w mieście Datong na północy kraju, gdzie bateriom słonecznym nadano kształt gigantycznego misia pandy. W ciągu 25 lat wyprodukuje ona tyle energii słonecznej, na ile potrzeba by miliona ton węgla kamiennego.

Pekin planuje także utworzenie scentralizowanej sieci elektrycznej zbierającej energię z elektrowni wiatrowych i słonecznych generowanej w wielu krajach, a to dzięki nowej technologii umożliwiającej przesył o ultrawysokim napięciu (Ultra High Voltage) i co za tym idzie – z mniejszymi stratami prądu.

Wśród popisowych chińskich projektów ekologicznych jest też wysoka na 181 m tama Trzech Przełomów na rzece Jangcy. Chiny prowadzą budowy wielkich tam oraz hydroelektrowni również poza swoi­mi granicami, np. w Etiopii i Ugandzie, a także u azjatyckich sąsiadów – w Tajlandii czy Bangladeszu. Wliczają te inwestycje do puli działań chroniących naturę, mimo że są kontrowersyjne – ich bezpośredni wpływ na ekosystem jest szkodliwy. Jednak Chiny pilnie potrzebują zasobów czystej wody pitnej, a dzięki zaporom mogą skutecznie kontrolować kilka ogromnych rzek, takich jak Mekong, Indus i Ganges. Na Równinie Tybetańskiej, bogatej w największe zasoby wody słodkiej na Ziemi, chińskie władze budują tunele, którymi planują prowadzić wodę z tamtejszych lodowców do niżej położonych partii kraju – tu skutki dla środowiska trudno jeszcze przewidzieć, a już teraz inwestycje wywołują polityczne protesty. Podobne zastrzeżenia budzi wiele innych projektów ogłaszanych jako zielone – to ważny argument krytyków uznających, że globalne ekoprzywództwo Chin nie jest możliwe, ponieważ zmiany technologiczne przeprowadzane są pod dyktando opłacalności, brakuje też otoczenia demokratycznego i ideowego, w tym poszanowania praw człowieka, które mogłoby stać się podstawą do refleksji nad prawami roś­lin i zwierząt.

Rower, który połyka spaliny

Chińskie miasta to sfera, w której nowe ekoobietnice są realizowane w sposób najbardziej wyrazisty. Na przykład 14-milionowe Chengdu przeprowadziło analizę zużycia energii i zanieczyszczeń, po czym wdrożyło politykę dbania o redukcję emisji gazów od etapu wyborów materiałów budowlanych aż po rodzaje energii wykorzystywanej przez mieszkańców. Pekin, by walczyć ze smogiem, narzucił restrykcje fabrykom i właścicielom samochodów. Ograniczył liczbę aut w ruchu do 2,5 mln (kierowcy jeżdżą tylko w wyznaczone dni). Efekt: po roku zanieczyszczenie tzw. pyłami zawieszonymi spadło o 73%. Dziś powietrze w chińskiej stolicy jest lepszej jakości niż w indyjskim Delhi, najbardziej zanieczyszczonej stolicy świata.

Po Pekinie jeżdżą pierwsze rowery stosujące dodatnią jonizację, czyli „zasysające” zanieczyszczone powietrze. Zaprojektowane przez Holendrów, mają powierzchnię pokrytą tworzywem naładowanym ujemnie – przyciąga ono maleńkie cząsteczki smogu o ładunku dodatnim. Taki rower co jakiś czas trzeba czyścić z „przyklejonego” do niego smogu.

A w Tiencin w 2015 r. stanęła wysoka na 23 m wieża – według pomysłu tych samych holenderskich projektantów – sfinansowana w kampanii crowdfundingowej w Internecie. I ona wykorzystuje jonizację, filtruje brudne powietrze, na razie w promieniu kilkudziesięciu metrów, ale jej twórcy mówią, że to dopiero początek i zapowiedź rozwiązań na większą skalę.

W Nankinie włoski architekt Stefano Boeri tworzy Wertykalny Las – wysokościowce porośnięte tysiącami drzew i krzewów, wyglądające jak powleczone warstwą zieleni. Na razie postawił dwa budynki – Green Towers, w których działają m.in. hotel, uczelnia architektury ekologicznej i muzeum. Ale pracuje z władzami w Pekinie nad stworzeniem rozległych projektów zielonych miast. Zamiast wznosić kolejne betonowe metropolie o wielomilionowych populacjach, miałyby powstawać niskopienne „plamy” miejskie, zielone i zrównoważone. Boeri porównuje te działania do przeszczepów skóry – zmęczonym urbanistycznym pacjentom chce dodawać zdrowe, roślinne tkanki. Planowane w Nankinie budynki mają absorbować 25 ton dwutlenku węgla w ciągu roku (a także wchłaniać kurz i pył powstający w wyniku ruchu samochodów) oraz produkować około 60 kg tlenu dziennie.

zdjęcie: Jonathan Kos

zdjęcie: Jonathan Kos

W chińskich miastach wykluwają się również efektowne projekty pokazujące lepsze sposoby korzystania z energii odnawialnej – w Shenzhen, symbolizującym gwałtowny rozwój gospodarczy Chin, wszystkie 6 tys. autobusów wymieniono na nowe, elektryczne. (Chiny są zresztą światowym liderem sprzedaży pojazdów elektrycznych i pionierem inwestycji w rozwój samochodów autonomicznych, rząd założył, że do 2025 r. co czwarte nowe auto na chińskich drogach będzie poruszało się samodzielnie. Pojazdy autonomiczne mogłyby przynieść oszczędności w kosztach transportu ludzi i towarów).

