Sportowcy poza konkursem Sportowcy poza konkursem
i
rysunek z archiwum nr 721/1959 r.
Wiedza i niewiedza

Sportowcy poza konkursem

Michał Szadkowski
Czyta się 11 minut

Sport wymaga jasnych reguł, dzieli rywalizujących według wieku i wagi. Także dlatego jest tak bezsilny w przypadku płci – tutaj wyraźnego kryterium nie ma.

– Chris, skąd wiedziałeś, że będziesz wystarczająco szybki, by rywalizować z mężczyznami? – pyta głos zza kadru.

Chris: Nie wiedziałem.

– Że będziesz wystarczająco silny?

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Chris: Nie wiedziałem.

– Że koledzy z drużyny cię zaakceptują?

Chris: Nie wiedziałem.

– Że zostaniesz dopuszczony do startu?

Chris: Nie wiedziałem.

– Musiało być ci ciężko. Nie pomyślałeś nigdy, żeby zrezygnować?

Chris: Myślałem. Ale nie poddałem się.

To reklama firmy Nike „Unlimited” z udziałem Chrisa Mosiera. Amerykański triatlonista był jedną z gwiazd kampanii, w innych filmach wystąpili tenisistka wszech czasów Serena Williams, najlepszy współczes­ny koszykarz LeBron James i gwiazda futbolu Neymar. Mosier do 2009 r. startował jako kobieta, choć nigdy się nią nie czuł. Aż zmienił imię, zaczął przyjmować testosteron, by rywalizować z mężczyznami. Po zmianie płci został pierwszym w historii transseksualnym sportowcem, który zakwalifikował się do amerykańskiej reprezentacji w jakiejkolwiek dyscyplinie, i pierwszym, którego ESPN zaprosił na sesję zdjęciową do „Body Issue” – specjalnego wydania magazynu z aktami sportowców.

Mosier jest wyjątkiem. Transseksualni sportowcy zazwyczaj przechodzą gehennę. Najpierw, by wyzwolić się z ciała, w którym czują się uwięzieni, później – by zostać zaakceptowanym przez środowisko, a na końcu – by wciąż uprawiać sport.

Facet na wieki wieków?

Igrzyska w 2016 r. mogły być pierwszymi, w których wystartują zawodniczki po zmianie płci. Kilka miesięcy przed zawodami w Rio de Janeiro media podały, że do brytyjskiej reprezentacji zakwalifikowały się dwie transseksualne sportsmenki. Nie ujawniono nazwisk ani konkurencji, w których startują. O tym, że przeszły operację, wiedzieli tylko trenerzy i władze związku olimpijskiego. Ostatecznie zawodniczki zrezygnowały z wyjazdu do Brazylii. „Operacje przeszły dawno temu, występowały już na zawodach międzynarodowych, ale obawiały się, że po zdobyciu medalu wszystko wyjdzie na jaw i będą wyszydzane. Zdecydował strach” – mówiła Delia Johnston z organizacji zajmującej się transseksualnymi sportowcami.

Strach jest uzasadniony, o czym świadczą historie zawodników i zawodniczek, którzy po operacji nie chcieli zrezygnować ze sportu.

W 2017 r. mistrzostwo Australii w podnoszeniu ciężarów w kategorii superciężkiej zdobyła Laurel Hubbard. 41-letnia zawodniczka urodziła się jako Gavin. W juniorach Hubbard ustanowił nawet rekord Nowej Zelandii, operację zmiany płci przeszedł po trzydziestce. Nowozelandzka federacja ogłosiła, że Hubbard nie złamała żadnych przepisów, nie ma ani jednego powodu, by zabronić jej startu z kobietami.

