Mieszkańcy krajów bałtyckich śpiewali od zawsze. Kiedyś ich pieśni dawały nadzieję na przeżycie i siłę do walki, dziś pomagają odnaleźć się w zmiennej, niełatwej rzeczywistości.
Łotwa brzmi jak nadzieja: łagodnie i rzewnie. Przynajmniej dla Lelde Benke, copywriterki i tłumaczki. Urodziła się w Australii, ale rodzice, dziadkowie i tutejsza społeczność wychowali ją na Łotyszkę: opowiadali legendy oraz śpiewali tradycyjne pieśni. „Dziadek i babcia idealizowali Łotwę. Tęsknili za przedwojennymi czasami, sprzed nazistowskiej i sowieckiej okupacji, czasami swojego dzieciństwa – opowiada mi Benke. – Tak naprawdę nigdy nie chcieli wyjeżdżać za granicę. Uciekli przed represjami”.
Armia Czerwona zajęła Łotwę w 1940 r. Przez następne dekady władze sowieckie dążyły do zniszczenia łotewskiej państwowości, brutalnie tłumiąc wszelki opór. Tylko 14 czerwca 1941 r. deportowano w odległe rejony Związku Radzieckiego około 45 tys. Łotyszy. Lęk przed wywózkami i „czerwonym terrorem” sprawił, że jeszcze w trakcie drugiej wojny światowej 300 tys. osób zdecydowało się na ucieczkę, głównie do Niemiec. Nie znalazły tam bezpieczeństwa – groziła im przymusowa repatriacja. Dlatego wielu Łotyszy jechało dalej: do Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Kanady, Szwecji oraz innych krajów. Do Australii przeniosło się około 20 tys. osób, w tym dziadkowie Benke. Jej rodzice urodzili się już na obczyźnie.
„Gdy się poznali i odkryli swoje korzenie, zaczęli jeździć do Łotwy. Wkrótce zrodził się pomysł »pomieszkania« w Rydze, jeżeli Łotwa odzyska niepodległość. W 1995 r. spakowaliśmy się i wyjechaliśmy, miałam siedem lat. Traktowaliśmy to jako eksperyment: choć rodzice bardzo chcieli zostać w Łotwie na stałe, to zapewniali, że zawsze możemy wrócić do Australii, jeżeli nie uda nam się zintegrować w Łotwie. Ale zostaliśmy. Wszyscy – rodzice i siostra. Dziadkowie już nie żyją”.
Benke szybko odnalazła się w nowej rzeczywistości dzięki „kulturowej edukacji” starszego pokolenia. „Znałam wiele pieśni, które śpiewaliśmy w szkole. To były m.in. utwory z dzieciństwa dziadków, z początku XX w., kiedy Łotwa po raz pierwszy odzyskała niepodległość”.
Zwyczajne życie
Państwa bałtyckie przez dwa stulecia stanowiły część imperium rosyjskiego. Łotwa należała do najbardziej rozwiniętych prowincji. Uprzemysłowienie i zniesienie pańszczyzny w połowie XIX w. zapoczątkowały – podobnie jak w innych miejscach Europy – zmiany społeczne. Wtedy też pojawiły się nowe formy rozrywki: amatorzy śpiewu chóralnego zakładali zespoły, które propagowały kulturę ludową. Wzorowali się na działalności niemieckich stowarzyszeń chóralnych: przed drugą wojną światową na wschodnich wybrzeżach Bałtyku, na terenie dzisiejszej Estonii i Łotwy mieszkała spora mniejszość niemiecka. „Dlatego początkowo śpiewano głównie niemieckie utwory przetłumaczone na łotewski. Ale chórzyści szybko doszli do wniosku, że równie dobrze mogą komponować własne, po łotewsku” – wyjaśnia Valdis Muktupāvels, etnomuzykolog i profesor Uniwersytetu Łotwy.
Pierwsze tutejsze tradycyjne pieśni – dainy – powstały dużo wcześniej, w czasach przedchrześcijańskich. Opowiadały o zwykłym życiu na wsi: od kołyski po grób, w zgodzie z cyklami natury. „Powrót do dain w XIX w. był odpowiedzią na zachodzące w szybkim tempie zmiany – wyjaśnia Muktupāvels. – Przekaz był następujący: jako społeczeństwo musimy iść do przodu, lecz nie możemy zapominać o korzeniach. Podczas śpiewania chórzyści nawiązywali więź z przodkami, czerpali siłę z ich wiedzy”.