Za 15 lat także połowa nowych budynków w Chinach ma spełniać normy ekologiczne (kraj stworzył własny, alternatywny wobec stosowanego międzynarodowo LEED, system oceny jakości zrównoważonych budowli).

Powstaje też 285 ekomiast, które w planach urbanistycznych mają już rozwiązania sprzyjające inteligentnemu korzystaniu z takich zasobów, jak światło słoneczne czy wiatry. Skala tego przedsięwzięcia jest duża – aż 80% prefektur buduje co najmniej jeden taki ośrodek. Jak jednak zauważa brytyjski badacz miejski Austin Williams, kłopotem jest brak precyzyjnej definicji ekomiasta. W Chinach celem nadrzędnym pozostaje zwiększanie dobrobytu społeczeństwa. Ten proces – najważniejszy i warunkujący rozwój dojrzalszych postaw oraz poczucia odpowiedzialności za środowisko naturalne – jeszcze się nie zakończył.

Jak dotąd w ciągu trzech dekad chińskim władzom udało się wydźwignąć z ubóstwa rekordowe około 300 mln osób i nadać im status klasy średniej. Miasta, bardziej lub mniej przyjazne środowisku, pozostają przede wszystkim scenografią dla tej nagle zyskanej tożsamości, a nie faktyczną realizacją ekologicznych ideałów. Przynajmniej na razie.

Ekologia – czysty zysk

I tak wracamy do ekonomicznych motywacji chińskiego rozumienia cywilizacji ekologicznej. Władze w Pekinie uważają, że ekologia to przede wszystkim sposób na wzrost i rozwój gospodarczy. Szacują, że sam rynek energii odnawialnej stanie się kluczową gałęzią gospodarki, a w ciągu kilkunastu lat pozwoli stworzyć 13 mln nowych miejsc pracy.

Założone cele energetyczne mogą dziś wydawać się niesamowite, ale równolegle z ich wyznaczeniem toczą się prace ośrodków technologicznych, start-upów – finansowane przez rząd próby wynalezienia nowych, tańszych i zdrowszych sposobów wytwarzania energii. Już dziś Chiny produkują energię słoneczną o 20% taniej niż USA. Od lat menedżerowie z Pekinu uczą się rozwiązań technologicznych i produkcyjnych stosowanych na Zachodzie (zdaniem wielu naszych ekspertów po prostu je kradną), po czym wprowadzają je w chińskich firmach hojnie finansowanych przez kredyty państwowych banków. Tak kraj osiąga dominującą pozycję w różnych branżach – także w wytwarzaniu zdrowej energii. Chiny stały się już światowym liderem w produkcji paneli solarnych (posiadają pięć z sześciu największych wytwarzających je firm), turbin wiatrowych oraz samochodów elektrycznych.

To mechanizm sprzężony – im więcej Pekin inwestuje w zieloną energię, tym szybciej rozwijają się eksperymentalne rozwiązania prowadzące do kolejnych przełomów w powstawaniu urządzeń i spadku kosztów ich produkcji. Dzięki temu koszt wyprodukowania 1 W energii w panelach solarnych od 2010 r. spadł już 40-krotnie!

A według McKinsey Global Institute już od kilku lat spada tempo wzrostu popytu na energię. To znaczy, że choć globalnie potrzebujemy wciąż coraz więcej prądu, wzrost tych potrzeb jest coraz słabszy. Do tego analizy pokazują, że w najbliższych dekadach będziemy produkować energię coraz zdrowiej, taniej i wydajniej. Oznacza to, że poszczególne maszyny i całe przemysły będą zużywać coraz mniej prądu. Na rynku paliw szykuje się więc potężne przemeblowanie. Chińczycy chcą grać w tej transformacji pierwsze skrzypce, eksportując moduły do elektrowni słonecznych, superszybkie koleje i pojazdy elektryczne. W ostatnim zestawieniu Clean200 – rankingu największych firm zaangażowanych w wytwarzanie czys­tej energii – aż 71 pozycji zajmują przedsiębiorstwa chińskie, amerykańskich jest 41, japońskich – 20, a brytyjskich – 2.