Wejście Hubbard na pomost nie spodobało się jednak ani koleżankom z reprezentacji, ani rywalkom. Tracey Lambrechs, która wcześ­niej reprezentowała Nową Zelandię w najcięższej kategorii, musiała zrzucić 15 kg i przenieść się do niższej. Tylko w ten sposób mogła kontynuować karierę – w międzynarodowych zawodach Nowa Zelandia może wystawić tylko jedną sztangistkę w każdej kategorii. Rywalki oskarżyły Hubbard o oszustwo. „Możecie gadać, co chcecie, ale facet zawsze pozostanie facetem. Będzie miał kości i mięśnie mężczyzny oraz jego siłę. To nieuczciwe” – grzmiał szef sztangistów z Samoa, którego zawodniczka zdobyła na wspomnianych mistrzostwach kontynentu srebro, podnosząc 19 kg mniej niż Hubbard. Związek z Samoa domagał się dyskwalifikacji zawodniczki, ale nic nie wskórał. Laurel na mistrzostwach świata w 2017 r. zajęła drugie miejsce, w lipcu zdobyła złoto na Igrzyskach Pacyfiku. Teraz marzy o przyszłorocznej olimpiadzie w Tokio.

Do Japonii może też pojechać Hannah Mouncey. Australijka jeszcze w 2016 r. grała na mundialu piłkarzy ręcznych jako Callum. Po zmianie płci chciała spróbować sił w futbolu australijskim (dyscyplina nieco podobna do rugby), ale nie została dopuszczona do rozgrywek, bo zdaniem władz ligi była za duża (mierzy 191 cm, waży 100 kg) i za szybka. Mouncey odpuściła, wróciła do piłki ręcznej. Uzyskanie pozwolenia na występy w żeńskiej reprezentacji zajęło jej dwa lata.

Siatkarka Tifanny Pereira de Abreu czekała rok dłużej. Brazylijka rywalizowała z mężczyznami na trzech kontynentach, ale poza boiskiem żyła jak kobieta. „Musiałam udawać, bo straciłabym siatkówkę. A bardzo chciałam grać” – mówiła Abreu. W końcu zdecydowała się na zmianę płci i wystarała o pozwolenie na grę z kobietami. Gdy podpisała umowę z drugoligowym Golem Palmi, opowiedziała mediom o poprzedzającej decyzję o zmianie płci depresji, trudnej kuracji hormonalnej wywołującej niespodziewane wahania nastroju oraz osłabienie utrudniające uprawianie sportu. Zadeklarowała też, że jeśli poziom testosteronu w jej organizmie przekroczy dopuszczalne normy, zakończy karierę. Po wejściu na parkiet usłyszała jednak, że jest oszustką, która wypacza rozgrywki. „Polecę do Brazylii, wezmę sobie trzy siatkarki trans i wygram mistrzostwo” – mówił dyrektor klubu z Brescii.

20-letni zapaśnik Mack Beggs latami nie mógł się doprosić, by startować z chłopcami. Władze Teksasu uważały, że skoro Beggs urodził się jako kobieta, ma rywalizować z dziewczynami. I nie zmieniły zdania, choć Mack miał 15 lat, gdy zaczął przyjmować testosteron. W pierwszej klasie szkoły średniej stoczył 57 walk i wszystkie wygrał, został mistrzem stanu w swojej kategorii wiekowej. „Trybuny wyzywają mnie od pedałów i buczą. Podchodzę do tego tak: te okrzyki ani ich, ani mnie do niczego nie doprowadzą. Robię to, co mam robić, i tyle” – mówił Beggs. Z mężczyznami zaczął rywalizować dopiero w college’u.

Płeć według widzimisię

Część problemów bierze się stąd, że sport nie wypracował uniwersalnych zasad dotyczących transseksualnych zawodników. Szefowie dyscyplin ustalają je według własnego widzimisię. Na przykład angielska federacja piłkarska zaprasza osoby po operacji przed komisję, która ocenia, czy utrzymują one testosteron „na odpowiednim poziomie”, przy czym oczywiście nie wiadomo, ile wynosi „odpowiedni poziom”.

To i tak krok w dobrym kierunku. Jeszcze sześć lat temu Aeris Hou­lihan usłyszała, że może rywalizować wyłącznie z piłkarzami, choć była już dwa lata po operacji płci, a w paszporcie i prawie jazdy wydanym przez władze Zjednoczonego Królestwa figurowała jako kobieta.