Dainy nie straciły swojej mocy. Zdaniem Benke „teksty tradycyjnych pieśni wciąż stanowią drogowskaz: pokazują – mimo iż świat pędzi, a my razem z nim – że podstawy pozostają te same, co przed wiekami. W ten sposób zapewniają nam grunt pod nogami, utrzymują przy zdrowych zmysłach, uczą uważności. Przypominają też, jak istotne jest życie w zgodzie z cyklem przyrody”. Cieszą się przy tym wielką popularnością. Do tego stopnia, że co pięć lat (w Litwie co cztery lata) organizowany jest wielki festiwal pieśni i tańca. W tym roku wydarzenie obchodzi 150. rocznicę – w pierwszej edycji w 1873 r. wzięło udział około tysiąca chórzystów, teraz na różnych scenach rozbrzmiewa śpiew 12 tys. osób, które ćwiczą miesiącami, by popisać się przed półmilionową widownią. „Wszyscy są podekscytowani – mówi mi Benke na początku grudnia 2022 r., choć 10-dniowy festiwal rozpocznie się dopiero 30 czerwca 2023 r. – Niedługo ruszy sprzedaż wejściówek. Mam nadzieję, że się załapiemy. Zainteresowanie jest tak ogromne, że zdobycie biletów na finałowy koncert i główny występ taneczny graniczy z cudem!”. Festiwale, które gromadzą tak dużą publiczność w niespełna dwumilionowej Łotwie, to coś znacznie więcej niż zwykłe masowe imprezy. „Stanowią podwaliny łotewskiej tożsamości, podobnie jak łotewski język i tradycyjne pieśni – podkreśla Muktupāvels. – Na przełomie XIX i XX w. pisarz i folklorysta Krišjānis Barons opracował monumentalny zbiór pieśni, opublikowany w sześciu tomach Latvju dainas, czyli pieśni łotewskie. Prasa z tego okresu rozpisywała się na temat wagi tej publikacji: wychwalano ją za przywrócenie naszej utraconej przeszłości i kultury oraz wyniesienie narodu łotewskiego na równi z innymi narodami europejskimi”.
Barons był jednym z młodołotyszy – łotewskich inteligentów, którzy zapoczątkowali ruch odrodzenia narodowego w drugiej połowie XIX stulecia. Promowali język łotewski: tłumaczyli literaturę, starali się zachować dzieła folkloru dla przyszłych pokoleń i zakładali łotewskie szkoły. Domagali się również równouprawnienia ludności łotewskiej – ruch powstał jako wyraz sprzeciwu wobec gospodarczej dominacji Niemców bałtyckich. Aby ograniczyć te wpływy, młodołotysze popierali politykę centralizacji imperium rosyjskiego i carskie reformy. Po 1905 r. zmienili zdanie: uświadomili sobie, że współpraca z władzami rosyjskimi oraz kulturowe zbliżenie z narodem rosyjskim (przez trzy lata wydawali nawet w Petersburgu czasopismo literacko-kulturalne) nie zapewni Łotyszom niezależności.
Łańcuch nadziei
Młodołotysze nie stworzyli żadnej spójnej wizji przyszłego narodu łotewskiego – byli ludźmi kultury i oświaty, a nie politykami. Ale pokazywali i podkreślali odrębność, a także piękno łotewskiego dziedzictwa, krzewili w Łotyszach świadomość narodową. Rozniecili patriotyczny ogień, którego nie ugasiły nawet dekady powojennego sowieckiego terroru. „Egzekucje, mordy ludności cywilnej były na porządku dziennym – opowiada Muktupāvels. – Dorastałem w totalitarnym kraju. Oczywiście w Polsce sytuacja była podobna. Z tą różnicą, że jako państwo satelickie nie doświadczyliście takich masowych wywózek jak my jako część ZSRR”. Deportacja „elementów antyradzieckich” osiągnęła apogeum w 1949 r. To wtedy sowieckie władze wywiozły w głąb Syberii prawie 100 tys. łotewskich, litewskich i estońskich rolników – zostali oni zmuszeni do pracy w kołchozach w ramach kolektywizacji rolnictwa. Państwa bałtyckie od początku sprzeciwiały się sowieckiej okupacji. Blisko 170 tys. partyzantów, nazywanych leśnymi braćmi, sięgnęło po broń. Agenci KGB regularnie infiltrowali ich szeregi – około 50 tys. bojowników poległo lub zaginęło bez wieści.