Wejście zielonego smoka

Według McKinsey Global Institute Chiny już dziś są największym inwes­torem w rozwój energii odnawialnej – i to nie tylko na własnym podwórku, ale także za granicą. Łożą na te cele kilkakrotnie więcej niż USA, Niemcy i Indie łącznie. W ostatnich latach (według raportu REN21, organizacji monitorującej rozwój zielonej energii) nakłady na rozwój elektrowni wiatrowych czy słonecznych w Europie spadły pięciokrotnie, natomiast w Chinach tylko rosną. W ostatnich miesiącach Państwo Środka wyrasta wręcz na jedyną deskę ratunku dla napędzenia rozwoju globalnego rynku energii odnawialnej. Bo jak wykazała Międzynarodowa Agencja Energetyczna, inwestycje w jego rozwój na Zachodzie w ostatnich kilkunastu miesiącach maleją, co wiązane jest m.in. z decyzjami Donalda Trumpa i jego pogardliwym stosunkiem do ekologii oraz wyraźnym wsparciem dla przemysłów paliwowych. Trump wycofał USA z paryskiego porozumienia klimatycznego, hamuje wydatki Kongresu na badania i rozwój ekologii w Stanach Zjednoczonych – a to wywołuje kryzys wiary wśród innych zielonych inwestorów w euro­atlantyckim kawałku świata. Tymczasem chińskie nakłady na rozwój solarów, hydroelektrowni i elektrowni wiatrowych są zarówno największe, jak i najszybciej rosną. Udział Chin w rynku energetycznym wciąż się zwiększa: w 2035 r. będą zużywać 28% całej energii na świecie (udział USA w tym czasie spadnie do 12%). To jeden z kluczowych powodów, dla których nadzieje na przestawienie globalnej gospodarki na zielone tory pokładane są teraz w Chińczykach.

Pekin gdzieniegdzie przestawia się także z jednostronnego modelu czerpania surowców naturalnych, np. z krajów Afryki, w model inwestycyjny i wprowadzający ekologiczne rozwiązania. Na przykład w Etiopii, gdzie rozwijają lekką kolej, która wykorzystuje torowiska podobne do tramwajowych, ale jest szybka i dalekobieżna, czy w Nigerii – tam pozyskują energię ze słońca i ponownie zalesiają tereny na południu kraju.

Te wszystkie procesy mają związek z faktem, że strategia rozwoju Chin po 2008 r. weszła w nową fazę: Pekin dojrzał do manifestowania swojej siły. Zgodnie z planami Deng Xiaopinga chiński smok miał wzmacniać się po cichu. Tak było do kryzysu na Wall Street i upadku Lehman Brothers, gdy dekoniunktura na Zachodzie przyniosła Dalekiemu Wschodowi bezcenny zastrzyk rozwojowy. Od tamtego tąpnięcia Zachód coraz bardziej wątpi w swoją potęgę i przyszłość, Pekin zaś przeciwnie – czuje się coraz pewniej. Z drugiej strony Chińczycy są wzywani przez wspólnotę międzynarodową do przyjęcia większej odpowiedzialności za losy świata, angażowania się we wspólną sprawę.

Pozwala to na odrobinę globalnego optymizmu. Prof. Bogdan Góralczyk nie wyobraża sobie, by Chińczycy pragnęli de facto rządzić światem, potwierdza jednak, że zamierzają wpływać na rzeczywistość międzynarodową w sposób pragmatyczny i namacalny – właśnie przez rozpropagowanie swoich technologii i rozwiązań ekologicznych. Według polskiego eksperta tym właśnie będzie się charakteryzować chińska dominacja, u progu której stoimy. Dla ludzi Zachodu to nie lada wyzwanie – spojrzeć na ekologię chińskim okiem i wyobrazić sobie świat, który staje się zielony nie z powodów etycznych, nie na skutek głębokiej refleksji nad antropocenem, ale po prostu dlatego, że tak będzie taniej. I ponieważ wszystkie inne ścieżki rozwoju zostały wyczerpane.

Czytaj również:

We władzy monsunu We władzy monsunu
i
Trevor Yeung, Medalion z ornamentem akantu (Hongkong), 2018 r., dzięki uprzejmości artysty
Wiedza i niewiedza

We władzy monsunu

Paulina Wilk

Na Oceanie Indyjskim, na wodach między Somalią a Indonezją, rozciąga się prastara matryca globalizacji stworzona przez żeglarzy i handlowców wielu wyznań. Tam też kołysze się pogodna przyszłość islamu.

„Powrót człowieka z morza jest jak powstanie z grobu, port zaś jest niczym miejsce kongregacji w dniu Sądu Ostatecznego: następuje przepytywanie, wyrównanie rachunków, ważenie i mierzenie…” – pisał w połowie XIII stulecia Ibn al-Mujawir po dotarciu do Adenu, chcąc oddać poczucie bezpieczeństwa i spełnienia, jakim było zakończenie podróży w tym tłumnym, pochłoniętym handlową gorączką porcie. 

Czytaj dalej