Można powiedzieć, że transseksualiści w świecie sportu są jak bezpaństwowcy bez praw i reguł w świecie politycznym. Na ziemi niczyjej czekają, aż ktoś ustali jasne kryteria, według których będą mogli wejść na stadion, kort, boisko, do hali. Są jak bohater filmu Terminal Stevena Spielberga, który utknął na lotnisku i nie mógł ani wjechać do USA, ani wrócić do domu. Nawet dopingowicze mają nad nimi przewagę, ich sytuację regulują dziesiątki dokumentów. Koksiarze wiedzą, jaka grozi im kara, po dyskwalifikacji wracają do rywalizacji, znów zdobywają medale. Transseksualiści jeszcze przed chwilą funkcjonowali w świecie bez zasad, a teraz poruszają się w świecie permanentnie zmieniających się zasad.

Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) wpuścił ich na igrzyska dopiero w 2004 r. Wymagał operacji płci, dokumentów potwierdzających zmianę oraz dowodów na przejście kuracji hormonalnej. Zapisy były oderwane od rzeczywistości – wystarczało, że sportowiec urodził się w kraju, który oficjalnie nie pozwala na zmianę płci, by stracił szansę na zawodowe uprawianie sportu.

Przed igrzyskami w Rio de Janeiro zasady zmodyfikowano: w męskich zawodach mogą startować wszyscy. Ci, którzy chcą rywalizować z kobietami, muszą natomiast udowodnić, że rok przed zawodami utrzymali poziom testosteronu poniżej 10 nanomoli na litr.

To nie jest idealne rozwiązanie, u większości kobiet ten wskaźnik nie przekracza 3 nanomoli na litr. U mężczyzn waha się natomiast między 10 a 30 nanomolami. Transseksualne sportsmenki po każdym zwycięstwie mogą zatem usłyszeć, że przepisy dają im nieuczciwą przewagę. „Nikt nie zrobił długoletnich, kompleksowych badań wśród transseksualnych sportowców. Nikt nie sprawdził, ile tak naprawdę powinien wynosić »odpowiedni« poziom testosteronu. Nikt nie wie, jaka jest zależność między jego poziomem a wynikami. Nie wiem, co sądzić o regulacjach MKOl” – mówi Ashland Johnson z Human Rights Campaign, największej amerykańskiej organizacji dbającej o prawa osób LGBT.

MKOl tłumaczy, że chciał stworzyć widełki, w których zmieści się jak najwięcej zawodniczek, ale jednocześnie przyznaje, że ma problem ze znalezieniem kryterium pozwalającego zakwalifikować transseksualnych sportowców do rywalizacji z kobietami bądź mężczyznami. „Powiedzmy sobie wyraźnie: nie ma prostego rozwiązania tej sytuacji. Nauka nie zna jednego wskaźnika, który jasno określałby płeć” – mówi profesor genetyki człowieka Eric Vilain, doradca Komisji Medycznej MKOl.

Sportowe władze starają się ten wskaźnik odnaleźć, by – jak tłumaczą – zachować równość szans. Mężczyźni mają przewagę fizjologiczną i anatomiczną, osiągają średnio 10–12% lepsze wyniki niż kobiety. W zawodowym sporcie to przepaść, rekord świata Stefki Kostadinowej w skoku wzwyż (209 cm) nie dałby jej miejsca nawet w eliminacjach męskiego konkursu na igrzyskach. Młociarki rzucają lżejszym młotem, siatkarki skaczą przy niżej zawieszonej siatce. Próby rywalizacji damsko-męskiej udowadniały, że połączenie obu płci pozbawiłoby kobiety szans na sukcesy. Amerykańskie piłkarki, które latem obroniły mistrzostwo świata, w 2017 r. przegrały sparing z drużyną futbolowych 15-latków FC Dallas 2:5. W 1998 r. 16-letnia Serena Williams w pokazowym secie uległa 1:6 Karstenowi Braaschowi, wówczas 203. zawodnikowi. „Gdybym dziś zmierzyła się z Andym Murrayem [ścisła czołówka światowa], przegrałabym 0:6, 0:6 w 5–6 minut” – mówiła Williams.