Jednak to nie karabiny wyzwoliły Łotyszy, Litwinów i Estończyków – dokonał tego śpiew. 23 sierpnia 1989 r., w 50. rocznicę podpisania paktu Ribbentrop–Mołotow o podziale stref wpływu w Europie, 2 mln osób utworzyło żywy łańcuch, który ciągnął się od Wilna do Tallinna. Protestowały przeciwko represjom, śpiewając pieśń Atmostas Baltija (Kraje bałtyckie się budzą), specjalnie skomponowaną na tę okazję ze słowami w trzech językach. Wydarzenie to zwieńczyło tzw. śpiewającą rewolucję – serię pokojowych protestów, w wyniku których Łotysze, Litwini i Estończycy „wyśpiewali” niepodległość. „Ludzie zaczęli się buntować już w latach 70. – wspomina Muktupāvels. – Dotarło do nich, że sowiecki system niszczy łotewską kulturę. Postanowili działać: szukać swoich korzeni, studiować i pielęgnować tradycyjną kulturę. Zaczęli zakładać zespoły folklorystyczne”. W latach 80. prawie każde miasteczko oraz wieś miały swój zespół. Mieszkańcy razem uczyli się dialektów, grali na tradycyjnych instrumentach, szyli ludowe stroje. Usiłowali też wskrzesić zwyczaje. Muktupāvels jako przykład wymienia tu obchody letniego przesilenia. Chociaż świętowanie tego wydarzenia nie było oficjalnie zakazane, władze radzieckie utrudniały wszelkie praktyki uznawane za religijne bądź nacjonalistyczne. Cenzorzy sprawdzali również programy zespołów folklorystycznych. „Teoretycznie artyści nie robili nic zakazanego – śpiewali XIX-wieczne pieśni o życiu na wsi. Trudno było im więc zarzucić podburzanie społeczeństwa. Cenzorzy mogli najwyżej skrytykować archaiczność, brak postępowości i smutny charakter pieśni, co było sprzeczne z ideologią szczęśliwego narodu żyjącego w najlepszym kraju na świecie” – wspomina Muktupāvels. Sam prowadził w tym czasie własny zespół, lecz władze położyły kres jego działalności. „Stwierdzili, że program jest nacjonalistyczny. Posądzili nas o odprawianie magicznych rytuałów, »nieodpowiednich dla człowieka radzieckiego«. A ja – ze swoimi patriotycznymi poglądami – podobno miałem zły wpływ na młodych ludzi”.
„Chcę przejść przez to wszystko…”
W tym samym czasie agenci KGB „odwiedzali” wielu członków znanych zespołów, takich jak Skandinieki. Rekwirowali materiały, kasety, nagrania z terenu. Jakby chcieli zniszczyć każdą materialną cząstkę łotewskiej kultury. Nie udało im się – to właśnie nękani przez służby artyści z zespołu Skandinieki stanęli na czele ulicznego pochodu w trakcie festiwalu folklorystycznego Baltica w lipcu 1988 r. Śpiewali jedną z dain:
Mam słowa,
Mam mocne słowa
Potrafię wbić kołek w ziemię
I zatrzymać Dźwinę.
Bili mnie, dźgali nożem
Jak drewniany pień;
Nie bili mnie, nie dźgali nożem
Jak kawałek stali.
Wszystkie lasy płoną,
Wszystkie drogi są zablokowane;
Z Bożą pomocą
Chcę przejść przez to wszystko.
Muktupāvels szedł razem z resztą uczestników festiwalu. Ze łzami w oczach. „Wyobraź sobie, że ludzie wymachiwali flagami Łotwy, Estonii i Litwy. Pierwszy raz we współczesnej historii! I to jeszcze podczas festiwalu folklorystycznego! Nie trzeba dodawać, że posiadanie jakichkolwiek symboli narodowych, a co dopiero afiszowanie się z nimi, było w czasach sowieckich surowo zabronione. Wiedziałem wprawdzie, że mają się pojawić trzy duże flagi, ale nie sądziłem, że ludzie przyniosą również swoje. Też miałem jedną przypiętą do dud, na których wtedy grałem”.
