Słowem i rzutem (architektonicznym)
Wiedza i niewiedza

Słowem i rzutem (architektonicznym)

Zygmunt Borawski
Czyta się 3 minuty

Trzeba mieć tupet, by tak Rema Koolhaasa ogołocić. Białe strony, grzeczna okładka i stonowany projekt wydawniczy. Tak wygląda wydany w czerwcu w języku polskim pierwszy zbiór tekstów teoretycznych holenderskiego architekta zatytułowany „Śmieciowa przestrzeń”

Nie ma w publikacji typowego dla autora blichtru, przesady, piętrzących się wykresów, strumieni świadomości mających swoje ujście w kolażach, zdjęciach japońskiego porno czy doborze odblaskowych kolorów. Jeżeli postawimy obok siebie SMLXL, najważniejszą książkę w dorobku autora (prawie 1400 stron!), i polski zbiór jego tekstów zauważymy, że walka jest na wstępie przegrana. Ale na szczęście liczy się meritum, nie otoczka. A pod tym względem ta publikacja jest jak powiew świeżego powietrza na naszym – powiedzmy sobie szczerze – skromnym architektonicznym rynku wydawniczym.

W ojczystym języku po raz pierwszy będziemy mogli zmierzyć się z najważniejszymi tekstami Rema Koolhaasa wydawanymi od lat 80. po dzień dzisiejszy. Teksty dotyczą m.in. takich problemów, jak przekroczenie skali przez architekturę i związana z tym utrata jej autonomii na rzecz innych sił (Bigness). Autor dywaguje też o uwolnieniu miast spod dominacji ich własnych centrów, ich historii, na rzecz miast wielokrotnego wyboru, wszystkich opcji i wolności stylu (Generic City). Stawia też kontrowersyjne tezy, jak ta mówiąca, że „tożsamość” to „globalizacyjna pasza dla pozbawionych praw” (Junkcspace).

Dzięki powściągliwej obudowie wiele tez prezentuje się zupełnie inaczej niż w oryginalnych publikacjach. Ich wydźwięk zdaje się mniej proroczy, kontrowersyjny lub śmiały. Całość jawi się jako przemyślenia ciekawego i wpływowego architekta aniżeli ataki enfant terrible architektury współczesnej. Mądre zagranie wydawcy, by zmierzyć się z holenderskim autorem na własnych warunkach, popłaca. Wiemy, że Koolhaas jest diabelsko inteligentny, posiada świetne pióro i wyjątkowy dar obserwacji. Sam autor zaś zdaje sobie sprawę, że wszystko, co chce się dzisiaj sprzedać, musi mieć atrakcyjną, czasem bulwersującą, ale zawsze ponętną otoczkę. Tak słowną, jak i wizualną. Jego budynki również hołdują tym zasadom. Są głośne, zauważalne, intrygujące i wyjątkowo antykontekstualne.

Nie bez kozery Holender osiągnął już wszystko w świecie architektury. Zdobył Nagrodę Pritzkera, Praemium Imperiale i Nagrodę imienia Miesa van der Rohe. Jego budynki stoją już w każdym państwie należącym do grupy G7 (w Wielkiej Brytanii właśnie dostał pozwolenie na budowę teatru w Manchesterze). Jego teksty są zaliczane do klasyki teorii architektury. Jego publikacje są dopracowane do ostatniej kropki, chociaż niekiedy zdają się istnym chaosem. Są oddzielnymi projektami, nieraz ważniejszymi od samych budynków. Wszakże zaczynał jako dziennikarz, a nie architekt. Koolhaas zna wagę słowa, wie, że w przeciwieństwie do architektury, może bez ograniczeń dotrzeć do wielu.

Ogołocenie publikacji i sprowadzenie jej do czystego, merytorycznego tekstu sprawia, że pomysły Koolhaasa oceniamy na trzeźwo, nieomamieni jego rozpasaną i frenetyczną wizją. Nieraz czytelnicy oryginalnych publikacji, oszołomieni sugestywną narracją wizualną Holendra, mają tendencje do akceptowania i idealizowania jego interpretacji, ocen i propozycji. Teraz, po wielu latach oczekiwania, nareszcie możemy się z nim zmierzyć na neutralnym polu. A takie warunki są najdogodniejsze, by zrozumieć, kim jest i jak myśli najważniejszy architekt początku XXI wieku.

 

Czytaj również:

Akupunktura miejska
Doznania

Akupunktura miejska

Zygmunt Borawski

Wyglądają niepozornie. Przynajmniej nie tak, jak wyobrażamy sobie pozujących na modeli współczesnych architektów. Pamiętam je dobrze ze studiów. W towarzystwie profesorów, w większości mężczyzn, wyróżniały się tym, że nie nosiły przez cały rok szalików, nie były w całości ubrane na czarno i nie jeździły białym ferrari. No i jako jedyne z ówczesnej kadry profesorskiej w Akademii Architektury w Mendrisio były finalistkami najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej. Zdobyły również Srebrnego Lwa na architektonicznym Biennale w Wenecji w 2012 r. I co rusz zwyciężają w kolejnych konkursach na budynki uniwersyteckie.

Shelley McNamara wygląda nieco jak katechetka. Plisowane, długie spódnice, szerokie swetry, krótko ścięte włosy i surowa twarz. Yvonne Farrell to jej przeciwieństwo. Przypomina piosenkarkę z lat 80. Często ma na sobie coś skórzanego. A to spódnicę, a to kurtkę. I te blond włosy, lekko bałaganiarsko ułożone. Jakby wiecznie była gotowa do wyjścia na scenę. Obie mają przyjemny tembr głosu. Spokojny i kojący. Do tego mówią z wyjątkowym irlandzkim akcentem. Na ich korektach siedzi się w ciszy i maksymalnym skupieniu. One nie prawią. Raczej wyrażają własne wątpliwości albo dyskretnie chwalą. Wszystko z gracją, ale i stanowczo. Z ich architekturą jest dokładnie tak samo.

Czytaj dalej