Także dlatego opór przeciwko transseksualnym zawodniczkom jest olbrzymi. A linie podziału nieoczywiste. Martina Navrátilová nasłuchała się, że jest transfobką i ksenofobką, została nawet wykluczona ze wspierającej sportowców LGBTQ organizacji Athlete Ally, bo sprzeciwia się dołączeniu transseksualnych sportsmenek do rywalizacji kobiet. „Zmiana nazwiska i obniżenie poziomu testosteronu to za mało. Nie mam nic przeciwko transseksualistkom, ale nie chciałabym z nimi rywalizować, bo miałyby nieuczciwą przewagę” – tłumaczyła w „The Times” legendarna tenisistka, od lat upominająca się o prawa gejów i lesbijek. „Kobiecy sport trzeba chronić, nie mogą w nim uczestniczyć ci, którzy mają przewagi wynikające z tego, że urodzili się w męskim ciele” – twierdzi Sharron Davies, srebrna medalistka olimpijska w pływaniu z 1980 r. Takich głosów jest więcej, w Wielkiej Brytanii sportsmenki wspiera walcząca o prawa kobiet organizacja Fair Play for Women, za oceanem z problemem wkrótce zmierzy się sąd. Trzy uczennice szkoły średniej w Connecticut zaskarżyły bowiem stanowe regulacje dotyczące transseksualnych sportowców, według których nie trzeba spełniać żadnych warunków, by wystartować w żeńskich zawodach. Wystarczy tylko określić się jako kobieta. W pozwie jest mowa o dwóch zawodniczkach urodzonych jako chłopcy, które zostały mistrzami stanu w 15 lekkoatletycznych dyscyplinach (wcześniej tytuły dzieliło 10 dziewczyn). Uczennice twierdzą, że odbierają one kobietom szanse na stypendia, a wspomniane przepisy łamią zasady gwarantujące równość szans niezależnie od płci.

A co począć z Michaelem Phelpsem?

„Kurację hormonalną zaczęłam w sierpniu 2004 r., pół roku później 10 km przebiegłam 5 minut wolniej niż wtedy, gdy rywalizowałam z mężczyznami. Nie byłam tak szybka, silna i wytrzymała jak wcześ­niej” – to z kolei wnioski Joanny Harper, autorki pierwszych i jedynych badań nad transseksualnymi sportsmenkami. Wynika z nich, że operacja zmiany płci oraz obniżenie poziomu testosteronu powodują spadek masy mięśniowej i gęstości kości. Ergo: transseksualistki nie mają przewagi nad rywalkami.

Weźmy wspomnianą siatkarkę Tifanny Pereirę de Abreu. Brazylijka mierzy 194 cm, wśród mężczyzn była skrzydłową, wśród kobiet – środkową (rola wymagająca największego wzrostu). Lekarze przyznają, że po kuracji fizycznie nie różni się od rywalek. Przez lata trenowała jednak zdecydowanie bardziej intensywnie, skakała wyżej, odbijała piłki zagrywane dużo mocniej, dzięki czemu dziś ma wyższe umiejętności od koleżanek. „Roczna kuracja hormonalna nie zlikwiduje przewag, które transseksualna sportsmenka wypracowała w czasie okresu dojrzewania, gdy była mężczyzną. Na to, by zauważyć istotny spadek gęstości kości, potrzeba przynajmniej 15 lat” – uważa endokrynolog Ramona Krutzik zajmująca się wpływem hormonów na organizm.

Czy jednak warunki fizyczne można w ogóle uznać za nieuczciwą przewagę? Pięciokrotny zwycięzca Tour de France Miguel Indurain miał organizm nadczłowieka, który w godzinę transportował 7 litrów krwi (przeciętnie to 3–4 litry), oraz płuca o pojemności 7,8 litra (norma to 6 litrów). U biegaczy z Rogu Afryki, którzy od lat dominują w biegach średnio- i długodystansowych, naukowcy wykryli kombinację genów, która sprawia, że potrzebują mniej energii, by osiągnąć tę samą szybkość, co wszyscy inni sportowcy. Nikt też nie wpadł na to, by wyrzucić z basenu Michaela Phelpsa, choć Amerykanin dysponował gigantyczną przewagą nad rywalami, a naukowcy okrzyknęli go wręcz wybrykiem natury. Mniejsza nawet o wzrost (193 cm), bardzo długi tułów czy olbrzymie ręce i stopy (buty o rozmiarze 47,5), ale przede wszystkim ze względu na płuca mające aż 12 litrów pojemności! Gdyby jakiś szalony naukowiec chciał stworzyć pływaka idealnego, stworzyłby drugiego Phelpsa. No, może tylko płuca zamieniłby na oskrzela.