Piosenki protestacyjne rozbrzmiewały już wcześniej podczas festiwali: litewskiego Marszu Rocka w 1987 r. i estońskiego festiwalu pop w Tartu rok później. Jednocześnie rodził się ruch ekologiczny: aktywiści sprzeciwiali się dewastacji środowiska naturalnego przez władze sowieckie. W 1987 r. Estończyków wzburzyły plany wydobycia fosforu na północy kraju. Rok wcześniej zawrzało także w Łotwie, gdy wyszło na jaw, że Sowieci planują budowę kolejnej elektrowni wodnej na Dźwinie i metra w Rydze. Projekty te miały bowiem zniszczyć krajobraz oraz część dziedzictwa kulturowego i historycznego.
Pieśni niepodległości
Gdy w 1991 r. państwa bałtyckie ogłosiły niezależność od ZSRR, władze sowieckie odpowiedziały przemocą: wysłały jednostki sił specjalnych do Rygi, czołgi do Wilna i oddziały wojska do Tallinna. „W tych czasach nikt nie wierzył, że można pokonać ten upiorny, gigantyczny Związek Sowiecki, który dysponuje bronią jądrową i tak rozbudowanym systemem represji – wspomina Muktupāvels. – Ale nam się udało, i to bez rozlewu krwi. Kierowaliśmy się m.in. ideą pacyfizmu Gandhiego: uznaliśmy, że siłą nic nie wskóramy, mając za wroga militarną potęgę. W takim przypadku największą bronią są wartości duchowe, w tym śpiew. On jednoczy ludzi. Ma w sobie coś z magii”.
I mimo wszystko odrobinę baśni. Bo dainy niosą też nadzieję, że dobro zwycięży, a przeciwnik zostanie odparty. „I to jakikolwiek przeciwnik – zaznacza Benke. – Teksty naszych pieśni zawsze miały uniwersalne przesłanie, nie chodziło wyłącznie o przeciwstawianie się sowieckiemu reżimowi, ale wszystkim siłom, które próbowałyby odebrać nam niezależność. Dzięki temu śpiewanie daje nam też nadzieję, że przetrwamy jako naród”.
Coś się kończy
Jednak nie wszyscy są w tym temacie równie optymistyczni. „Żartujemy, że w 2030 r. ostatni Łotysz zgasi światła na lotnisku w Rydze” – mówił Aldis Austers, przewodniczący Europejskiego Stowarzyszenia Łotyszy, w wywiadzie dla francuskiej telewizji w 2012 r. Co roku kraj opuszcza 14 tys. osób, głównie młodych i wykształconych – to najwyższy odsetek w Unii Europejskiej, po Bułgarii. Wyjeżdżają w poszukiwaniu lepszej – lub jakiejkolwiek – pracy. Mimo że bezrobocie spada, to wciąż prawie co piąty młody Łotysz nie znajduje zatrudnienia.
Według prognoz Eurostatu liczba mieszkańców Łotwy w 2050 r. skurczy się do 1,3 mln, również ze względu na niski poziom urodzeń. „To problematyczne, ponieważ kraj staje się przez to mniej atrakcyjny dla inwestorów: ci otwierają biznesy tam, gdzie jest siła robocza” – podkreśla w filmie dokumentalnym Latvia: Brain Drain Inta Mierina, dyrektorka Centrum Badań nad Diasporą i Migracją. „Jeżeli nie zrobimy niczego teraz, nie zainwestujemy w lepszą infrastrukturę, miejsca pracy, naukę języka, to stracimy ludzi” – grzmi w tym samym dokumencie Elita Gavele, ambasadorka łotewskiej diaspory.
Powoli obumierają też dawne zwyczaje. „Już teraz nie wszyscy wiedzą, jak np. obchodzić przesilenie letnie – opowiada Muktupāvels. – To zespoły folklorystyczne ogłaszają, że mają zamiar świętować w danym miejscu, i ludzie się wtedy przyłączają”. Ale o tym, że tradycyjne pieśni przetrwają, Muktupāvels jest przekonany. „Oryginalne teksty wciąż pojawiają się we współczesnych aranżacjach. Artyści używają wprawdzie innych instrumentów, mieszają gatunki, np. etno z jazzem – twierdząc, że w końcu żyjemy w XXI w. – ale samych tekstów nie ruszają. Te są święte”.
Muktupāvels z podziwem słucha nowych form muzycznych i zastanawia się, jak będzie wyglądał następny rozdział w historii łotewskiej muzyki folkowej. Sam gra na koklach oraz dudach. Pozostaje wierny tradycji.