Naturalne predyspozycje nie zawsze zresztą pomagają. Transseksualnym gimnastyczkom wzrost już tylko by przeszkadzał. Mimo to, gdy brytyjska firma badawcza YouGov spytała, czy ludzie po zmianie płci powinni zostać dopuszczeni do rywalizacji z osobami ich nowej płci, 20% badanych odpowiedziało, że tak, 34% zgodziło się pod warunkiem, że zawodnicy nie mają żadnej przewagi wynikającej z bycia wcześ­niej kobietą/mężczyzną, ale 27% było przeciw. „Najbardziej przeciwni są ludzie niewyedukowani. Rozumiem, że tak jest, wciąż brakuje informacji o osobach trans” – mówi siatkarka Tia Thompson, która jeszcze do trzydziestki rywalizowała z mężczyznami.

Brak edukacji to jednak tylko część problemu. Równie istotny jest pokutujący powszechnie mit, że po dopuszczeniu osób transseksualnych do sportu mężczyźni masowo przechodziliby operacje, by osiągać sukcesy wśród kobiet. To bzdura, musieliby przecież w nowej płci żyć także poza arenami sportowymi. Równie chybiony jest argument Navrátilovej, która uważa, iż „[…] mężczyzna może zdecydować, że zostanie kobietą, zacznie brać hormony, wygra wszystko, co może wygrać, zarobi małą fortunę, a potem wróci do robienia dzieci”.

Najważniejsze wydaje się dziś to, że ani naukowcy, ani sportowe władze nie mają pomysłu na rozwiązanie, które byłoby jasne i powszechnie akceptowane. Nikogo nie wykluczałoby spośród wyczynowców tylko dlatego, że ktoś postanowił wyzwolić się z ciała, w którym czuł się źle, a z drugiej strony – nie niszczyłoby rywalizacji. Sport wymaga jasnych reguł, dzieli rywalizację według wieku i wagi. Także dlatego jest tak bezsilny w przypadku płci – tam wyraźnego kryterium nie ma, a pytań jest zdecydowanie więcej niż odpowiedzi. „Rozwiązania optymalnego brak. Ale według obecnego stanu wiedzy poziom testosteronu jest najlepszym kryterium dzielącym kobiety i mężczyzn” – uważa Joanna Harper.

I to jest prawdopodobnie najgorsza wiadomość. Dziś transseksualiści muszą pilnować poziomu testosteronu, lecz nie wiadomo, jak długo to potrwa, według jakich zasad będą mogli startować na kolejnych igrzyskach, mistrzostwach świata. Innymi słowy, są skazani na życie w niepewności.

 

Czytaj również:

Mistrzowie lotów na spadającym żelazku Mistrzowie lotów na spadającym żelazku
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1727/1978 r.
Wiedza i niewiedza

Mistrzowie lotów na spadającym żelazku

Michał Szadkowski, Piotr Żelazny

Jakim cudem polscy lotnicy są od dekad najlepsi na świecie w lataniu precyzyjnym i rajdowo-nawigacyjnym? I jakim cudem od lat prawie nikt nic o tym nie wie?

Barak, w środku wyłożony boazerią z PVC, dwa fotele ze sklejki z żółto-brązowymi welurowymi oparciami, biurowe krzesło na kółkach ustawione przy stole z trzas­kającą co chwilę radiostacją – „Papa, Oscar, Quebec”. Na ścianie kalendarz z roznegliżowaną panią reklamującą śruby. Na fotelu, odganiając ręką osy krążące przy pączkach, siedzi blisko 60-letni, niewysoki mężczyzna z brzuszkiem, siwym wąsem i równie siwą, przerzedzoną na czole fryzurą. Ubrany w wyciągnięty T-shirt ze stylizowanym na logo Top Gun napisem „Top Dad”.

Czytaj dalej